Autor: Bogumiła z Krakowa (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2013-02-11 14:03
Rzeczywiście, mówi się czasem (pierwsze wydanie „Diagnostic Statistical Manual”), że jednorazowy taki akt nie musi być jeszcze pedofilią (molestowaniem seksualnym na pewno jest, chodzi tylko nazwę). Słowo to stosowane jest w odniesieniu do tych pacjentów, u których utrzymują się nawracające pragnienia seksualne wobec dzieci.
Ale ten podział (już tak czy jeszcze nie) nie jest do końca pewny, ponieważ robi się go na podstawie badań ludzi, którzy z zasady, chcąc się usprawiedliwić, próbują fałszować fakty. Dlatego zresztą robi się testy fallometryczne (mierzenie specjalnym urządzeniem podniecenia po obejrzeniu aktów seksualnych z dorosłymi, dziećmi itp. - nie wiem czy są badane także kobiety i jak), żeby było to bliższe prawdy - te badania wykazują większą liczbę pedofilów niż rozmowa (własna ocena).
Pisząc wcześniej o chorobie (to trochę do Macieja), akurat nie myślałam o pedofilii (którą rzeczywiście musi się leczyć, bo nawet leczona często powraca), ale o uzależnieniu. Tak jak alkoholizm jest chorobą, tak samo uzależnienie od pornografii czy w ogóle seksu. Było ogromne prawdopodobieństwo choroby (przynajmniej na podstawie pierwszego posta), ponieważ autorka wątku wyraźnie mówiła: "przyszedł czas, że poszukując nowych bodźców, przyszła mi do głowy pornografia dziecięca". Na tym właśnie polega uzależnienie, że nie zatrzymuje się na tym co było na początku, ale ciągle chce się więcej, bardziej, coraz to inaczej, poszukuje się dodatkowych, wzmocnionych wrażeń. Uzależnienia trzeba leczyć, bo w pewnym momencie człowiek stanie się bezwolny. Jest to ważne także do oceny grzechu. Odwrotnie proporcjonalnie. Im większe uzależnienie tym mniejszy aktualny grzech. Ale oczywiście tym większy obowiązek leczenia. Uzależnienia lubią wracać. Piszesz Macieju: "Straszenie jej że jest chora, prokuratorem, wysyłaniem na leczenie uważam za niewłaściwe" - inaczej mówiąc, piszesz: "ona zrobiła to całkowicie świadomie, całkowicie dobrowolnie, w bardzo ciężkiej materii". Jesteś pewien, że tak było? Czasem niewłaściwe nie jest nazywanie rzeczy po imieniu, tylko właśnie obrona, która może być de facto oskarżeniem. A że minęło 2 lata? Przestępstwo molestowania seksualnego z tego co wiem przedawnia się po 5-10 latach, w zależności jak zostanie zakwalifikowane (gwałt po 15-20).
A teraz jeszcze do "x". Piszesz:
"To co zrobiłam nie miało podłoża seksualnego",
"Kontynuowanie tego nie mam wątpliwości,że byłoby pedofilią i krzywdą dla dziecka"
"na szczęście to już prawie rozdział zamknięty" (pornografia).
Rozdział zamknięty będzie dopiero wtedy, gdy pozwolisz, żeby Bóg Ci przebaczył w konfesjonale. Dwa lata minęły i ciągle Cię to gnębi. Załatw to do końca - w tym co od Ciebie zależy. Wiem, że trudno to będzie wypowiedzieć, ale ten swój trud spowiedzi możesz ofiarować za to dziecko. Skoro je kochasz - nie będzie to za trudne dla Ciebie. To może być pewne zadośćuczynienie na tej płaszczyźnie, na której potrafisz zadośćuczynić.
Ale żeby to rzeczywiście był rozdział zamknięty - musisz stanąć w prawdzie. Zrób dobrze rachunek sumienia, nic nie upięszaj. Normalne, że przed nami chcesz się usprawiedliwić, bo nasze słowa odbierasz jako atak na Ciebie. Przed Bogiem natomiast - to Ty masz się oskarżyć. Jeśli nie zrobisz tego absolutnie szczerze, to choć przeżyjesz ten stres i ból wypowiadania grzechu - on będzie do Ciebie wracał i nigdy nie będziesz pewna, czy dobrze się wyspowiadałaś, czy źle. Będą wątpliwości. To będzie dalej bolało. Nie chcę tu mówić, że kłamiesz, że nas oszukujesz. To tylko moja dobra rada, żebyś była szczera aż do bólu, a wtedy będziesz wiedzieć na pewno, że Bóg wybaczył. Bo czasem człowiek coś załatwia połowicznie (nie te słowa, nie ta siła), a potem nie ma siły podejść drugi raz, a ciągle nie jest pewien, czy wszystko w porządku. Tu akurat najbardziej chodzi o Twoją samoobronę, że nie miało podtekstu seksualnego. Chyba Ci raczej chodzi o to, że Ciebie to nie podnieciło seksualnie, a to nie to samo. Sprawdzanie z ciekawości odruchów seksualnych dziecka (bo tak to rozumiem, np. czy dziecko ma wzwód, czy mu to sprawia przyjemność) ma podłoże seksualne (przecież nie naukowe).
Też mam nadzieję, że to dziecko nie będzie pamiętać. Nadzieję, bo pewności nie ma. Ale dwuletnie dziecko nie ma długofalowej pamięci więc nie sądzę, żeby w przyszłości pamiętało Twój gest. Miejmy też nadzieję, że nikt inny go już nie wykorzysta. Wiesz co jeszcze jest trudne w molestowaniu dzieci? Że dziecko wielokrotnie molestowane seksualnie przestaje się bronić przed tymi gestami. Z czasem poddaje się. Nie widzi sensu obrony, skoro dorośli i tak zrobią swoje. Potem wydaje mu się, że to mu się "należało", bo jest złym dzieckiem. Jest nieszczęśliwe, upodlone i nie ma sił na walkę. Ale gdy staje się starsze, gdy dorasta - nie umie odróżnić czy winien był tylko ktoś inny, czy może ono też. Bo przecież przestało się bronić. I tej niepewności o własną czystość często nie umie udźwignąć. Przechodzi to w agresję (potrzeba karania za swoje krzywdy), albo w rozwiązłość (i tak jestem skazany na ten grzech), albo zamknięcie się w sobie (jestem zbyt zły i brudny, żeby mnie ktoś pokochał). Albo jeszcze co innego.
Módl się, żeby tego dziecka już nikt nie wykorzystał, bo wtedy te akty nałożą się na siebie i będą przeszkadzać w całym życiu. (Tak naprawdę i Tobie mogło skądś się wziąć pragnienie pornografii, nie mamy pojęcia, co Ciebie wcześniej w życiu spotkało złego).
I jeszcze na koniec jeden przykład. Nie dotyczy dwuletniego dziecka, ale dziecka. Żebyś wiedziała, jak długo nie mija. Molestowana w dzieciństwie. Pamięta kto, kiedy. Nie mogła sobie z tym dać rady. Po raz pierwszy w życiu zwierzyła się mnie, a miała wtedy już ok. 15 lat (zajmowałam się młodzieżą). Sama miałam koło 20 lat, wiele własnych doświadczeń, ale ani nie studiowałam psychologii, ani zbyt wielu doświadczeń w takich poważnych rozmowach nie było. Wiedziałam jednak, że umiem słuchać, a ona potrzebuje to wypowiedzieć. Wiele lat była z tym samotna i ją to niszczyło. Dałam wszystko co potrafiłam (słuchanie, czas, dobre słowo). Widziałam, że ta rozmowa była ulgą. Wydawało mi się, że to się w niej przełamie, bo jak się zaczyna mówić, to już jest dobrze. Spotkałyśmy się przypadkiem po 30 latach. Dziwię się, że mnie poznała. I po tych trzydziestu latach wysłuchałam pretensji, że ona mi zaufała, a ja jej nie pomogłam. Że przeze mnie spaprała sobie życie.
Owszem, teraz jestem mądrzejsza, liznęłam choć jeden semestr psychologii, takich rozmów przeprowadziłam wiele, wiele wyczytałam. Ale czy dzisiaj potrafiłabym pomóc? Nie wiem. Dalej mogę ofiarować tylko to, co umiem: słuchanie, dobre słowo. Nigdy w życiu nie podjęłabym się "leczenia". A tacy ludzie potrzebują pomocy. Większość nie trafia do psychologa. Nie chcą psychologa. Budują swoje życie na tej ranie i ona nigdy się może nie zagoić. Ranią potem innych. Oskarżają innych, aby obronić siebie.
Rozumiesz? A ktoś się po prostu zabawił, gdy była dzieckiem. Ktoś (może z ciekawości?) ją podotykał. Jeden ktoś, drugi ktoś. Pewnie już tego nie pamiętają. A ona ciągle sobie nie radzi, choć mijają lata. Takich poranionych ludzi jest wielu.
Ofiaruj swoją spowiedź za to dziecko. Żeby tak nie było.
|
|