Autor: hanna (---.wtvk.pl)
Data: 2015-03-30 16:56
Nie ujawnię się, trochę myślałam nad Twoją sytuacją. Jestem od Ciebie starsza, ale najważniejsze decyzje w życiu podejmowałam będąc w Twoim wieku.
Doskonale rozumiem Twoje odczucie, że przynajmniej nonsensem jest uważanie życia bezżennego za grzech czy coś niewłaściwego. Przyjmuję - przyjmuję za Kościołem - że bezżeństwo jest jedną z pełnoprawnych i pełnowartościowych dróg, jednym z powołań, a jeśli ktoś tego nie rozumie, to cóż - może to nas zaboleć, ale jego niezrozumienie jest jego niezrozumieniem i nie może mieć decydującego wpływu na nasze życie.
I wiesz, co jest czasem najtrudniejsze? Nauczyć się, że moje życie jest moim życiem, nawet jeśli kształt mojego życia boli bliskich. Jeśli nie zakładam rodziny i boli to ojca, TRUDNO, mam święte prawo do takiego życia i nie muszę czuć się winna, że tatę to boli. Nie jest moją powinnością realizacja marzeń kochanego taty. To nie jest Twoja, moja, nasza wina, że rodzice nie umieją czegoś przyjąć. Oni zwykle chcą dla nas dobrze, ale możemy żyć inaczej niż oni tego pragną. Tato chce dobrze, ale nie trzeba spełniać jego wyobrażeń. Ty masz prawo do innej, również dobrej drogi.
Mój tato na przykład bardzo chciałby mieć wnuki. Ale ja ich mu ich nie dam. Choć widzę, że go to boli, trudno, trzeba było nauczyć się żyć z tym, że nie jesteśmy stworzeni do zaspokajania pragnień naszych rodziców. Brzmi brutalnie? Ale to jest prawda.
Szukasz miłosiernego rozwiązania. Myślę, że trzeba się czasem zgodzić na to, że nie my jesteśmy od zbawiania lub zaspokajania całego świata. I wystarczy czasem, jeśli nie będziemy zaogniać sytuacji, nie będziemy wchodzić w ostre spory porównujące różne opcje.
Może zmilczymy ból. Nasz ból, ten, że nas boli cierpienie bliskich. Może zmilczymy czyjś kolejny komentarz. Tak, wiem, ile to kosztuje. A może będziemy cierpliwie i łagodnie tłumaczyć, że nasze życie jest naszym wyborem i że szanujemy cudze rady i pragnienia, ale ich nie spełnimy. Bez negocjacji, nie spełnimy.
Ja osobiście już nie tłumaczę. Zostawiłam. Za dużo było emocji w rozmowach, do niczego to nie prowadziło.
Życie swoim życiem, pójście drogą inną niż marzenie rodziców nie jest złem, grzechem, brakiem dobra, czymś nagannym. Nawet, gdy rodziców to boli.
No i trzeba się nauczyć niezawisłości. Odwagi. Wyjazd na rekolekcje pogorszył sytuację, jak piszesz? No ale masz prawo jako osoba dorosła jeździć na rekolekcje albo do spa, nawet jeśli ojcu to się nie podoba. Doskonale rozumiem, że tato jest przeciw. Ale trudno, trzeba nauczyć się żyć z tym oporem ojca i nie uzależniać swoich decyzji od ojcowej reakcji. Żyć po swojemu mimo niechęci ojca do Twoich decyzji. Naprawdę, nic w tym zdrożnego, choć zdaję sobie sprawę, że to obciążające i może Cię boleć.
Chciałabyś żyć bardziej dla Boga. Nie wiem, jakie jest Twoje powołanie, ale w najmniejszej nawet miejscowości można tak żyć. Nawet jeśli na miejscu nie ma wspólnoty. Samemu trudno, moim zdaniem, stąd zachęcam do poszukania swojego miejsca w jakiejś wspólnocie. Nawet jeśli raz - dwa razy w miesiącu będziesz gdzieś wyjeżdżać, gdy już tę wspólnotę znajdziesz. Trzeba być na tyle silną - no, dorosłą - żeby ani prośby, ani groźby rodziców nie spowodowały, że się poddasz, nie podejmiesz próby zaangażowania się w coś. Trzeba i modlitwy, i może wsparcia, może wspólnoty, może spowiednika, może kogoś zaufanego, żeby nauczyć się być silniejszą od marzeń i bólu ojca.
Rozpisałam się, ale myślę, że mocno czuję to, o czym piszesz. Z doświadczenia.
Dodam, że swoje miejsce znalazłam, w świeckim życiu konsekrowanym, za co jestem bardzo wdzięczna Panu Bogu.
|
|