Autor: Bogumiła z Krakowa (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2014-10-10 09:56
Monika, tutaj koniecznie trzeba odróżnić dwie sytuacje.
Jedna: ktoś umiera bez takiego pojednania z Bogiem, które my widzimy, w którym bierzemy udział, o którym od niego wiemy, albo od świadków, czyli bez spowiedzi, bez sakramentu namaszczenia, trwając od wielu lat w grzechu ciężkim, np. wiemy że ktoś żyje w nieformalnym związku i ginie w wypadku samochodowym, nagle.
Druga: ktoś aż do ostatniej chwili swojego życia odrzuca Boga, przeklina Go, nie chce pojednania, i nawet gdyby go rodzina zmusiła do fikcyjnej spowiedzi czy przyprowadziła księdza aby udzielił sakramentu namaszczenia, wykorzystując jakiś stopień nieświadomości chorego, on w głębi serca Boga nie chce przyjąć i jest to całkowicie wolna jego decyzja.
Bo zadałaś pytanie: "w jaki sposób nasze modlitwy mogą wpłynąć na zbawienie osób, które umrą bez pojednania z Panem?"
Żadna nasza modlitwa nie wyciągnie nikogo z piekła. Trzeba powiedzieć wyraźnie, że jeśli ktoś umrze bez pojednania z Bogiem, to nie osiągnie zbawienia. Ale mówię o tej drugiej sytuacji: człowiek do ostatniej sekundy życia nie chce być z Bogiem. Tak naprawdę nie wiemy na pewno, czy tacy ludzie istnieją (choć piekło istnieje naprawdę i są w nim - już wiecznie - szatani), ale gdyby tak było, to ludziom w piekle nasza modlitwa już nic nie pomoże, nikt z piekła nie wyjdzie i nie pójdzie do nieba, choćby cały świat modlił się za niego. Bóg w chwili śmierci nie zabiera nam wolnej woli, nigdy nie jesteśmy przez Boga ubezwłasnowolnieni. Mamy prawo nie chcieć być z Bogiem, mamy prawo wybrać szatana. Niestety. Ale o tym, czy ktoś odrzucił w ostatniej chwili Boga, wie tylko on sam i Bóg. Nikt więcej.
Natomiast to, czy my widzimy takie pojednanie, to ma dużo mniejsze znaczenie, a może nawet żadnego. To tylko nam przynosi spokój, ale brak spowiedzi jeszcze o niczym nie przesądza. Tak jak w Twojej sytuacji (a tysiące ludzi ma podobną): możesz nie doczekać się na spowiedź taty. Ale dopóki ktoś jeszcze żyje - zawsze jest nadzieja, że tę ostatnią chwilę życia, ostatnią sekundę, wykorzysta na pojednanie z Bogiem, a nie na Jego odrzucenie. I dlatego nasza modlitwa za umierających ma tak ogromne znaczenie, bo to są ostatnie chwile walki szatana z Bogiem o ludzką duszę. Ale to człowiek sam wybiera i jemu musimy pomóc.
Nie wiemy dokładnie jak ta nasza modlitwa działa. Na pewno nie na zasadzie przymusu, my nie mamy prawa upoważnić Boga, żeby kogoś innego do czegoś zmusił. Takie "uprawnienia" możemy Bogu dać tylko w stosunku do siebie (Boże, proszę, zmuś mnie na moją prośbę do powrotu, gdy kiedyś odejdę od Ciebie, bo to nie będę wtedy prawdziwa ja). Takie pozwolenie na "gwałt" zadany przez Boga świadczy bowiem o MOJEJ woli bycia z Nim. To mi nie odbiera wolnej woli, bo jest moją wolą.
Za kogoś jednak nie mogę zdecydować w tak ważnej sprawie. Mogę go jednak, wraz z innymi, otaczać swoją modlitwą tak szczelnie, by sercem przed Bogiem uklęknął.
