Autor: Dawid (22 l.) (---.174.221.87.dynamic.jazztel.es)
Data: 2012-05-29 17:54
Witam serdecznie. Jestem studentem, mam kilka pytań, które nie dają mi spokoju.
1. Współżyję ze swoją dziewczyną używając środków antykoncepcyjnych. Wiem, że jest to według Kościoła grzech i w związku z tym przystępuję do sakramentu spowiedzi. Ciężko mi jednak żyć ze świadomością, że z jednej strony żałuję tego, że jest to grzech, ale z drugiej nie mogę sobie obiecać, że już tak nie będę postępował przed ślubem.
2. Są zakonnicy/księża, którzy spowiadają mnie, mówiąc, że trzeba starać się poprawić, choć wiadomo, że nie jest łatwo itp. Jeden powiedział mi nawet, żeby nie zaczynać spowiedzi od grzechu współżycia, bo to znaczy, że jest to dla nas najważniejsze w życiu, a nie powinno tak być. Ogólnie - są tacy, którzy (jak uważam) rozumieją ten grzech i jego powszechność, a są tacy - jak ten, u którego byłem dzisiaj - wkładający współżycie do worka z najcięższymi grzechami. Mianowicie - po wyjawieniu grzechów, usłyszałem, że to jest grzech śmiertelny, samo współżycie jest już bardzo złe, a do tego jeśli zostaję u dziewczyny na noc, to już okropne. Tak jest tylko w małżeństwie i że nie powinienem dostać rozgrzeszenia. Przyznam, że dało mi to do myślenia.
Pochodzę z katolickiej rodziny - może nawet bardzo. Mama z babcią są bardzo gorliwe w wyznawaniu wiary i dogmatów katolickich. Tata natomiast jest nieco bardziej zdystansowany. Całe dzieciństwo byłem wychowywany w duchu katolickim. Dziewczyna, z którą jestem, jest moją pierwszą dziewczyną (wcześniej, będąc w domu nawet wstydziłbym się przyjść z jakąś, bo właśnie taki panował u mnie klimat, że to już jest tylko dla dorosłych i chyba nigdy nie został poruszony u mnie temat seksu, może nawet i lepiej). Dziewczyna pochodzi z rodziny, gdzie, z tego co mi wiadomo, rodzice nie chodzą do kościoła. Owszem, przyjmuje się u nich sakramenty, ale do kościoła chodzi się tylko w najważniejsze święta. Ciężko było mi zaakceptować tę sytuację, że dziewczyna, z którą jestem nie chodzi do kościoła, bo dla mnie chodzenie do kościoła jest czymś normalnym, tak zostałem wychowany. Pamiętam, że gdy pierwszy raz się ze sobą kochaliśmy czułem potworne wyrzuty sumienia i musiałem od razu biec do spowiedzi. Taka sytuacja trwa rok, a przez ten rok zacząłem patrzeć na sprawy etyki seksualnej trochę szerzej, a po dzisiejszej spowiedzi tym bardziej zacząłem się zastanawiać.
Jestem w stanie zrozumieć stanowisko Kościoła odnośnie seksu przed ślubem. Dziewczyna, z którą się spotykam miała kogoś przede mną i przyznam, że bardzo mnie to boli, bo biorę pod uwagę, że to będzie właśnie TA dziewczyna, z którą będę chciał spędzić resztę życia. Rozumiem, że czas narzeczeństwa powinien opierać się na poznaniu siebie, sprawdzeniu, czy rzeczywiście się do siebie pasuje, czy można będzie na siebie liczyć. Jednak nie jestem w stanie pojąć stanowiska Kościoła do seksu po ślubie. Pary, które się kochają nie mogą stosować antykoncepcji, ponieważ jest to wg Kościoła grzechem. Podczas dzisiejszej spowiedzi odniosłem wrażenie, że seks to najgorsze zło. Zakonnik powiedział mi, że po ślubie będzie to można robić aż do obrzydzenia. Kurczę, dziwnie się czuję, kiedy coś takiego słyszę, ponieważ jest to sprowadzanie aktu seksualnego do, przepraszam za porównanie - dupczenia w filmach pornograficznych. Wiem, że wszyscy w Kościele mówią o naturalnych metodach planowania rodziny etc. Owszem, nie jestem kompetentny w tych sprawach, ale czy akt seksualny jest nastawiony tylko i wyłącznie na przekazywanie życia? Czy małżonkowie - pomijam tu już fakt seksu przedmałżeńskiego, choć też jest to ciężkie - mając po 22 lata nie bierze się jeszcze ślubu, ale człowiek jest człowiekiem i jest tak stworzony, że ma również pewne potrzeby natury fizjologicznej, o których mówił już Maslov, więc kiedy się kogoś kocha - wiem, trudne słowo - to czymś naturalnym jest chęć wyrażenia tego w pełnej postaci. Choć zgodzę się, że dopóki nie weźmie się ślubu, to zawsze można się "odkochać" i rzeczywiście to nie jest w porządku - więc jeszcze raz, czy małżonkowie kochając się ze sobą (mam tu ma myśli fizyczną miłość, ale przecież jej nie da się odgraniczyć od miłości psychicznej) nie mogą robić tego dla przyjemności? Czy przyjemność w tym wypadku zawsze jest grzechem według Kościoła? Nie jestem w stanie tego pojąć, że Bóg stworzył człowieka z takimi, a nie innymi potrzebami i organami, a później Kościół/czy też sam Bóg(?) uznał, że nieważne, że taki jest człowiek, ale tego mu nie wolno robić, bo to jest złe. Skoro jest złe, to dlaczego czujemy takie potrzeby? I dlaczego chcemy wyrażać swoją miłość również aktem seksualnym, a nie tylko opieką, byciem ze sobą z dnia na dzień. Rozumiem, że moja wypowiedź wygląda jak zapewne setki innych i, że jako młody człowiek może mnie to tym bardziej dotyka, ale czuję się trochę jakbym w tej kwestii stał na grząskim gruncie. Czy nie jest rzeczą normalną stosowanie środków antykoncepcyjnych? Przecież to logiczne, a do tego według mnie zgodne z naszą wiarą, że kochając się ze sobą nie można mieć dziesiątki dzieci. To byłoby okrutne wobec nich, bo wiadomo, że nie można byłoby utrzymać rodziny, a życie to nie raj, tylko miejsce, gdzie trzeba jakoś spróbować powiązać koniec z końcem i starać się przy tym być dobrym człowiekiem.
Proszę o jakąś odpowiedź, która może choć trochę rozświetliłaby mi tę dziedzinę naszego życia. Bo współżyjąc przed ślubem, mam poczucie grzechu, ponieważ nie wiemy na 100% czy zostaniemy małżonkami. Ale kiedyś, gdy weźmiemy ślub ciężko będzie żyć i kochać się ze świadomością, że całe życie się grzeszy, mimo że może jest się w miarę dobrym człowiekiem. W tej sytuacji każde zbliżenie jest niby okazywaniem miłości, a przy tym zaprzeczeniem miłości wobec Boga. Przyznaję z pochyloną głową, że nie jestem w stanie tego zrozumieć. I jako osoba "nie siedząca" w temacie przyznaję, że nie rozumiem stanowiska Kościoła wobec aktu seksualnego małżonków po ślubie, którzy stosują antykoncepcję. Dlatego, że robią tak wszyscy, których znam - będąc małym dzieckiem, pamiętam, że siostra omyłkowo znalazła w szafce mamy prezerwatywy i księża przecież o tym wiedzą. Czy jest w ogóle jakaś szansa na to, że środki takie zostaną zaakceptowane przez Kościół? Pytam o Kościół, bo stanowiska Boga nie znam, czytając Pismo Święte natknąłem się na fragmenty o Onanie oraz o tym, że ludzie czystego serca będą oglądać Boga. Czy to zależy od Kościoła co znaczy wyrażenie czystego serca? Czy nikt w Kościele nie myśli, że ludzie, którzy są ze sobą całe życie, ale stosują antykoncepcję mimo wszystko mają wobec siebie czyste serca? Wiem, że przeciwko każdym argumentom można wytoczyć szereg kontrargumentów, jednak gdyby chodziło o krzywdzenie drugiego człowieka byłbym w stanie pojąć, że mimo, iż większość tak robi, to jest to złe. Ale w przypadku okazywania sobie miłości przez dwoje małżonków - nie pojmuję tego. Proszę o odpowiedź. Serdecznie pozdrawiam.
|
|