Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2009-01-26 14:00
Załóżmy, że masz swoje problemy, o których trudno ci przestać myśleć: problemy zawodowe, problemy osobiste (zdrowotne, duchowe, finansowe), chodzą po głowie cudze zwierzenia, cudze tragedie. Więc kiedy przychodzisz do domu, w którym jest mąż:
1. zamykasz się w pokoju do czasu aż ci przejdzie? na dzień, tydzień, miesiąc?
2. rozmawiasz z mężem tylko o tych problemach? A może nawet nie tyle rozmawiasz, co się zwierzasz, nawet gdy nie słuchając odpowiedzi?
3. rozmawiasz z mężem tylko o jego czy innych sprawach, żeby mu nie zawracać głowy swoimi, chociaż ci trudno i czasem się zamyślasz, nie słuchasz?
4. rozmawiasz z mężem i o swoich problemach i o innych sprawach?
Jeśli w teście ;))) zaznaczyłaś punkt pierwszy, to zapewniam cię, że za jakiś czas będziesz mieć dodatkowe problemy pod tytułem: jak się dogadać z mężem, co robić, żeby chciał ze mną rozmawiać, jak wspólnie rozwiązywać problemy.
Podobnie jest z modlitwą: jeśli ze względu na roztargnienia czy co innego, przestaniesz się modlić, to powoli odejdziesz od Boga, choć jeszcze długo będziesz myślała, że nic się nie zmieniło. Pewnego dnia zorientujesz się, że Bóg ci jest obcy, że już nie umiesz i nie masz ochoty się modlić, i że już dawno nie modlisz się naprawdę. Jeśli nie podejmujesz rozmowy, ktoś mieszkający w drugim pokoju, czy nawet w tym samym, stanie się zupełnie obcym człowiekiem.
Jeśli wybierasz drugi punkt: to dużo lepiej. Pozwalasz się poznać. Ktoś żyjący obok ciebie powinien wiedzieć, dlaczego stałaś się trochę inna, z czego się bierze twój smutek, zamyślenie, nerwowe reakcje. Po to są przyjaciele/małżonkowie, żeby było komu się poskarżyć, przy kim wypłakać. Człowiek się uspokaja, gdy ma komu się zwierzyć. Problem będzie wtedy, kiedy o niczym innym nie umiesz mówić, tylko o sobie. Twoje sprawy olbrzymieją, bo nie masz porównania. A w związku nie możesz istnieć tylko ty i twoje sprawy. Ktoś obok też ma swoje problemy, jego problemy też są ważne. Jeśli nie zainteresujesz się jego sprawami, będziesz się od niego oddalać. Mąż będzie traktowany jako przedmiot: magnetofon, telefon zaufania, skrzynka pytań, może przytulacz na smutne chwile. Ale to nie jest spotkanie z drugą osobą. To egoistyczne wykorzystywanie drugiego (oczywiście nie chodzi o pojedynczą rozmowę, o jeden trudny dzień, ale o zasadę).
Podobnie jest z modlitwą. Trzeba Bogu opowiedzieć o sobie, tak jak się mówi kochanej osobie, bo On cię kocha i chce słyszeć, co się dzieje u ciebie, dlaczego ciężko ci słuchać, dlaczego trudno się modlić. Rozmowa z Bogiem nie może jednak być tylko zwierzaniem się ze swoich problemów, do tego służy pamiętnik czy blog. Spotkanie wymaga zainteresowania się rozmówcą. Jego pragnieniami, jego życiem, czy problemami jego przyjaciół. On też chce o tym opowiedzieć. Bóg kocha cały świat, nie tylko ciebie. Są obok bliźni, którzy też cierpią. Potrzebują pomocy i modlitwy.
Trzeci punkt: jeśli nie chcesz zawracać komuś głowy swoimi problemami, za to jego problemami się interesujesz - to z wierzchu wygląda w porządku. Miłość bez nuty egoizmu. I w stosunku do obcych tak może być. Po co masz sąsiadce tłumaczyć stosunki w pracy, a w pracy zwierzać się z duchowych problemów, które zresztą pewnie wyśmieją, jak nie wprost, to po kątach. Ale w domu, rodzinie, małżeństwie - to nie przejdzie. Jeśli się w ogóle nie otworzysz - będziesz obca. Tylko szczerość może zrodzić szczerość. Jeśli ktoś nam się nigdy nie zwierza, coraz trudniej zwierzać się jemu. Znów nie ma prawdziwego kontaktu. Są dwa życia obok siebie, a nie "jednym ciałem". Już to jest złe. A zapewne kiedyś i ty poczujesz się nagle samotna, obca, niezrozumiana. Potrzebująca pomocy, a nikt nie będzie wiedział jakiej. I usłyszysz: a skąd miałem wiedzieć? Kiedy tobie zabraknie sił, może się posypać wszystko, bo nikt tak naprawdę nie wiedział, jaka jesteś naprawdę.
Podobnie z modlitwą, choć tutaj oczywiście z jednym zastrzeżeniem: Bóg wszystko wie. To nie On potrzebuje naszych zwierzeń, ale my. Można się modlić jedynie o problemy na świecie, za głodujących, o pokój, w intencjach papieskich. Można rozważać życie Jezusa, nie mówiąc o sobie nic. Ale wtedy rozdziela się życie realne od duchowego, przez co kontakt z Bogiem nie jest naturalnym spotkaniem, takie rozgraniczenie jest fikcją. Życie jest jedno i trzeba je całe oddać Bogu, inaczej przy większych problemach odejdziemy od Niego, nie czując pomocy. Właśnie najlepiej to widać, gdy przychodzą roztargnienia. Zmuszanie się jedynie do odmawiania litanii, koronek, gdy w sercu jest jakiś wielki ból czy inne uczucie, jest gwałceniem siebie, a siebie należy kochać, żeby umieć kochać innych. Moje problemy są dla Boga ważne. Roztargnienia - to nie jest nic złego, bo to jest moje życie, moje problemy. O tym życiu mam z Bogiem rozmawiać. Jeśli tego nie rozumiem, to znaczy, że dla mnie Bóg nie jest kimś, kto mnie kocha. Od takiego Boga się odchodzi, i to z wielkimi pretensjami. Poczuję się kochana dopiero wtedy, gdy się przed Bogiem otworzę.
Dlatego najlepiej wybrać punkt czwarty. Równowaga między moimi sprawami i sprawami męża. Tworzymy jedno, dlatego sprawy jego i moje są tak samo ważne. I w modlitwie: równowaga między troszczeniem się o sprawy Boże czy bliźnich, i o moje sprawy. Czasem będzie jednego więcej, czasem drugiego. Więcej rozproszeń - to więcej mówię o sobie. Lepsze skupienie - to więcej medytacji, modlitw za innych. Bóg nie kocha mnie - jakiejś idealnej, przemadlającej sprawy świata. Kocha mnie prawdziwą, z problemami, grzechami, aktualnymi uczuciami. Pokazując Mu prawdziwą siebie - pozwalam Mu siebie ukochać. Dopiero wtedy pójdziemy w ten świat RAZEM.
|
|