Autor: xc (---.adsl.inetia.pl)
Data: 2012-01-11 10:59
Nie podniecałbym się życiorysem owego Bieruta, postaci w końcu dość ponurej i szkodliwej dla Polski. Nie wiemy tak naprawdę co i jak. To co pisze o nim Gomułka nie jest miarodajne, bo Gomułka nie do wszystkich informacji miał dostęp. Na marginesie: sam Gomułka również przyjął obywatelstwo sowieckie i współpracował z Bierutem do pewnego momentu (m.in. przy fałszowaniu pierwszych powojennych wyborów). Prawda o Bierucie znana jest tym, którzy mają dostęp do jego teczki leżącej w archiwach moskiewskich. A te są tymczasem zamknięte.
Nie rozliczałbym dzieci Bieruta. Jedna z jego córek jest dziś bardzo znanym profesorem socjologii, o uznanym międzynarodowym dorobku, wykładowcą UW i chyba nie dzięki protekcji ojca.
Co do fotografowania, to nie tylko Jan Lityński "załapał" się w obiektyw PKF (co skrupulatnie wypomina mu się co jakiś czas). Widziałem onegdaj filmik z wizyty Bieruta w przedszkolu, w którym trzymał na kolanach dziewczynkę, dziś bardzo znaną reżyser filmową. I ona i Jaś Lityński (nota bene jego stryjem był jeden z najbliższych współpracowników Piłsudskiego) byli niejako zakładnikami swoich rodziców, wysokich aparatczyków komunistycznych, często pochodzenia żydowskiego, żyjących w pewnym odizolowaniu od społeczeństwa. Oni mieli "swoje" przedszkola, szkoły, stołówki, bloki mieszkalne, ośrodki wypoczynkowe, sklepy i tak dalej. Byli, przez fakt urodzenia, członkami określonej kasty, która w pomyśle sowieckim miał rządzić Polską. Nie jest, moim zdaniem, ich winą, że manipulowano nimi jako dziećmi. Ważne jest to co potem osiągnęli, jako ludzie dorośli. Jan Lityński, za to czego dokonał, dostał najwyższe odznaczenia państwowe od śp. prezydenta Kaczyńskiego. Film zrobiony przez ową panią reżyser, będzie lada dzień mocnym kandydatem do Oscara.
Fakt ogłoszenia ekskomuniki Bieruta pewnie samym Bierutem i jego kumplami nie wstrząsnął. Może nawet z tej okazji wypili flaszkę wódki, jak to u nich było w zwyczaju. Ale był to bardzo czytelny przekaz do narodu, że ma do czynienia z falsyfikatem, przestępcą na najwyższym stanowisku w państwie. Bierut pragnął uchodzić za "dobrego wujka". Stąd te jego wizyty w szkołach, zabawy w kółeczku z przedszkolakami, kwiaty od przodownic pracy, nimb dobrego gospodarza i "ludzkiego pana". A tu taki "pijarowy" klops. Dziś historycy spierają się o jego następców: "Gomułka jaki był, taki był, ale układ z Niemcami to był majstersztyk, z którego do dziś korzystamy. No dobrze ale zaraz potem zaczął strzelać do robotników mimo, że wcześniej to właśnie robotnicy wynieśli go do władzy. Gierek był co prawda słabym gospodarzem, ale nie kazał strzelać do ludzi, otworzył kraj, dał żyć. Jaruzelski, stan wojenny wprowadził ale władzę oddał "po dobroci" i tak dalej". Historycy (i zwykli ludzie) spierają się, podają argumenty "za" i "przeciw", oceniają. Ale w przypadku Bieruta nie ma żadnego sporu, żadnej wątpliwości. To był zdrajca, zbrodniarz, przestępca i łobuz. Pytanie jest tylko jak wielki, bo tego do końca nie wiemy. I pierwszym, który to głośno, publicznie powiedział, nazwał rzecz po imieniu, podał argumentację i wyciągnął konsekwencje był Kościół katolicki, głosem płynącym ze Stolicy Apostolskiej. Ten, który nie miał żadnej dywizji, pokazał, że głos "moralnego niepokoju" jest też ważny, może nawet ważniejszy. Że można opanować wszystkie instytucje państwa, zorganizować społeczeństwo na swój sposób, poddać ludzi straszliwemu terrorowi i praniu mózgów a i tak do końca się nie wygra.
Prymas Wyszyński doskonale to rozumiał. Dlatego dostrzegał wagę oświadczenia: "Ten pan nie jest wiernym Kościoła". Niby można było się domyślać, że nie jest on katolikiem, nie prowadzi katolickiego życia, kieruje się raczej wskazówkami Stalina niż nauką Jezusa. Że niby takie oświadczenie nie poskutkuje więzieniem, zdjęciem ze stanowiska, pozbawieniem apanaży lub spojrzeniem w lufy plutonu egzekucyjnego. Niby można było to śmiechem zbyć lub przynajmniej zgryźliwą uwagą. Ale był to śmiech groteskowy. W tym momencie zaczęła się jazda w dół. Już nikt, nigdy w historii Polski nie odwołał się do Bieruta. Żaden z późniejszych władców i dzisiejszych polityków nie postawił go za wzór, nie powiedział: "ja jestem taki jak on, to mój wzór, chodźcie za mną, to będzie tak jak za Bieruta!". Oczywiście budowali mu groteskowe pomniki (taki jak ten w Lublinie, gdzie rzeźbiarz "ubrał" go w damski płaszcz), nazywali jego imieniem ulice czy place, nawet czcigodny uniwersytet ale to nie było to samo. Puste formy, bez głębszej treści, których zresztą nikt nie bronił, gdy przyszedł wiatr zmian.
Dlatego dobrze, że zapytano o "sprawę Bieruta". Bo to jest okazja przypomnienia roli Kościoła w naszej historii. Roli, która nie tylko sprowadza się do kwestii tacy, pazernych proboszczów, biskupów-kapusi, skandali obyczajowych (jak się czyta dzisiejsze wypowiedzi, to ma się wrażenie, że Kościół w Polsce to albo kremówki, albo pedofile), Że Kościół to także głos moralny, mogący wypowiadać się w sprawach najważniejszych, mający siłę nazywania rzeczy po imieniu i dokonywania osądów. I nie jest to "mieszanie się w politykę" ale coś o wiele istotniejszego niż bieżąca walka o wpływy, poparcie, władzę i układy. Bierut tego nie rozumiał. Jego następcy już jakby trochę więcej czuli lub wiedzieli. Tu gdzie dziś jesteśmy i co robimy, jest także efektem tamtego dekretu.
|
|