Autor: Gosia (---.adsl.inetia.pl)
Data: 2013-09-03 14:52
Kredka, czy chcę? Nie wiem nawet co napisać, żeby wyrazić, jakie ciepło mi się wlało do serca, kiedy to przeczytałam... Bardzo chcę! I ogromnie Ci dziękuję! Czułam się już tutaj trochę napiętnowana, a tu taki dar... Z SERCA CI DZIĘKUJĘ!
KasiuM, waham się trochę, czy napisać cokolwiek o moim mężu, bo zaraz zacznie się krzyk, że się nad sobą użalam, albo szukam usprawiedliwienia do picia... Ale właściwie już to "przyjęłam na klatę" raz, to mogę i drugi. No to słuchaj/czytaj : pobraliśmy się 22 lata temu z miłości wielkiej. Ja - po studiach pedagogicznych, on - po rolniczej zawodowej. Miało to znaczenie dla moich teściów, którzy zbojkotowali nasz ślub i wesele (m.in. zamknęli się w samochodzie, którym przyjechali i nie chcieli z niego wyjść, aby nas pobłogosławić przed ślubem), wydziedziczyli go, ja byłam przeklinana, wyzywana od k..w, itp. Mieszkaliśmy u moich rodziców. Ja urodziłam dwoje dzieci i pracowałam w firmie, którą rozkręcał ze wspólnikiem, on dorabiał się majątku. Udało mu się. Zaczynał od przysłowiowego zera, a po 10 latach mieliśmy ogromny i piękny dom, świetnie prosperujący zakład produkcyjny, dwoje udanych dzieci... I tylko ja nie pasowałam do wizerunku człowieka sukcesu. Aparycja nie ta. Ale właściwą aparycję miała opiekunka naszych dzieci... No więc płomienny romans, który był dla mojego męża nagrodą za wszystko, do czego doszedł własnym trudem. Nie w ciemię bita dziewczyna, postanowiła wyeliminować mnie z tego trójkąta (a widziała, jak bardzo obrzydłam mężowi) i zaszła w ciążę... Dla mojej połówki był to szok ciężki, bo przecież, wg jego doświadczenia z żoną, kobiety zachodzą w ciążę, kiedy chcą, a nie tak ni z tego, ni z owego...? Wg mnie, wszystko się tu zgadzało, ale mąż zachowywał się tak, jakby nie wiedział, skąd się biorą dzieci. Sprawa się oczywiście wydała (znaczy się ten romans). Przeżyliśmy z dziećmi sześcioletnie piekło walki tej kobiety o rozbicie naszego małżeństwa. Mąż, targany namiętnością, poczuciem winy wobec niej (wobec mnie nie, bo to moja tusza była temu winna...) nie mógł się zdecydować na porzucenie dla niej majątku, którego dorobił się własnymi rękoma przy moim współudziale. "Honor" nie pozwalał mu wyrzucić nas za drzwi i wprowadzić nowej pani domu... Ja, no cóż, jestem katoliczką. Przysięgałam temu człowiekowi przed Bogiem i ludźmi. Na dobre i na złe. Oddałam to Bogu. Ale, jak napisałam, to było piekło awantur, wyrzucania sobie wszystkiego, podejrzeń o każdą chwilę itp... 8-letni syn i 3-letnia córeczka (w chwili, gdy się to zaczynało) bywało, że wymiotowały z płaczu, albo dostawały drgawek... Nie chcę o tym już pisać. W każdym razie 6 lat mąż nie mógł się zdecydować, co zrobić, tak wielkim jest materialistą. Wiara nie ma dla niego znaczenia. Kiedy ja zaczęłam się łamać i zamierzałam sama pakować walizki, dowiedziałam się, że pani jest w kolejnej ciąży. Przypisała ją mężowi, ale on już trochę "dojrzał" i poprosił tym razem o zrobienie badań na ojcostwo. Kobieta po tej prośbie znikła z naszego życia... A on, dopiero po tym wszystkim zaczął jakby dojrzewać do małżeństwa, do ojcostwa. Też dostał nauczkę. W tym czasie byłam grubsza, niż kiedykolwiek przedtem, a on odkrył, jaką ma cudowną żonę... Niestety sielanka małżeńska to nie są klimaty mojego męża. Uzależnił się już od adrenaliny, wszystko go nudziło, dom, praca, więc zaczęło się picie z kolegami. Znowu awantury itp. Od romansu, powolutku zaczął upadać zakład... Z czasem mąż się wyciszył, ja się modliłam więc też miałam oparcie w Bogu, co powodowało, że miałam cierpliwość dla niego. Koniunktura gospodarcza upadała. Produktu rodzimego, przy otwieranych wszędzie marketach, nie mogliśmy sprzedać. Do marketów nie mogliśmy wejść z produktem, bo nie mieliśmy takich środków na park maszyn itd. W każdym razie upadek firmy stał się faktem. A mąż, cóż, stracił ochotę do życia. Odnalazł sens w prostych pracach. Pieli ogródeczek, hoduje drzewka owocowe, wyrabia wina, nalewki. Udaje przed znajomymi, że takie życie mu się podoba. Żyjemy z mojej pensji (najniższa krajowa) i z tego, co uda mu się zarobić w zubożałym zakładzie, a połowa należy przecież do wspólnika. Mamy syna w dużym mieście na II roku studiów i córkę gimnazjalistkę. Jest już nie tylko ciężko, ale tragicznie. Mąż pije dużo i codziennie. Zaczyna od wieczornego piwka, a potem dokłada do tego mocne trunki, które sam robi. On je robi po to, żeby zawsze mieć pod ręką, ale wyparłby się w oczy, gdybym mu to powiedziała. Wino jest dla mnie. To zasłona dymna, abym nie mogła mu zarzucić, że traci pieniądze na zrobienie swoich trunków. Na zrobienie wina też przecież traci. Nie mogę patrzeć na męża, kiedy jest pijany i wypiera mi się, że nie mam racji. Nie po tym, co przeszłam. Na cichutkie znoszenie tego nie miałam już siły. Więc... Aby się tym nie przejmować, aby nie bolało, aby się rozluźnić sama zaczęłam sięgać po lampkę wina. A że było znakomite, a ja łakoma, to nie tylko rozluźniało, ale i smakowało. Zaspokajało też pragnienie jedzenia. Dalej, to już wiesz... Napisałam tu tak dużo, abyś Kasiu miała świadomość, z jakim człowiekiem miałabym "porozmawiać o problemie". On jeszcze bardziej potrzebuje pomocy niż ja... Próbowałam kiedyś, ale on nie chce się do tego przyznać. Przed samym sobą przede wszystkim. Wyśmiał mnie. Raz musiałam wzywać Policję, bo w szale łomem zniszczył doszczętnie samochód, rozbijał wszystkie swoje wina w piwnicy, niszczył co popadło i spędził noc na Izbie Wytrzeźwień. Na drugi dzień był w jakimś szoku i nie mógł wydobyć z siebie słowa. Zaprowadziłam go do przychodni. Mówiłam za niego. Tam zrobiono EKG -było bardzo złe, a mąż jest po zawale. Pani doktor rodzinna, sama zaprowadziła go do gabinetu psychiatry i weszła tam z nim. Myślała, że trzeba go umieścić w szpitalu dla psychicznie chorych. Ale lekarz wyznaczył mu wizytę na drugi dzień, poza innymi pacjentami, oczywiście odpłatnie. Pamięta, że proponował mu jakąś terapię radzenia sobie z problemami, ale nie dla mojego męża takie głupoty !.. Aha, jeszcze jedno. Nie myśl, że czekam na cud o Pana Boga, że on w jednej chwili mnie uwolni od nałogu. Bóg naprawdę pomaga, ale wtedy kiedy człowiek daje z siebie ile może... W czerwcu odbyłam wspaniałe rekolekcje, doświadczyłam spoczynku w Duchu Świętym, jestem innym człowiekiem. Kocham Boga całą swoją duszą i chcę Mu się podobać, chcę coś z sobą zrobić... Jestem już zapisana do psychologa, ale to jeszcze długo potrwa, a ja czuję, że muszę zacząć już dziś. Trwanie w łasce uświęcającej bardzo pomaga, ale przez uleganie pokusie ją tracę, dlatego zadałam tu pytanie odnośnie spowiedzi. Ufff.... Opisywanie tego wszystkiego, choćby w dużym skrócie, to też przeżycie. Cieszę się, że skończyłam.
|
|