Autor: Mateusz (22 l.) (---.156.180.141.dynamic.ip.euron.pl)
Data: 2014-11-18 11:06
Dzień dobry. Jestem Mateusz, jestem kawalerem.
Właśnie obejrzałem pierwszy odcinek, trzeciego sezonu wideo-rekolekcji autorstwa ojca Adama Szustaka. Minął już jakiś czas od momentu gdy w liturgii Słowa spotykamy obraz Heroda, człowieka ogólnie zepsutego i złego. Jest to też człowiek, który pomimo zepsucia chętnie słucha słów Jana Chrzciciela. Co prawda po morderstwie jakiego dokonał na Janie, nadal chce zobaczyć Tego, którego Wołający Na Pustyni zapowiadał. Wiem, że potem gdy już dochodzi do konfrontacji - Jezus, a Herod - ten jest rozczarowany i szydzi z Prawdziwego Króla.
To mój krótki wstęp, do pytań jakie mi się nasuwają, a jakich zapewne nie uzyskam bezpośrednio od ojca Adama.
Konkretnie odcinek pierwszy, trzeciego sezonu, serii pt. "Kundel Przydrożny - ten z przynagleniem", porusza tematykę, która szczególnie mnie dotyka. Ojciec Adam zachęca by spojrzeć na samego siebie, czy przypadkiem nie ma we mnie takiego Heroda. Który owszem jest grzeszny, ale który ochoczo słucha i nawet ma jakieś pragnie dobra. Przecież często bywa tak, że jeździmy na rekolekcje, słuchamy wiele mądrych i dobrych słów, a nawet samego Słowa Bożego i... nic. Stoimy tam gdzie staliśmy. Stoimy bo sami się nie poruszamy, nie mamy sił by to zrobić, albo podświadomie nie chcemy tego zrobić.
Dlatego mam pytanie (szczególnie do starszego pokolenia, które uważam za o wiele silniejsze od współczesnego. Na przykład taki mój Dziadek to twardy i silny gość, pomimo 74 lat na karku). Mianowicie:
Jak faktycznie zacząć coś zmieniać, jak nie być leniwym hipokrytą Herodem? Czy tylko ze mną jest tak, że trwam w tej swojej stagnacji i jestem - nie wiem już sam - tak rozpieszczony, że dopóki ktoś czegoś we mnie nie zmieni, to sam nic nie zrobię?
Słucham tak wiele dobrych opinii, tak wiele piękna na temat Boga. Wiem, że powinienem Mu zaufać. Wiem, że gdy będę w Jego rękach, że gdy dobrowolnie zaufam Jezusowi to odnajdę spokój. Jestem po fundamencie Ćwiczeń Duchowych Ignacjańskich. Przeczytałem "Chatę" Paula Younga. Byłem ze trzy lata w Ruchu Światło Życie. Ale ja to wszystko znam w teorii, bo gdy przychodzi do zwykłej modlitwy, to zazwyczaj odkładam ją na później / unikam Boga. Czytanie Pisma Świętego to nie rozmowa, tylko obowiązek (który spełniam rzadko) Nie potrafię się nawrócić, ale pomimo tej świadomości też nie potrafię powierzyć tej słabości Bogu.
Jak pokonać drogę z głowy do serca? Rozum wie, że Bóg jest wszystkim czego pragnę, ale serce odpowiedzialne za faktyczne działanie, nie wierzy ani rozumowi, ani Bogu.
Uwierzyć w Boga, to nie to samo co uwierzyć Bogu
Wiem, że nie zasługuję, ale bardzo potrzebuję odpowiedzi bo życie jest krótkie a ja muszę jakoś pokonać samego siebie.
|
|