Autor: xc (---.182.176.214.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data: 2012-01-09 09:39
Alkoholizm jest chorobą, którą leczy się środkami stricte medycznymi, w ramach uznanej procedury leczniczej, a nie jest efektem opętania szatańskiego.
Jeśli ktokolwiek, w tym Pani Małgorzata, ma wątpliwości w kwestii "grzech czy nie", powinien udać się do konfesjonału aby w ramach sakramentu wątpliwości te sobie wyjaśnić.
Nie wiem co Bóg zamierza odnośnie Pani i Pani rodziny. Myślę jednak, że Bóg nie karze Pani chorobą Pani męża. Jego samego też nie. Choroba, w tym choroba alkoholowa, stanowi pewnego rodzaju wyzwanie. Dla chorego, dla ludzi z jego otoczenia (lekarzy, pielęgniarek, farmaceutów, rodziny, przyjaciół, znajomych, sąsiadów itd). Myślę, że Bóg jest mocen pomóc człowiekowi w jego chorobie. Nie oznacza to jednak, że będzie ON się za człowieka leczył.
Doświadczenie, które jest mi dane, pozwala mi wysnuć następującą tezę:
alkoholizmu nie można leczyć bez dobrej woli i świadomości samego chorego. Często bywa tak (a miało to miejsce w 100% wszystkich znanych mi osobiście przypadkach), że aby leczenie podjąć chory musi najpierw sięgnąć dna. W znanych mi przypadkach były to: bezdomność, bankructwo, stan krytyczny zdrowia i doświadczenie śmierci klinicznej, odcięcie się najbliższej rodziny i przyjaciół. Dopiero wtedy chory uznaje, że trzeba coś z tym fantem zrobić, że coś nie gra. Że to nie "wszyscy się na niego uwzięli", nie "żona się czepia", nie "policja jest brutalna i przekupna", ale coś z nim samym nie jest w porządku. Mój najbliższy przyjaciel (pisałem o tym tu wielokrotnie) dopiero wtedy zaczął leczenie, gdy obudził się na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego, dostarczony tam przez policję, którą wezwała żona, gdy sprawił jej kolejny "oklep". I wtedy dopiero dotarło do niego, że coś tu nie gra, że coś trzeba zrobić. I zadał lekarzowi pytanie: "Panie doktorze: co mi jest i czy Pan mi może pomóc?". Lepiej późno, niż wcale, ale facet zaczął swój "powrót z U". Nie jest to proces lekki, łatwy i przyjemny. Żona, dzieci i część tej garstki przyjaciół jaka mu została, nie wytrzymali. Z jego alkoholizmem "aktywnym" nauczyli się jakoś sobie radzić, z jego "trzeźwym" alkoholizmem nie. I żona sobie poszła, zabierając dzieci. Ale może wróci. On wie, że jak będzie pił, to na pewno nie wróci, jak nie będzie pił to może wróci. I nie pije. Drugi rok się tak trzyma.
Dlatego zwracam Pani, Pani Małgorzato, uwagę na to, że życie z trzeźwym alkoholikiem może być równie trudne, a może nawet trudniejsze, niż życie z pijącym.
Sakramenty mają moc duchową, nie farmakologiczną lub magiczną. Bóg jest wszechmocny. Może pomóc każdemu, także (a może przede wszystkim) tym którzy żyją w grzechu. Jezus pomagał grzesznikom, leczył ich dusze (przy okazji także ciała), nie odwrócił się od nikogo w potrzebie. Nie był "słodziutkim Jezuskiem" ale był także ostrym krytykiem, ciskał gromy na grzeszników, ostrzegał ich przed zgubnymi skutkami grzechu, ale nigdy ich nie zostawił w potrzebie.
Nie wiem, co dokładnie Pani radzić, ale myślę, że zawsze może się Pani modlić za swojego męża i może Pani mężowi taki sygnał: jak wytrzeźwiejesz i nie będziesz pił, a nie będziesz miał dokąd pójść, pamiętaj o mnie. Taką postawę przyjął Brat Albert. Wszystkich nie uratował, wszystkim nie pomógł, nie każdy się do niego zgłosił. Ale w bardzo dużej liczbie przypadków taka postawa zadziałała.
Życzę Pani pozytywnej zmiany losu w Nowym Roku.
|
|