Autor: helena (---.tvk.torun.pl)
Data: 2013-05-10 10:04
Szczęść Boże,
chciałabym podzielić się z wami pewnym problemem i poprosić o opinię. Jestem jedyną osobą praktykującą w rodzinie. Reszta rodziny zachowuje się wobec mnie tak, jakbym była w sekcie. Ich zdaniem wiara powinna być "normalna" (czyli wizyty w kościele przy okazji ślubów i pogrzebów, a życie swoją drogą). Do tej pory jakoś udawało mi się z tym żyć, ale ostatnio wszystko się pogorszyło. Ciężko mi żyć ze świadomością, że teoretycznie najbliższe mi osoby uważają, że jestem stuknięta (nawet się z tym nie kryją). Dodam, że nie nawracam ich na siłę, nie dyskutuję z nimi o Bogu i religii, chyba że sami to sprowokują, ustępuję tam gdzie jest to możliwe. Chciałabym tylko szacunku do siebie, tym bardziej, że nie mieszkamy już razem, sama o siebie dbam i nie mają powodu by twierdzić, że moja religijność negatywnie wpływa na moje obowiązki. Po ostatniej kłótni "o Kościół" coś we mnie pękło. Nie potrafię już udawać, kiedy na mnie ktoś pluje, że to pada deszcz. Nie mam w ogóle ochoty z nimi rozmawiać, zresztą oni ostatnio rozmawiają ze mną tylko w jakiejś konkretnej sprawie. Z jednej strony ciągle mam poczucie winy, że może tylko mi się wydaje, że jestem blisko Boga, a tak naprawdę nie daję żadnego świadectwa i dla nich to co robię to dewocja, więc staram się połykać dumę i zachowywać się jak gdyby nigdy mnie nie obrazili, a z drugiej - też mam poczucie winy, a może raczej wstydu, że niepotrzebnie poniżam się przed kimś, kto nie liczy się z moimi uczuciami. Czuję blokadę przed kontaktem z nimi i nie wiem, co z tym zrobić.
|
|