Autor: Nell (---.ip.netia.com.pl)
Data: 2011-06-22 09:23
Nie jest tak, że neutralne moralnie są tylko emocje tuż po wydarzeniu. Są takie wydarzenia, które "bolą" (a więc wiążą się z przeżywaniem bardzo trudnych emocji, m. in. złości, strachu, nienawiści) bardzo długo, przez wiele lat. A jeżeli są tłumione, to już w ogóle się zagnieżdżają w człowieku. Nie wiem, Andrzeju, czy kiedykolwiek przeżyłeś drogę wewnętrznego uzdrowienia z jakichś dużych zranień (wszystko jedno, czy na terapii, czy na rekolekcjach). Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy człowiek pozwala sobie wreszcie (po np. 20 latach) na poczucie tego co naprawdę czuł, kiedy ktoś go w przeszłości zranił (w przypadku Dziewuchy odszedł), to odczuwa tak intensywnie, mocno i gwałtownie, jakby to się wydarzyło przed chwilą. I nie ma w tym nic z żywienia w sobie urazy, nie ma w tym nic z grzechu. Poza tym, jak ktoś słusznie zauważył, spalenie listu, które proponuje terapeutka jest symbolem rozstania się z tymi uczuciami (żalem, bólem, nienawiścią). A nie wygląda na to, żeby prowadziła swoją pacjentkę w jakieś "babranie się w sobie" i "podtrzymywanie urazy".
Jeżeli chodzi o "podsycanie złych emocji", czy "żywienie urazy", to właśnie tak długo, jak nie przyznamy się przed Bogiem i sobą, co naprawdę czujemy do kogoś i dlaczego tak czujemy, będziemy tę osobę, a nawet innych ludzi do niej podobnych (np. wszystkich mężczyzn), traktować źle (np. przez ironię, złośliwość, krzyki, osądzanie jej w swoim sercu, oczernianie, przemoc - zależy), cały czas nie rozumiejąc, skąd w nas ta zła postawa. Wtedy tak naprawdę żywimy urazę (trwamy w grzesznej postawie wobec tej osoby), o której to urazie nawet nie wiemy lub nie chcemy wiedzieć. I nie możemy się poprawić, zmienić swojego postępowania, jesteśmy bezsilni. Nic dziwnego, skoro próbujemy leczyć objawy ("złe" uczucia wobec kogoś i nasze złe zachowanie), a nie chorobę (ranę w naszym sercu). Trzeba wszystko poczuć i przepłakać, żeby wybaczyć i traktować z miłością kogoś, kto nas skrzywdził.
|
|