logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Totalne zagubienie.
Autor: v (---.stimo.net)
Data:   2013-01-05 21:47

Witam.
Piszę, bo może znajdzie się tu ktoś, kto pomoże jakąś radą albo kopnie mnie w tyłek. A może po prostu dlatego, że muszę się gdzieś uzewnętrznić, a wokół brak ludzi, z którymi można porozmawiać o czymś więcej niż pogodzie. Tak naprawdę nawet nie potrafię trafnie sprecyzować mojego problemu. Ostatnio czuję się fatalnie, a uczucie to potęguje fakt, że czuję jak oddalam się od Boga. Na co dzień studiuję w mieście oddalonym od mojej rodzinnej miejscowości. I kiedy tam przebywam, uczestniczę w tych wszystkich ciekawych wydarzeniach religijnych to wiara jakoś tak...wzrasta? A może to jakieś pozory? Zwykłe emocje? Tak, pewnie emocje, ale emocje są systematycznie podtrzymywane przez kolejne wydarzenia, więc mam wrażenie, że moja wiara jest tam głębsza. Kiedy wracam do domu wydarzeń brak, do tego kłótnie w domu i inne problemu - co za tym idzie, wszystko mi obojętnieje, wiara, Bóg. Zastanawiam się co robić, myślę, myślę, ale jakoś nic nie przychodzi mi do głowy, totalna pustka, bezsens. Tak bezsens. Bo nie radzę sobie z tym wszystkim. Moją jedyną podporą była i teoretycznie nadal jest wiara. Bo moje życie to jakaś porażka, tak to widzę niestety. Studiuję i to wydaje się być jedynym pozytywem (też teoretycznie). Bo kierunek wcale mnie nie fascynuje, a na zmianę jest za późno (nie ma nawet takiej opcji). Mam znajomych, ale spotkania z nimi ograniczają się w zasadzie do uczelni i rozmów o nauce. A potem wracam i spędzam czas w 4 ścianach. Ktoś powie wyjdź do ludzi, znajdź sobie jakieś zajęcie - wszystko wydaje się być takie łatwe i proste. Teoretycznie to ja to wszystko wiem, wiem, że powinnam wziąć się za siebie, zmienić jakoś swoje życie, ale zwyczajnie nie potrafię wyrwać się z tego marazmu. Z moich planów nigdy nic nie wychodzi, wciąż tkwię w martwym punkcie. Boję się przyszłości, boję samotności. Nie wiem czego chcę, kim chcę być, gdzie mieszkać, co robić. Czuję się jak zagubione dziecko, które najlepiej prowadzić za rączkę i które samo nic nie zrobi. Czas dorosnąć, tak. Ale jak? To wszystko mnie przytłacza, przerasta. Wokół nie ma przyjaciół, z którymi można by od czasu do czasu porozmawiać od serca. Rodzina owszem, interesuję się, ale sprawami typu "masz co jeść?". Wszystko tłumię gdzieś w środku, oczywiście, jest Bóg...tak, rozmawiam z Nim, a przynajmniej ja mówię, mam wrażenie, że to monolog z mojej strony. Ja mówię, mówię, mówię...dziękuję za to co mam, przepraszam i proszę. Ale to wszystko, żadnej odpowiedzi z Jego strony. Albo po prostu nie umiem słuchać...tak, pewnie nie umiem. Co ze mnie za człowiek? Zamiast wziąć się w garść (ech, najlepiej rzucać takimi bezsensownymi tekstami) to siedzę i użalam się nad sobą. Ale co mi pozostaje? Jestem osobą totalnie nieporadną życiowo, nie wiem czego chcę, jestem samotna, zagubiona, nudna. W sumie na miejscu innych ludzi w ogóle bym ze sobą nie rozmawiała. Potrafię tylko narzekać. Przez ostatni czas wiara dawała mi nadzieję, że mimo tego wszystkiego, mimo różnych dolegliwości i chorób kiedyś wszystko się ułoży. Ale się nie układa. Jeśli Bóg ma jakiś plan wobec każdego to co ze mną? Żyję z dnia na dzień...to jest ten plan? Jeśli nie to niech mi go ukaże, bo skąd mam wiedzieć jaka jest Jego wola? Życie zakonne nie jest dla mnie, założenie rodziny pewnie też nie skoro każdy facet przechodzi obok mnie obojętnie, więc co? Samotność? Jeśli tak to ok, ale jaki jej cel? Bo ja nie potrafię sobie tego wszystkiego ładnie poukładać, potrzebuję Jego pomocy. Może te słowa brzmią jak słowa buntu, i tak się trochę czuję w tej chwili. Ale z drugiej strony Bóg już nie raz mi pomógł, przynajmniej ja wierzę, że to była Jego pomoc.
Wiem, że ten post jest strasznie chaotyczny, ale taki właśnie chaos panuje w moim życiu. Nie potrafię go ogarnąć, nie potrafię ruszyć z miejsca. Czuję się jak samochód bez paliwa, który stoi w miejscu i nie może ruszyć, co najwyżej inni mogą z trudem go pchać. Tylko wokół mnie takich ludzi nie ma. Myślę o wstąpieniu do jakiejś wspólnoty, ale to wcale nie jest takie łatwe jak niektórzy piszą na różnych forach. Zwłaszcza jeśli ktoś ma problemy podobne do moich, gdzie nie może się przełamać, wciąż boi się opinii innych. Ktoś mnie wyśle do psychologa i pewnie będzie miał racje. Może to byłoby najlepsze rozwiązanie, ale chwilowo dla mnie niemożliwe. Brak kasy na takie atrakcje, poza tym - co powiedzą inni (nawet rodzice uważają, że do psychologa chodzą ludzie nienormalni...).
Miał ktoś podobny problem? Może ktoś kto popatrzy na to z boku będzie w stanie coś doradzić? Bo ja już zwyczajnie nie mam siły, czuję, że marnuje życie, ale mimo tej świadomości nie potrafię tego zmienić.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: hanna (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2013-01-06 01:14

