Autor: Taki tam... (---.kwidzyn.mm.pl)
Data: 2013-12-08 20:45
Jak to jest z tą nadzieją? Czy zawsze jest ona dobra?
Ostatnio spotkała mnie bolesna sytuacja, bardzo znacząca i ważna. Z jednej strony nie jest to ten przysłowiowy "koniec świata", ale bardzo mnie dotyka ona. Człowiek bardziej przyziemny stwierdziłby, że nie mam się czym martwić, że to pikuś przy problemach jakie ludzie mają, ale jednak... dotyka mnie i boli ta sytuacja.
Niedawno po długim czasie znajomości, musiałem rozstać się z bardzo bliską mi osobą - moją najbliższą przyjaciółką. I tak jak zazwyczaj o tej "zażyłości" przyjaźni świadczy jej długość, tak w tym przypadku szczególnie na znaczenie dla mnie ma wpływ ile wniosła do mojego życia pozytywnego. Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu stwierdzam, że obróciła moje życie o 180 stopni.
To właśnie dzięki niej pośrednio, a może i trochę bezpośrednio zbliżyłem się do Pana Boga. Po wielu latach bycie katolikiem "na papierze", naprawdę się zmieniłem. Można by to nawet nazwać nawróceniem, bo moje postrzeganie świata zmieniło się niewyobrażalnie... Przez rok od początku tego przełomu, dzisiaj naprawdę staram się być blisko Boga we wszystkich dziedzinach życia, i to właśnie patrząc przez pryzmat Jego patrzę na świat.
Paradoksem jest to, że mimo dzięki niej się nawróciłem, sama jest... hmm.. jakby to powiedzieć - osobą błądząca i wciąż szukającą. Ateistką czy agnostyczką trudno ją nazwać, bo szuka - stara się szukać Pana, ale niestety Bóg na razie nie doświadczył jej tym takim "przełomem", dzięki któremu ja zacząłem Go prawdziwie kochać. Spowodowane jest to pewnie i religijnością jej rodziny... i społeczeństwem wokół - ale mam nadzieję, że kiedyś odnajdzie Jego i pozna tą słodycz tej życiowej znajomości z Nim...
Dzięki niej moje życie naprawdę się zmieniło - uwrażliwiła mnie na świat, pomagała w trudnych momentach. To przez nią Pan mi pokazał, jak z trudności i cierpienia można wyciągać radość... jak idąc pod wiatr, można się uśmiechać. "Po ich owocach ich poznacie" - a z pewnością owocem tej znajomości są słodkie i Panu przyjemne, nie można więc raczej mówić, że było to złe...
Wracając do tematu - musieliśmy się rozstać, dla wzajemnego dobra (to długa historia)... choć sam mam wątpliwość czy to była słuszna decyzja. Bardzo przeżyłem to, bo tak naprawdę poczułem jak wiele straciłem... ciężko mi z tym i boli to.
I właśnie tu jest moje pytanie - czy nadzieja jest zawsze dobra? Czy i w tym przypadku jest ona dobra? Nigdy nie mamy pewności jutra, ani pojutrza... przecież to właśnie dla Pana nie ma rzeczy niemożliwych. "Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego" - nie mam pewności czy właśnie to rozstanie nie jest także zamiarem Pana, właśnie po to by wypróbować tą przyjaźń... by ją wzmocnić... przecież to właśnie w ciszy Pan dokonuje największych cudów... to właśnie w ciszy Pan do nas przemawia. Wydaje mi się, że tak dobra i owocna znajomość nie może zakończyć się tu i teraz... że to może taki koniec początku, że wszystko przed nami.
Z jednej strony nadzieja w tym przypadku jest bardzo bolesna, bo ciągłe rozpamiętywania dobrych wspomnień boli, bo i przypomina o wszystkim na nowo - dzisiejszy człowiek przyziemny stwierdziłby, że to pewnego rodzaju masochizm. Z drugiej strony to właśnie nadzieja jest jedną z cnót boskich. Czy zawsze jest ona dobra? Czy dopatrywanie się w tym palca Bożego jest dobre? Czy nadzieja na lepsze jutro dla tej znajomości jest dobra? A z drugiej strony nawet w psalmach znajdziemy wzmiankę o tym, a to przecież niczym innym jak nimi modlił się Pan Jezus za ziemskiego życia - "(...) Wspominam dni dawno minione (...)"
Przecież właśnie ta nadzieja, może osłabić na swój sposób moją relacją z Bogiem. - gdy będę oczekiwał przez długi czas i to się jednak nie wypełni, gdy plan Boży będzie inny. Inną trudnością może być właśnie czas... co jeśli nie wytrzymam w tej nadziei. "(...) jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień (...)", co jeśli właśnie mi zbraknie tej nadziei i sam zrażę się do tego wszystkiego i już przyjdzie to odrzucę?
Być może jestem bardzo ekspresywny w tym wszystkim, ale młodym człowiekiem jeszcze jestem... i jakoś ta nadzieja jest mi bliska, bo podejrzewam, że jeszcze tak nieskażona przez brutalność i zło tego świata.
Bardzo chciałbym wierzyć i ufać, że Pan nie pozwoli by tak dobra w skutkach znajomość się tu i teraz zakończyła, ale coraz bardziej nie jestem pewien czy to jest dobre i poprawne, a co najważniejsze wg Jego myśli... Prosiłbym o radę i rozwiązanie moich wątpliwości w miarę możliwości.
|
|