logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: Wiesława (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2013-02-09 18:40

15 tygodni zmarła mi mama, nie daje rady, jest mi bardzo cięzko na sercu. Tydzień temu zmarł mój znajomy, jest mi jeszcze gorzej. Mam nadzieje że może nie zgłupieje. Nie wiem jak sobie radzić.

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: Joanna (---.dyn.optonline.net)
Data:   2013-02-09 19:11

Wiesławo, ile masz lat? Teraz mam 36 i od 22 miesięcy jestem wdową. Nasze najmłodsze dziecko narodziło się po śmierci męża. Strata bliskiej osoby to ból. Ale jak tylko miałam tęsknotę w sercu to zawsze się modliłam. I teraz też tak robię. Inaczej jest jak straci się rodzica w podeszłym wieku, bo wiadomo że, że oni powinni pierwsi zejść z tego świata. A inaczej jak umiera współmałżonek albo dziecko. Módl się, zamawiaj za nich Msze święte. W ten sposób na pewno im pomagasz. I sobie też. Po roku żałoba zanika. Potem jest tęsknota. Ale nie pozwól sobie na rozpacz, bo to ciągnie do dołu. Myśl tak, że przecież się spotkamy. I czyń dobrze bliźniemu. Ofiaruj wszystko za zmarłych bliskich. A wówczas na sercu będziesz mieć spokój. Ja mam. Zobacz jak żywi potrzebują chleba, tak zmarli potrzebują modlitw Eucharystii. Oni zawsze potrzebują, nie tylko od święta.
Z modlitwą

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: ... (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2013-02-09 19:46

- przede wszystkim - zgódź się na to wszystko. Pozwól sobie na płacz, smutek, żal, pustkę. To normalne. Wcale nie trzeba być (a może bardziej udawać) twardym;
- w niektórych miastach istnieją grupy wsparcia dla osób w żałobie (np. przy hospicjach czy parafiach), rozejrzyj się - może taka grupa jest gdzieś u Ciebie w okolicy. Łatwiej przeżywać ten trudny czas razem z kimś, kto doświadcza czegoś podobnego;
- sporo informacji jak radzić sobie w żałobie jest również w internecie - poszperaj może za czymś co akurat trafi wprost do Ciebie (każdy jest inny, pomaga mu co innego);
- może warto spotkać się z kimś z przyjaciół, z rodziny, z kimś komu ufasz i powiedzieć o tym co przeżywasz - nie warto tego dusić w sobie, a opowiadając o tym drugiej osobie - tak jakby "spuszczasz wewnętrzne ciśnienie".

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: Ata (---.146.179.172.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2013-02-09 21:50

Rekolekcje w Licheniu 'Jak przeżyć żałobę?':
www.lichen.pl/pl/152/odnalezc_sens_zycia

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: xc (---.205.8.58.dsl.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2013-02-10 08:19

Przykro mi, że jest Pani w takiej sytuacji. Współczuję z powodu odejścia Pani Mamy i śmierci znajomego.
Żałoba jest okresem pożegnania ze Zmarłymi.Raz trwa to dłużej, raz krócej ale kiedyś się skończy. Przyjdzie ukojenie.
Trudno radzić Pani skoro nie zna się Pani. Są różne sposoby postępowania. Jedni rzucają się w wir pracy, drudzy zajmują się działalnością charytatywną, jeszcze inni "idą do ludzi", pogrążają się w modlitwie.
Jeśli nie znajdzie Pani ukojenia za jakiś czas, radzę skorzystać z porady u psychologa. Może będzie potrzebna jakaś głębsza terapia.
Jeśli chodzi o praktyki religijne, to warto znaleźć takie (np. śpiew chóralny, wspólne modlitwy), które wyrwą Panią z samotności. Warto porozmawiać o tym z duchownym.

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: berna (---.multi-play.net.pl)
Data:   2013-02-10 21:43

Jestem w podobnej sytuacji. Po zmówieniu koronki do Bożego Miłosierdzia przybywa mi sił. Czuję smutek, ale nie idzie to w kierunku rozpaczy. Współczesna kultura laicka wypiera temat śmierci. Dlatego może ciężej. Na wiadomość o mojej żałobie pewne osoby zaczęły się ode mnie odsuwać, dosłownie. Wesołkowatość jest wszechobecna, a smutek też w życiu człowieka ma mieć miejsce. I tego nie powinno się wypierać.

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: xc (---.adsl.inetia.pl)
Data:   2013-02-11 10:27

Nie daje mi ten post spokoju, myślałem ostatnio o nim całkiem sporo. Nie mogę bezpośrednio pomóc, mogę co najwyżej wyrazić współczucie i podzielić się paroma refleksjami.

Dzisiejszy świat, w przeciwieństwie do starego, odsuwa od nas wszystko co brzydkie, śmiertelne, skończone. Media, reklama i kultura masowa nakazują nam aby było młodo, pięknie, fit, błyszcząco i cool. A tu nie ma co kryć, jest jak jest. Są (bo byly i będą): śmierć, brzydota, choroba, ból i tak dalej. W starym świecie nie wypierano faktu śmierci. Człowiek umierał w domu, w otoczeniu najbliższej rodziny, przyjaciół, znajomych, sąsiadów (niemal na nich oczach), odprawiano nad nim rytualne czynności pogrzebowe (długo,dostojnie a nie w ekspresowym tempie, bo za godzinę już jest następna uroczystość), cała wieś przychodziła lub pół miasteczka (pogrzeby były manifestacjami politycznymi, kulturalnymi, społecznymi), napito się wódki na stypie, przeżyto czas żałoby, zamówiono gregorianki i ciągnięto wózek życia dalej. Śmierć bliskiego była nieodłącznym elementem pejzażu ludzkiej egzystencji. Dziś, w nowym i najwspanialszym ze światów, umieramy anonimowo, sterylnie, w szpitalach, wypełnia się formularze, akty zgonów i wpisy z ksiąg USC. Nie ma miejsca na porządne przeżycie odejścia drugiej osoby, oswojenia się z faktem, że bliskiego już nie ma między nami. Nie wiemy kiedy żałoba się zaczyna, kiedy ma się kończyć i jak ma wyglądać. Nie mamy pod ręką dawnego "teatru śmierci", który pozwolił naszym przodkom przechodzić w miarę sprawnie okres żałoby i smutki. Wynika to po trosze z kiczowatości i banalizacji dzisiejszej kultury masowej, pod wpływem której ciągle się znajdujemy. Po trosze również z tego, że śmierć stała się (w świecie realnym) zjawiskiem nie tak częstym jak poprzednio: nie ma masowej śmierci niemowląt i kobiet w połogu, nie trapią nas "czarne śmierci", nie jesteśmy wyczerpani i osłabieni ciężką pracą i marnym jedzeniem, nie mamy w naszym otoczeniu krwawych dyktatorów wdrażających masowe "czystki", "rozwiązywania kwestii", "plany nadzwyczajnego traktowania". Od lekarzy, farmaceutów, pielęgniarek i całej służby zdrowia nie wymagamy już minimalistycznego "non nocere" ale żądamy aby wydłużali nam życie i nieustannie poprawiali jego jakość, żeby odsuwali od nas ból, cierpienie i utrzymywali nas w niezmiennie dobrej formie. A tego się nie da.

Z drugiej strony zapominamy o naszym chrześcijańskim obrazie człowieka. Obrazie takim, w którym śmierć jest tylko pewnego rodzaju przystankiem, punktem, w którym przesiadamy się z jednego do drugiego środka lokomocji. Punktem ważnym, nieznanym ale nie ostatecznym kresem. Pani Wiesławie mogę więc przekazać słowa otuchy płynące z mojej wiary chrześcijańskiej. "Będzie dobrze, bliscy tak naprawdę nie odeszli w niebyt, przeszli tylko na drugą stronę.Mamy nadzieję i wiarę, że ich kiedyś spotkamy. Że dana nam będzie ponowna radość współbytowania z nimi, w nowym naprawdę innym wymiarze". Zmartwychwstanie Jezusa, owego pamiętnego dnia, po szabasie paschalnym, jest dowodem na to, że wszystkich nas to może spotkać. Że ta obietnica się spełni, że będzie naprawdę dobrze.

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: 38 na karku (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2013-02-11 15:47

Są też grupy wsparcia dla osób w żałobie, np. w Krakowie przy kościele NMP z Lourdes (róg ulic: Lea, Misjonarskiej i Al. Kijowskiej).

 Re: Jak sobie radzić w żałobie?
Autor: xc (---.204.109.241.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2013-02-11 19:55

W nowoczesnej psychologii funkcjonuje pojęcie tzw "sprężystości emocjonalnej" (emotional resilience) - odporności na niepowodzenie, klęskę, frustrację, stratę.
Jest to wewnętrzna moc, zdolność do adaptacji do najcięższych "terminów".
Pascal wskazywał: "człowiek jest trzciną ale trzciną myślącą".
Myślenie pozwala nam adaptować się i akceptować sytuację w której się znaleźliśmy. Oceniamy sytuację i sposoby wyjścia z niej. Szukamy wsparcia (wskazówka z grupami wsparcia dla ludzi w żałobie jest nadzwyczaj cenna).
Jest taka piosenka Petera Gabriela śpiewna w duecie z Kate Bush "Don't give up".
Tzw. "podmiot liryczny" opowiada o tym jak to był przez całe życie uczony tego, że ma zawsze być zwycięzcą, że ma ma "myśleć pozytywnie", iść od sukcesu do sukcesu, nie dopuszczać do siebie myśli o porażce. A ona i tak przyszła i nasz bohater nie poradził sobie z sytuacją. Nie wiedział jak. I podpowiedziano mu: "Masz przyjaciół, nie jesteś sam".
Chrześcijanin ma prawo przyjścia do Kościoła i powiedzenia "nie radzę sobie, pomóżcie". Ma prawo zwrócić się do najbliższych do swego otoczenia i wyartykuowania "nie daję rady".
Nie oznacza to, że sam zainteresowany ma pozostać pasywny i nie brać udziału w procesie samopomocy, w umacnianiu własnej "sprężystości".
To jest w zasadzie sprawa terapeutów ale wszyscy wskazują na to, że duże znaczenie mają tu takie procesie polepszania sytuacji mają zerwanie z
personalizacją nieszczęścia (takie coś mogło się przydażyć tylko mnie), generalizowaniem nieszczęścia (tak będzie zawsze), katastrofizacją (nie ma żadnego wyjścia z tej sytuacji). Jeśli myślimy, że nieszczęście, które nas dotknęło jest naszą osobistą klęską, że nasze życie obraca się tylko wokół tego nieszczęscia, że nie ma wyjścia z sytuacji, że za wszystkim stoją ciemne moce i spiski, to prowadzimy sami siebie w stronę depresji i neurozy. Czyli chorób.
Co w zamian?
Uświadomienie sobie, że nieszczęścia dzieją się także innym. Że mogło być gorzej. Że jest Bóg, który jest obecny w świecie i nie da mnie, Jego stworzeniu zrobić krzywdy, tak jak nie zrobi krzywdy tym, którzy od nas odeszli. Że warto uwierzyć w końcu w samego siebie, że mogę zmierzyć się z sytuacją i znaleźć wyjście. Że mogę zmienić punkt widzenia i zobaczyć sprawy z innej perspektywy.

Za trwanie w cierpieniu może prowadzić do pogrążaniu się w depresji. Choroby par excellence śmiertelnej.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: