Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2013-07-30 00:54
Trudno nam to zaakceptować uczuciowo, bo to są dwa światy.
W naszym ludzkim, ziemskim świecie ciągle śmierć traktujemy jako największe zło. No i jednak tak jest. Powtarzam, w tym ludzkim, ziemskim świecie. Mamy przecież tylko jedno życie. Kiedy żegnamy naszych bliskich - płaczemy. Czasem się mądrzymy, że chrześcijanin nie powinien płakać - ale chrześcijanin to normalny człowiek. Płaczemy nawet jeśli naprawdę wierzymy w Boga i wierzymy Bogu. Płaczemy, bo na tym świecie już nigdy tego kto umiera nie przytulimy, nie posłuchamy jak mówi, nie pójdziemy na spacer. Na tamtym świecie wszystko będzie już inne. Pewne rzeczy, które są tutaj, kończą się z chwilą śmierci. Kończy się wszystko co jest cielesne, a przecież to są także rzeczy piękne. Jesteśmy ludźmi, a nie aniołami. Nie w sensie grzeszności, chodzi mi o ludzkie potrzeby, których aniołowie nie mają. Aniołowie nie mają ciała. My mamy. Jesteśmy bardzo mocno z nim związani, ze swoim ciałem jesteśmy jednością. Śmierć zabiera nam ciało. Takie rozerwanie jedności musi boleć tych, którzy zostają na ziemi, którzy na to patrzą. To było cierpienie dla umierających, a każdy z nas rozumie cierpienie. Cierpienie to rzecz zła, walczymy z cierpieniem i tak trzeba. Chrześcijanin nie jest masochistą.
I gdyby życie kończyło się śmiercią, to taka śmierć byłaby jedną z najokrutniejszych. Tak to odczuwamy, prawda? Jak Bóg może odrzucić ludzi, którzy mu tak zaufali? Którzy właśnie chcieli Go spotkać, którzy z miłości do Niego wyjechali z domu. To taki nasz ludzki obraz: biegnę do ukochanego, taka szczęśliwa, rzucam mu się na szyję, a on mnie zabija. W najlepszym razie - nie chciał ochronić przed śmiercią.
Ciągle mamy problemy z połączeniem tych dwóch światów. Tymczasem dlaczego śmierć podczas pielgrzymki ma być gorsza (bardziej tragiczna) od śmierci dwa kroki od swojego domu albo w szpitalu. Dla ludzi bliskich on tak samo odchodzi na zawsze. Tego, który umarł w szpitalu, tak samo już nigdy nie przytulę, a on tak samo już nic więcej nie będzie mógł zrobić. Już nie pojedzie nad ukochane morze, nie ubierze nart, nie zdobędzie kolejnego szczytu. To jest dokładnie tak samo smutne, kiedy się o tym myśli. Ileż w życiu słyszymy takich wspomnień: a tak się cieszył nową pracą, a właśnie teraz życie się przed nim otwierało, a przygotowywali się do ślubu, a właśnie pogodził się z matką. Po ludzku to przecież jest jakaś niesprawiedliwość, mamy prawo tak to odczuwać. Śmierć każdego człowieka jest związana z jakąś jego historią, o której wiedzą najbliżsi, a czasem nikt nie wie. Czasem z kolei mówimy: tak było lepiej, że umarł, nareszcie już nie cierpi, nareszcie wyzwolił się od okrutnej rodziny, od okrutnej choroby. Ale takie historie umierania są przecież jeszcze smutniejsze. Nie zdążył zaznać miłości, nie zdążyło przyjść ludzkie szczęście.
Śmierć pielgrzymów, to po prostu jedna z tych historii śmierci. Liczba śmierci w jednym miejscu potęguje ból tych, którzy na to patrzą. Ale to przed Bogiem zawsze są pojedyncze, konkretne historie, każda zupełnie inna, choć dzieją się w tym samym czasie i miejscu. Przed Bogiem przecież w każdej chwili umiera iluś-tam ludzi, a nie jakiś pojedynczy egzemplarz. Bóg bez przerwy przyjmuje do siebie nowych mieszkańców Nieba. Tu się nic innego nie stało, umierali ludzie, jak co dzień, jak co godzinę, co minutę na świecie.
Każdy z nas kiedyś musi umrzeć i zawsze to będzie za wcześnie. Albo dla nas, albo dla tych co zostają. A jeśli są ludzie, którzy już pragną odejść, to i w tych autobusach i pociągach tacy ludzie też mogli być.
Dopóki życia po śmierci nie zaczniemy traktować jak realnego ciągu dalszego życia na ziemi, dopóty śmierć będzie bolała bardziej niż musi boleć. Mojemu koledze ojciec umarł w kościele podczas mszy w ważne święto. Bolało. Musiało boleć. Ale on ciągle powtarza: mój tata sobie zasłużył na taką piękną śmierć. Na taką śmierć trzeba sobie zasłużyć.
To musi boleć. Taka śmierć pielgrzymów bardzo wzrusza, więc bardziej boli. Ale to po prostu kolejna śmierć, jakich jest setki, tysiące, miliony. Kiedyś pielgrzymowało się pieszo, pojedynczo, niejednego pielgrzyma pewnie rozszarpał dziki zwierz, ale telewizja tego nie pokazała, więc nie płakaliśmy. Przypomnijmy sobie też czasy prześladowania chrześcijan, jak okrutnie byli zabijani. A też zaufali Bogu tak, że więcej nie można. Jak bardzo byłoby to okrutne, gdyby nie życie wieczne. Jak bardzo byłoby bez sensu.
Jezus też umierał. Zawierzył Bogu, "a potem coś takiego". Czyli to nie może być brak miłości Boga. Jezus wiedział, że Ojciec Go kocha.
Oni są już w rękach Dobrego Boga. Oni są już szczęśliwi. To my płaczemy. I mamy prawo płakać po bliskich. To nam jest z tym źle. To my zostaliśmy sami. To nam w tej ziemskiej rzeczywistości brakuje ich słów, gestów. Oni już niczego nie żałują, tylko spokojnie czekają na nas. Ludzie popełniają samobójstwa, giną w upojeniu alkoholowym, podczas grzechu i w grzechach. Liczymy na Boże miłosierdzie dla wszystkich. A tutaj mamy ludzi, którzy jechali na spotkanie z Bogiem, przygotowani na spotkanie z Bogiem, spragnieni spotkania z Bogiem. I Bóg im to wszystko dał. O co więc właściwie nam chodzi? Co nas w tym wszystkim boli? Tu akurat Bóg im dał to, czego w tej chwili najbardziej pragnęli. Szczęśliwi. Błogosławieni.
Oby i do nas Bóg przyszedł wtedy, kiedy będziemy na to gotowi.
|
|