logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Jak nie zranić męża?
Autor: Mala (---.dynamic.gprs.plus.pl)
Data:   2012-03-29 15:36

Nie wiem od czego zacząć. Niedawno zdałam sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego w moim życiu. moje życie zawsze było układane przez kogoś innego. Byłam zbyt wrażliwa na zdanie mojej mamy, i zawsze potrafiła tak mi wjechać na psychikę, że nawet gdy chciałam sama podjąć jakąś decyzję, nie potrafiłam. Myślałam tylko o tym, czy jej tym nie zranię, czy nie będzie na mnie o to zła, a jak moja decyzja nie będzie dobra, czy mnie wesprze (byłam pewna, że nie, bałam się jej reakcji). Swojego męża poznałam gdy miałam 15-16 lat. Od razu oddałam mu całe swoje serce i całe swoje ciało. Dziś myślę, że miałam szczęście, że trafiłam na dobrego człowieka, który tego nie wykorzystał. Było mi bardzo trudno gdy go nie było. Gdy mieliśmy nie widzieć się jeden dzień, cięłam się. to był dla mnie koniec świata. Podporządkowywałam wszystko jemu. Przestałam walczyć o ukochany zawód, tylko dlatego, że on powiedział, że to nie ma sensu. Potem ze względu na niego wybrałam studia, ale to dopiero potem. kiedy byłam jeszcze w liceum, on wyjechał, widzieliśmy się tylko w weekendy. nie potrafiłam tego znieść. Płakałam całymi dniami. On zapominał o mnie, a raczej moich potrzebach, nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, on myślał tylko o swoich studiach, moje życie odeszło na bok, byłam z kimś, a tak naprawdę zupełnie sama. a nigdy przecież nie byłam nauczona żyć sama. w ten sposób zbliżyłam się do kolegi, potem się zaprzyjaźniliśmy, oczywiście jak to w takich relacjach, coś więcej z tego się zrodziło. Zaczęłam czuć coś do tamtego chłopaka, i trwało to długo, znalazłam nowego powiernika mojej duszy, kogoś nowego, komu mogłam się zawierzyć. Okazało się ze w ogóle na to nie zasługiwał. Nigdy nie przyznaliśmy się sobie do swoich uczuć, dopiero po moim ślubie. Wtedy też, w liceum, znalazłam prawdziwą drogę do Boga. Była ona długa, ale doszłam. Wtedy znalazłam spokój, szczęście, bo wiedziałam, że jest Bóg. Tylko zaczęłam się zastanawiać. Czy na pewno mam być z tym chłopakiem, z którym jestem, czy na pewno mam być z kimkolwiek? bo przecież najlepiej czuję się tylko z Panem Bogiem. wtedy zaczęłam myslec o klasztorze. troszkę nawet dojrzewałam do tej myśli. mój tata powiedział kiedyś, że nie zdziwiłby się gdybym nagle wszystko rzuciła i poszła do klasztoru. bo to do mnie pasowało. czułam, że mogłabym być wtedy szczęśliwa,byłabym blisko Boga, a tylko to było dla mnie ważne, tylko bałam się tego. najbardziej to bałam się, że będę miedzy samymi kobietami, w sumie tylko tego się bałam. nie lubiłam nigdy kobiet, nie potrafiłam przy nich żyć. Ciągnęło mnie do mężczyzn.
Dopiero teraz się budzę. Teraz, po ślubie, po tylu latach. Nigdy nie lubiłam ludzi, którzy niepowodzenia swojego życia zwalali na przeszłość. Do tej pory nie lubię. Jednak widzę dopiero teraz jak moja przeszłość ukształtowała moje teraźniejsze życie, moje patrzenie.
W dzieciństwie nie miałam taty. Tzn on był, mieszkaliśmy razem, moja rodzina była pełna, szczęśliwa. tylko ze widywałam go raz lub dwa razy dziennie, na chwilę. pracował. nie rozmawialiśmy. czułam jego bliskość, a jednocześnie go nie znałam, bałam się go. dopiero gdy poszłam na studia zaczęliśmy więcej rozmawiać. Gdy miałam 10-11 lat byłam molestowana seksualnie przez (już byłego) faceta mojej siostry. mówił, że jak mój tata się dowie to dostanę w ryj od ojca, a jego wywali na zbity pysk. Nikt mi nie wierzył. A ja się uparłam, ze wytrzymam, modliłam się do Boga, żeby pomógł mi wytrzymać, żeby mnie nie złamali, żeby nie zrobili tak, że dla spokoju zacznę kłamać. Całe życie twierdziłam, że ten facet mnie nie skrzywdził, że skrzywdził moją siostrę. Dopiero teraz tak wiele widzę. Po jakimś czasie, jak byłam nastolatką zakochałam się w kuzynie, niby z wzajemnością, kilka lat to trwało z przerwami, bo mieszkamy daleko od siebie, on był młodszy, wiec gdy rodzina się dowiedziała, że chodzimy za ręce, że się całujemy, to wszystko skupiło się na mnie. z nim nawet nikt nie porozmawiał. wszystko zwalili na mnie, a ja byłam wtedy naprawdę w nim zakochana, i byłam za młoda, żeby to uczucie unieść. ale to dla nikogo nie było ważne. on nie akceptował nikogo przy moim boku. a na koniec chciał mnie zgwałcić. a jego matka nadal patrzy na mnie z żalem, że rozwaliłam mu życie.
Nie wiem po co to wszystko piszę, chyba tylko po to żeby komuś w końcu się wygadać, żeby to z siebie wyrzucić.
bo dopiero teraz dojrzałam do tego, aby przed samą sobą powiedzieć, że moje życie nie było normalne. Że nie byłam nauczona nigdy normalnych zdrowych relacji, normalnych zdrowych uczuć. Całe życie szukałam kogoś, kto będzie "nade mną", bo nie wiedziałam jak to jest żyć swoim życiem, samemu. Mężczyźni mnie brzydzą fizycznie, bardzo brzydzą. Jednak emocjonalnie mam wrażenie, że nie dałabym sobie bez nich rady. Czasem czuje się jak szowinistka.
Niedawno mój mąż bardzo mnie zranił. Zrobił coś przez co kiedyś obiecywałam mu, że jak to zrobi, rozejdę się z nim, bo to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mógłby mi zrobić, że nie będę umiała już z nim potem żyć. a jednak zrobił. a ja nie potrafię teraz z tym żyć. bo przecież jest moim mężem. będę żyć wbrew swoim zasadom, wbrew sobie.
ale przez to wydarzenie zrozumiałam, że muszę zacząć żyć swoi życiem. nie mogę wiecznie czuć się gorsza od męża, czuć się drugą kategorią. zacznę dbać o siebie, o swój rozwój, o to kim i jaka jestem, zacznę podejmować swoje decyzje, bo przecież nie mogę wszystkiego tak bardzo uzależniać od niego. szkoda tylko, ze dojrzałam do tego dopiero teraz. Czuję się źle. tzn coraz lepiej się czuje sama ze sobą. lubię przebywać sama, może być z rodziną, z przyjaciółkami. czuję się wtedy też tak szczęśliwa, tak blisko Boga. ale czuję się oddalona od męża. Kiedyś przeszkadzało mi, że go nie było całe dnie, że pracował, nie miał czasu dla mnie. teraz już mi to nie przeszkadza. wykorzystuję ten czas dla siebie. zaczęłam kochać czas ze sobą. wtedy czuje się najlepiej. może chcę nadrobić ten czas, gdy całe życie tego nie miałam? dopiero teraz uczę się wolności. ale nie chcę ranić swojego męża. nie chcę, aby czuł się odrzucony. ale przecież mu nie powiem, że chce być sama ze sobą, że chcę odpracować czas gdy siebie nie cierpiałam, że chcę zbudować samą siebie na nowo. a może właśnie powinnam tak powiedzieć?

 Re: Jak nie zranić męża?
Autor: Asia (---.kredytbank.com.pl)
Data:   2012-04-05 11:50

Wydaje mi się, że powinnaś pójść do psychologa, żeby pomógł Ci przepracować wszystkie Twoje rozterki i odzyskać równowagę. Poszukaj psychologa katolickiego, żebyś miała również odpowiednie odniesienie do duchowości.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: