Autor: Michał (---.177.82.40.energint.net)
Data: 2013-04-22 21:46
Mój problem polega na tym:
Miałem w przeszłości problem z bycia popychadłem i wydawało mi się, że nie powinienem oddawać kolegom, którzy mnie bili. Po punkcie zwrotnym w moim życiu stwierdziłem, że muszę coś zrobić i zacząć się bronić. Moją obronę zacząłem od uczenia się mówienia innym co czuję. To dawało bardzo dobre rezultaty, bo przy odrobinie pracy nad sobą zyskałem szacunek do samego siebie. Jednak teraz sprawy zaczynają wymykać się spod kontoli. Chodzi o to, że ciągle mi mało i chciałbym nauczyć się bronić efektywniej, to znaczy, żeby przywalić komuś w mordę jak jedzie po mnie. Chodzi głownie o wspomnienia z dzieciństwa, z którymi mam problem, to znaczy, chciałbym wyrównać rachunki z osobami, które mnie atakowały. Na razie wyobrażam sobie, że się bronię. Na początku dawało mi to ulgę, ale teraz zaczynam czuć, że jestem coraz bliższy w braku zahamowania tych myśli. To znaczy, czuję, że mogę niedługo na prawdę komuś przywalić. Z jednej strony nie wiem czy będę taki opanowany jak byłem kiedyś, a po drugie, nie wiem, jak zareagują na to moi oprawcy. Czy np. nie zaczną się ze mną bić. Czuję, że zaczynam tracić poczucie, że ten drugi człowiek, to też człowiek, i że on też czuje ból.
Chciałbym jednocześnie nie wracać do tego co było kiedyś, zarówno do bycia bitym, jak i do stanu emocjonalnego, jaki temu towarzyszył przez lata, a jednocześnie chciałbym czuć się wolny.
Kiedyś uważałem, że chrześcijanin nie powinien się bić. Ale teraz tak nie uważam. Trzeba iść po środku i nie schodzić w rzadną skrajność. Zarówno agresja jak i jej brak są skranościami. Trzeba być po prostu sobą, a ja nie wiem jaki jestem, kiedy jestem nieskrępowany.
|
|