Na razie jedno: opieka psychologiczna jest bezpłatna i na pewno taką znajdziesz w mieście, w którym studiujesz. Nikomu znajomemu ani rodzicom nie musisz się opowiadać, więc motyw: co powiedzą inni - już odpadł.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: jkk (---.myslenice.net.pl)
Data:   2013-01-06 14:55

Witaj, ja też źle wybrałam studia - mam tylko licencjat z tego kierunku, zresztą kierunek prawie zawsze nam się wydaje nietrafiony kiedy nie wiemy co po nim robić, kiedy przyszłość w tym zawodzie jest niepewna. Niektórzy nawet twierdza że w Polsce nie ma dobrych kierunków, bo prawie zawsze jest problem z pracą, są niskie zarobki. Na którym jesteś roku?, moja rada skończ co zaczęłaś chociażby na tym poziomie licencjata, później możesz iść na mgr z zupełnie innego kierunku lub pokrewnego - system boloński, różnie to wygląda na uczelniach, ale zazwyczaj trzeba zaliczyć jakieś różnice programowe lub napisać test wstępny, a czasami ani jednego ani drugiego. Najlepiej jakbyś po licencjacie poszukała sobie pracy i robiła coś co ci jest do niej potrzebne, może jakaś praca w biurze, a może coś bardzie twórczego. A może rok przerwy po licencjacie i wyjazd za granice. Możliwości masz sporo, a nieśmiałość... cóż trzeba nad nią pracować, ale z twoich wypowiedzi to mam wrażenie jakbyś czerpała jakąś korzyść z tego stanu. Moja droga wszystko się da, ja jestem tego przykładem, kiedyś nieśmiała i mało kontaktowa stałam się bardziej otwarta, sama wychodzę do ludzi, w ogóle lubię teraz sama wychodzić tu i tam i poznawać nowych ludzi, często nawet na dyskoteki chodzę sama albo jeżdżę na wczasy dla singli.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: Monika (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2013-01-06 15:54

"Nie wiem czego chcę, kim chcę być, gdzie mieszkać, co robić."
Myślę, że ten etap przechodzi każdy młody człowiek, jeden dłużej, drugi prawie niezauważalnie, ale każdy musi określić kim chce być.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: Małgorzata (---.multimo.pl)
Data:   2013-01-06 15:58

Witaj,
też byłam w takim stanie. Trwało to z kilka lat, teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że byłam w depresji (niestety moi rodzice się rozwiedli, cały czas się kłócili, w domu czułam się samotna i niekochana, mama się wyprowadziła, gdy czułam, że jej najbardziej potrzebowałam). Wyjazd na studia do innego miasta zaczął wszystko zmieniać. Z tym że ja od razu zahaczyłam się o wspólnotę (do tego duszpasterstwa przychodziłam najpierw przez rok tylko na msze święte, po roku poszłam na Seminarium Odnowy Wiary, gdzie w grupce miałam animatora i w sumie dopiero wtedy zaczęłam poznawać ludzi). Także myślę, że to jest podstawa - wspólnota. A z resztą to wyglądało tak, co Tobie też proponuję:) : wstań, pójdź przed Najświętszy Sakrament, mów Jezusowi o wszystkim, co Cię boli, co cieszy, rozmawiaj z nim. Tak On mnie uzdrowił. Sprawił, że przebaczyłam swoim rodzicom, wiem, że On mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej. Pójdź do Niego i Mu zaufaj. Przyjmuj Go w Komunii Świętej. Teraz jestem całkowicie inną osobą.
Jestem szczęśliwa.
Z Bogiem. Będę pamiętać w modlitwie.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: Jakub (---.dynamic.mm.pl)
Data:   2013-01-06 16:08

Zachęcam do odwagi żeby jednak spróbować włączyć się w jakąś wspólnotę. Na pewno nie będzie łatwo, na pewno na pierwszych spotkaniach będziesz się czuła zagubiona, osamotniona, ale potrzebujesz zrobić jakiś radykalny krok, bo sama widzisz, że jeżeli nic nie zrobisz, też będzie źle. Po prostu w szukaniu wspólnoty rób wszystko maleńkimi krokami. Nie zakładaj sobie, że pójdziesz na spotkanie i od razu musisz poznać wszystkich ludzi, wiedzieć jak wygląda modlitwa itd. Na pierwszym spotkaniu nawet jak nikogo nie poznasz to nie będzie to nic złego. Wszystko przyjdzie z czasem i to szybciej niż się spodziewasz. Trzeba tylko zacząć. Najlepiej poszukaj działającego w mieście, gdzie studiujesz, duszpasterstwa akademickiego. Tam będą wspólnoty zrzeszające głównie studentów, a więc ludzi w podobnym wieku. Możesz tam też znaleźć (np. w Duszpasterstwie Akademickim KULu w Lublinie) punkt konsultacyjny z psychologiem, czy kapłanem, gdzie można umówić się na bezpłatną rozmowę. Wiele wspólnot (np. Odnowa w Duchu Świętym, Oaza, Neokatechumenat), ma pracę w grupkach dzielenia. Zazwyczaj jest to mała grupka osób w podobnym wieku i tej samej płci, które spotykają się w celu dzielenia się Słowem Bożym albo własnymi przeżyciami. W grupce panuje zasada dyskrecji, że każdego obowiązuje tajemnica co do tego, co usłyszą. Są też w zależności od wspólnoty wspólne wyjścia, spotkania integracyjne, rekolekcje, dni skupienia, zabawy, imprezy. Dlatego też jest to świetne miejsce dla osób samotnych. A np. ja byłem w Odnowie w Duchu Świętym w Duszpasterstwie Akademickim KUL i sam słyszałem piękne świadectwa ludzi, którzy przed czasem wspólnoty prosili Boga o śmierć, brali narkotyki, byli samotni (sam wszedłem do wspólnoty ze względu na samotność), a później znajdowali powołanie (ja dzięki wspólnocie odkryłem powołanie do kapłaństwa, jestem w seminarium, a co roku był przynajmniej 1 ślub pomiędzy członkami, tak zażyłe relacje się tworzyły) i teraz mają mężów/ żony, a zaczynali podobnie jak Ty. Naprawdę Bóg działa.

I jeszcze chciałem powiedzieć o pewnym błędzie początkujących (sam popełniłem ten błąd i do dziś myślę, że odczuwam jego konsekwencje). Piszesz: "I kiedy tam przebywam, uczestniczę w tych wszystkich ciekawych wydarzeniach religijnych to wiara jakoś tak...wzrasta? A może to jakieś pozory? Zwykłe emocje? Tak, pewnie emocje, ale emocje są systematycznie podtrzymywane przez kolejne wydarzenia, więc mam wrażenie, że moja wiara jest tam głębsza." No właśnie. Wiara to nie emocje. Emocje są chwiejne. Budowanie na emocjach to budowanie na piasku. Sam czuję, że ciągnie mnie na wiele wydarzeń religijnych, gdzie ładuję się emocjonalnie, a po powrocie wszystko zaraz pryska i nie buduje to żywej relacji z Chrystusem. Oczywiście, na ogół Bóg tak działa, że aby przyciągnąć do Siebie zagubionych ludzi, pozwala odczuć swoją obecność fizycznie, emocjonalnie. Może to trwać nawet parę lat. Sam tak miałem. Ale w pewnym momencie Bóg chce zaprosić do głębszej wiary, która nie polega na tym, że coś czujesz na modlitwie, czy w życiu, ale po prostu trwasz, choć jest ciężko. Pisząc, że w domu jest źle, myślę, że to potwierdzasz. Człowiek głębokiej wiary, który buduje na skale nie straci tej wiary w obliczu trudności, nawet pomimo jakiejś kłótni, nieporozumienia. Myślę, więc że może to być znak żeby zmienić motywację chodzenia na spotkania religijne, nie dla sensacji, emocji, ale aby szukać Boga. U mnie w Lublinie jest bardzo wiele różnych wydarzeń i często księża przestrzegają nie przed chodzeniem na takie spotkania, bo one są piękne i wartościowe, ale przed tzw. "sportem duchowym", czyli chodzeniu ciągle tam gdzie coś się zdarzy, będzie jakaś sensacja, będzie więcej emocji, bo to nie ma wiele wspólnego z prawdziwą, żywą, wiarą. Zresztą, sama piszesz, że pomimo, że chodzisz w wiele miejsc, szybko emocje opadają i jest wszystko po staremu. Może to właśnie oznaka tego, że szukasz emocji zamiast Boga. Oczywiście Boga trzeba szukać, ale zachęcam gorąco tutaj do jakiejś stałej drogi budowania relacji z Nim.

Myślę, że w Twoim stanie potrzebujesz stałej wspólnoty, aby być z zaufanymi ludźmi, z którymi można porozmawiać o poważniejszych rzeczach. Jak nie masz koncepcji jaka to ma być wspólnota, możesz trochę poeksperymentować, chodząc na różne spotkania, ale ostatecznie zachęcam do pewnej stałości. Możesz oczywiście też szukać psychologa, a także porozmawiać z jakiś kapłanem, który wyda się odpowiedni.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: Aqu!la (212.244.10.---)
Data:   2013-01-06 18:18

A może powoli. Nie od razu jakieś duże kroki czy psycholog. Nie śpieszyłabym się. Przypuszczam, że skoro studiujesz to pewno mieszkasz w jakimś większym mieście, a tam pewno znajdą się parafie/kościoły zakonne, gdzie w konfesjonale spotkasz zakonnika. Może warto "przy okazji" spowiedzi poruszyć to o czym napisałaś tutaj. Wówczas cała otoczka "co inni powiedzą", "jak zareaguje rodzina" odpada. Ty masz pewność zachowania tajemnicy i nie sądzę abyś tam była odrzucona czy wyśmiana. A polecam zakonników gdyż oni zwykle mają więcej czasu na konfesjonał i jest większa szansa, że gdy powiesz że chcesz porozmawiać nie odeślą Cię z kwitkiem w stylu "nie mam czasu". Oczywiście to nie załatwia jeszcze sprawy ale może być otwarciem na coś dobrego dla ciebie. Pomodlę się za ciebie abyś umiała odkryć to coś dla siebie co pomoże ci odnaleźć się :)

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: Ewa (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2013-01-07 08:49

Mam tak samo jak Ty, w połowie zastanawiałam się czy to nie przypadkiem ja napisałam ten post.. jakbym siebie czytała.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: Magda (---.31.143.104.rybnet.pl)
Data:   2013-01-08 17:38

Jestem dokładnie w tej samej sytuacji i czuję się tak samo jak Ty. Jeszcze nie znalazłam sposobu na wyjście z tego zagubienia, ale wciąż szukam. Trzymaj się.

 Re: Totalne zagubienie.
Autor: EmGie (80.50.130.---)
Data:   2013-01-09 01:36

Gdzieś tam Twoja wiara płonie, jak przyjeżdżasz to masz wrażenie ze gaśnie, zanika płomień, więc dolej do Twojej lampy wiary trochę oliwy. Czyli najprościej daj coś z siebie dla innego w Twojej miejscowości. Np. zainteresuj jakimś problemem rodziców i pomóż go rozwiązać. Albo tez może ktoś z Twoich znajomych potrzebuje pomocy, albo pomóż jakiejś staruszce w przyniesieniu węgla z piwnicy. Idź pogódź się z kimś, kto Ci nadepnął na odcisk... To tylko przykłady, ale tak myślę, że Pan Bóg oczekuje od Ciebie działania, byś była u siebie, w swojej miejscowości malutką, płonącą latarnią.

Nie zaczynaj od wielkich rzeczy, tylko od malutkich.

Szczęść Ci Boże

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: