Autor: Ignacy (30 l.) (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2015-04-11 11:37
Dobry wieczór,
Chciałem zasięgnąć Waszej porady. Zapoznać się z Waszym punktem widzenia. Może zasięgnąć Waszej mądrości. Z góry przepraszam jeżeli komuś wyda się chaotyczne jak piszę, jednak jest tego zbyt wiele aby to usystematyzować.
Na wstępie powiem że nigdy jakoś nie byłem gorliwie praktykującym człowiekiem.
Nie pamiętam kiedy byłem w Kościele ostatni raz. Może rok temu?
Wierzę w Boga. On jest. Przepraszam go codziennie. Codziennie tez mu dziękuję.
Od wielu lat moje życie nie wygląda tak, jak chciałbym aby wyglądało. Wielokrotnie szukałem pomocy na forach katolickich szukając wątków podobnych do mojego, jednakże raziło mnie dość ortodoksyjne podejście do wielu spraw, niemniej jednak coś pchnęło mnie również do tego aby zapytać WAS.
Spodziewam się jaką odpowiedź uzyskam, wręcz chyba się jej boję, jednakże może pomożecie mi dostrzec coś, co otworzy mi oczy na nowe aspekty, bardzo bym tego chciał.
Zapewne określicie nas mianem grzeszników, uprawiających seks przed ślubem, mieszkających razem przed ślubem, mającymi za nic sakramenty lub w najlepszym wypadku traktującymi je jak fast food itd itd. Cóż....
Zastanawiam się gdzie popełniłem błąd. Problem zapewne jakich wiele, setki lub tysiące.
Poznałem moją żonę 8 lat temu. Nie będę się rozpisywał jak bardzo mi się podobała, jak wiele tematów mieliśmy wspólnych. Uwierzcie mi, szalałem za nią. Byłem w stanie zrobić wszystko. I zrobiłem wszystko. Od codziennego wsparcia aż po zrozumienie i empatię. Jestem bardzo wrażliwym cżłowiekiem, wręcz zbyt bardzo.
Dwa razy uratowałem jej życie. Gdyby mnie nie było przy niej, nie byłoby jej już wśród zywych. Jednakże.....no właśnie.
Gdy ją poznałem, wiedzialem że ktos zrobil jej krzywdę.
Z powodu tego ma problemy z bliskością, z mówieniem o uczuciach. Nie rozmawia, wszystkiego trzeba się domyślać. Czasem trzeba ją postawić pod murem i wtedy powie.
Problemy zaczely sie po tym jak sie oswiadczyłem. Zona, wtedy juz narzeczona zaczela sie odsuwac ode mnie. Stopniowo. Nastapilo wychlodzenie relacji, częste kłótnie. Jest strasznie kłótliwa, zaczepna, szorstka. Ja jestem bardzo podobny, dlatego tej relacji zawsze było burzliwie.
Nie ptrafi powiedziec przepraszam, przyznac sie do błędu. Zawsze to ja wyciągam rękę, nawet jeśli ona zawini.
Czułem jak się oddala ode mnie. Próbowałem rozmawiac, kazdy powod jaki uslyszalem bralem sobiedo serca, probowalem to naprawic. Czuję jak traci szacunek do mnie. Jak go dawno straciła. Powodów było na prawdę wiele. Jednak wciąz był ten dystans. Wciąz coś było ważniejszego ode mnie. Nie jestem narcyzem. Po prostu wyreczalem ja z wielu czynnosci, poniewaz chcialem spedzic czas z nią. Niestety zawsze znalazła sobie jakieś zajęcie. Ja naprawde potrzebowałem bliskosci drugiego człowieka, empatii. Zrozumienia. Oczywiscie oddalenie w sferze intymnej jest oczywiste. Brak pocalunków, brak oddania w tej sferze, po prostu zwykłe "odpracowanie". Ostatnim powodem naszej kulejącej relacji miał byc brak ślubu. Tak tez się stalo.
Złożylismy przysięgę przed Bogiem. Na prawdę wierzyłem w to że małżeństwo nas umocni. Że uda się odkryć nową jakość zycia, wspolnej relacji. Że ona się otworzy i zrozumie że jest obok niej ktoś może nie do końca religijny, ale szczery, oddany, uczynny, kochający. Ktoś kto chciałby dozyć z nią starości. Chciałem aby była moją żoną! Prawdziwą, kochającą żoną. Niestety tak się nie czułem.
Wytrzymałem w tym stanie 7 lat.
mała chronologia,
0-7 miesiecy poznanie
7 miesiac zareczyny
6 lat - ślub (późno, owszem wynikało to z kłopotów natury zawodowej finansowej...później powodem owdlekania była moja niepewnośc wzgledem niej)
W styczniu 2014 z powodu utrzymującego się stanu ( i nasilających sie kłótni niecałe pół roku po ślubie) wpadłem w bardzo ostrą depresję. Depresję podytkowaną samotnościa w związku, poczuciem odrzucenia, bycie krytykowanym, nie docenionym.
Byłem pozostawiony sam sobie, odepchnięty, niechciany. Żona nie interweniowała specjalnie. Dopiero kiedy moi rodzice zauważyli że dzieje się ze mną coś złego, ona też zaczęła reagować.
Potrafiłem płakac całymi dnia, leżeć w łóżku i trząść się, mieć stany lękowe, myśli samobójcze, przeżywać koszmary na jawie, jak w jakimś obłędzie. Dziękuję Bogu że nie pozwolił abym targnął sie na swoje życie.
Dokładnie rok temu powiedziałem żonie że chce odejść.
Wiadomo że reakcja była dramatyczna. Cała moja rodzina wieszała na mnie psy. nie ma się co dziwić. Teoretycznie byliśmy idealną parą.
Rodzice namówili mnie abym spróbował cos z tym zrobić.
Niestety okres wakacji to było piekło. Rozgrywaly sie dantejskie sceny miedzy nami, dochodzilo do aktów przemocy psychicznej i fizycznej.
Usłyszałem tyle strasznych, bolesnych słów. Przy każdej kłótni dawala mi do zrozumienia że jestem w jej oczach kimś gorszym. Nie potrafiła odróżnić mojej niedyspozycji spowodowanej chorobą od lenistwa (od którego jestem daleki, jestem bardzo pracowitym człowiekiem, zaradnym chociaż tego nie usłyuszałem od niej)
Nie wytrzymałem. Z koncem stycznia 2015 wyprowadziłem się. W czerwcu składam pozew. Doszedłem że zamiast być lepiej, jest gorzej, ja już przyjmuje coraz mocniejsze leki oczywiscie przypisane od psychiatry.
Od tamtego okresu, wszelki kontakt jest z mojej inicjatywy.
Ona nie robi nic. Nie chce sie zmienic, popracować na sobą. Uważa że to ja wyrządziłem jej krzywdę.
Uwaza że to ja po raz kolejny powinienem jej wybaczyc, odciąc grubą kreską. Jednak ja wiem że ona nie wyciągnie żadnych wniosków, że moje wybaczenie niczego nie da. Wciąz będzie powtarzać te same schematy.
Od czasu kiedy sie wyprowadziłem nie płaczę, nie mam lęków, ni trzęsę się. Funcjonuję normalnie. Pomimo tego że mieszkam w pokoju studenckim w poczuciu porażki to mi lepiej. Choc tak bardzo brakuje mi bliskosci drugiego człowieka to jednak jest mi lepiej.
Niedawno dowiedziałem się że nie mogę mieć dzieci. Moja żona miała obsesję na tym punkcie. Ja rozumiem pragnienie potomstwa. Tez bardzo chcialbym mieć dzieci, jednakże w jej wydaniu to było mocno niezdrowe. Czułem się jak byk rozpłodowy.
Ponadto teraz okazało się że mam problemy z typowo męskimi sprawami adekwatnymi dla osób w wieku 45-50 lat. Wszystko przez bycie zaniedbywanym w tej sferze. Mam 30 lat.
Czytałem wątek Marcina, który rozwazał powrót do żony jednak miał juz kochankę. W tym wszytskim był Bóg.
U mnie jest podobnie, jednakże nie w takim stopniu jak u niego.
Poskładałem sie do kupy sam, z pomocą rodziców. Może nie do końca ale udaje mi się to.
3 tygodnie temu poznałem kobietę. Za wcześnie na miano kochanki. Jednak widujemy się, spotykamy. Wiele przeszła, tyle ile ja. Cierpi z tych samych powodów. Mamy wiele wspólnych tematów, może przez ten ból który jst w nas tak dobrze się rozumiemy. Całkiem niedawno mialem nawrot depresji...niewiem, moze gorszy dzien w pracy. Specjalnie dla mnie przyjechała z drugiego miasta aby mnie wesprzeć. Aby ze mną pobyć. Przytulić. To było na prawdę miłe. Dawno tak się nie czułem Jest wrażliwą osobą. W zasadzie ma to czego brakuje mi w mojej żonie, co mnie tak unieszczesliwia. To ktoś zupełnie inny. Czuć że iskrzy. Ona mnie koi. Ma wiele plusów ale i ma też wady.
WIem że brzydko się wyrażając "zmienie model na inny" jedne problemy rozwiażę a przyjdą inne. To jest mi wiadome. Pomimo tego jak moja kolezanka jest wyjątkowa, to jednak brakuje mi Żony. Brakuje mijej bo ją wyidealizowałem. Jednak gdy się z nią widzę, widzę jej podejscie, jej stosunek do mnie i mi niedobrze, chce uciekać.
Zazdroszczę Marcinowi, bo jego żona przynajmniej wykazała chęc naprawy, poprawy, zmian. Że chce. Jasno mu to zakomunikowała....
W przypadku mojej zony tego nie ma i to strasznie mnie boli.
Gdy się wyprowadzałem nie było słów "zostań, nie odchodź, proszę spróbujmy, coś się zmieni"....nie. Niczego takiego nie było.
Nie chcę żyć w grzechu. Rozwiodę się. W bólu. Bólu tego że moja żona swoją zachowawczością, oziębłościa i zamknieciem w sobie doprowadziła mnie do destrukcji psychicznej. Do chorób fizycznych. Teraz biegam po lekarzach. Nie mam w sobie złości. Bardziej żal.....że zaprzecza rzeczywistosci. Temu że ma problem, nie rozwiązany moim zdaniem sprzed kilku lat. To co poniekąd tak bardzo zaczęło się odbijać na naszym związku / małżeństwie.
Zastanawia mnie w tym jedno.....dlaczego Pan Bóg dopuścił do tego? Dlaczego pozwolił na ten ślub? Dlaczego nałożył mi na ręce kajdany abym się z nią męczył ? (lub alternatywnie z wyrzutami sumienia że złamałem przysięgę?).
Nie mam siły na odbudowę. Nie wiem od czego mógłbym zaczać. Każda sfera jest trupem. Każda
Boje się tego braku szacunku który objawił sie w bardzo przykrych sformulowaniach. Boję się mieć z nią dziecko. Swoimi naciskami, zablokowała mnie. Boje sie aby to malenstwo wychowało sie w klotniach lub aby bylo swiadkiem scen.
NA budowanie relacj z koleżanką nie mam odwagi. Nawet nie mysle o tym. TO zbyt śmiałe. Jednak pomimo tego że mam plan, szukam teori do jego obalenia, bo po prostu jestem zwykłym szarym człowiekiem i boje sie czasem swoich wyborów. Nie wiem co zrobić. Proszę doradźcie.
Czy jest sens ratować kiedy moja żona nie wykazuje inicjatywy? Czy powinienem być z nią w zgodzie z Bogiem będąc nieszczęśliwym? Czy to tak powinno wygladać?
dziękuję za wysłuchanie
|
|