Wiemy, że modlitwa "jakoś" działa, przemienia serce drugiego człowieka. A czy to jest tak, że człowiek w pewnym momencie "widzi" te modlitwy sam, czuje tę miłość otoczenia, czy Bóg mu je w cudowny sposób pokazuje, tego nie wiemy. Z życiorysów świętych mamy jednak dowody, że nawet gdy nie spotkamy tego człowieka bezpośrednio, nasza modlitwa może go przemienić przed śmiercią, dlatego mamy prawo wierzyć, że nasza modlitwa została wysłuchana. Więcej nawet, ponieważ Bóg jest ponad czasem, może być nawet wysłuchana nasza modlitwa, która zaistniała po fakcie (tutaj: po śmierci), bo Bóg wiedział od zawsze, że ktoś będzie się w tej sprawie modlił. Ale jeszcze raz: to nie znaczy, że wyciągamy kogoś z piekła, to tylko może znaczyć, że dzięki tej modlitwie ktoś w ostatniej chwili życia pojedna się z Bogiem. Będziemy to widzieli, albo nie będziemy, ale jakie to ma znaczenie oprócz naszego zadowolenia? Czasem gdy widzimy piękne owoce naszej modlitwy, może nam się wydawać, że to nasza świętość sprawiła, bo zapomnimy, że Jezus musiał wcześniej umierać na krzyżu, aby to się stało. Bardzo łatwo o pychę, gdy widzimy efekty naszej modlitwy. Może czasem właśnie dla naszego duchowego dobra ich nie widzimy? Życie ludzkie (duchowe) jest zbyt skomplikowane, tylko Bóg je zna, tylko Bóg wie, co nam przyniesie dobro, a co będzie naszą zgubą. Dlatego efekty modlitwy zostawmy wiedzy Boga, sobie zostawmy modlitwę. Trzeba też pamiętać że nie ma człowieka za którego nikt się nie modli, bo nawet jeśli nikogo bliskiego nie ma, to modli się za niego cały Kościół podczas mszy świętych, brewiarza, nabożeństw. To tak, żeby nam woda sodowa za bardzo nie uderzyła do głowy, że to my zbawiamy ludzi. Nawet gdyby nikt się za kogoś nie modlił, Bóg przecież go i tak kocha tak samo jak wszystkich i tak samo chce jego zbawienia.
"Może ktoś podpowie mi jakieś rozwiązanie?"
Człowiek zawsze chciałby wyraźnych odpowiedzi, a takich często nie ma. Uwierz, że to Bóg decyduje o losie człowieka a nie Ty. Bo mam wrażenie, że obarczasz siebie odpowiedzialnością za ból, bo niby przez Twoją modlitwę przedłużasz życie tacie i musi dłużej w tym bólu trwać. Twoja modlitwa nie ma aż takiej mocy. Pozostaw tę odpowiedzialność Bogu :)) To się nazywa zaufanie. Bóg na pewno wybierze najlepszą chwilę na śmierć. Taką chwilę, w której człowiek już będzie zdecydowany na Niebo, albo będzie najbliżej tej decyzji. Nie przez Ciebie tata cierpi, a być może właśnie przez to cierpienie, gdy już nie będzie mógł go znieść, zawoła do Boga "Boże przyjdź po mnie"?
Wierzymy w terapie zapachami, że pewne zapachy oddziałują na człowieka, a tak trudno nam uwierzyć, że modlitwa też "działa", choć nie jesteśmy w stanie jej ani nią kogoś dotknąć. Tu chodzi o naszą wiarę. My nie musimy wiedzieć jak to działa, w jaki sposób przemienia kogoś, ale skoro sam Bóg kazał nam się modlić, wręcz prosił o modlitwę, zarzucał nam że za mało Go prosimy, to choćbyśmy nic nie rozumieli - mamy w to wierzyć i modlić się. A modlitwa za umierających jest najważniejsza, bo to czas, kiedy ważą się losy człowieka. Kiedy trwa ostateczna walka.
Do O. Jana
"odwiedziła mnie pewna parafianka, zaproponowała wspólną modlitwę. Siedziałem na wygodnym fotelu obok łóżka, ale tej pani odmówiłem. Pomodliła się sama, ja byłem zdolny tylko do słuchania. W niebezpieczeństwie przejścia do Pana byłem dwa dni wcześniej. Sił na wspólną modlitwę nie miałem".
E tam, Ojcze Janie, to tylko pewnie niezręczność wypowiedzi :)) Na modlitwę nie trzeba sił tylko serca :)) Owszem, można nie mieć siły, że wspólnie odmawiać, MÓWIĆ modlitwę, ale wspólna modlitwa to nie tylko mówienie, ale także słuchanie, łączność w modlitwie. Jak kapłan odmawia modlitwy sam podczas mszy świętej, to przecież my wszyscy razem z nim się modlimy. A jak ktoś już nie może mówić, to nie może modlić się z innymi? Może. Tylko mówić nie może, to tylko usta są za słabe. Serce może być mocne :)) Zdrowia życzę, Ojcze Janie :))
|
|