logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Rozwiodę się. W bólu.
Autor: Ignacy (30 l.) (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2015-04-11 11:37

Dobry wieczór,

Chciałem zasięgnąć Waszej porady. Zapoznać się z Waszym punktem widzenia. Może zasięgnąć Waszej mądrości. Z góry przepraszam jeżeli komuś wyda się chaotyczne jak piszę, jednak jest tego zbyt wiele aby to usystematyzować.

Na wstępie powiem że nigdy jakoś nie byłem gorliwie praktykującym człowiekiem.
Nie pamiętam kiedy byłem w Kościele ostatni raz. Może rok temu?
Wierzę w Boga. On jest. Przepraszam go codziennie. Codziennie tez mu dziękuję.
Od wielu lat moje życie nie wygląda tak, jak chciałbym aby wyglądało. Wielokrotnie szukałem pomocy na forach katolickich szukając wątków podobnych do mojego, jednakże raziło mnie dość ortodoksyjne podejście do wielu spraw, niemniej jednak coś pchnęło mnie również do tego aby zapytać WAS.
Spodziewam się jaką odpowiedź uzyskam, wręcz chyba się jej boję, jednakże może pomożecie mi dostrzec coś, co otworzy mi oczy na nowe aspekty, bardzo bym tego chciał.
Zapewne określicie nas mianem grzeszników, uprawiających seks przed ślubem, mieszkających razem przed ślubem, mającymi za nic sakramenty lub w najlepszym wypadku traktującymi je jak fast food itd itd. Cóż....

Zastanawiam się gdzie popełniłem błąd. Problem zapewne jakich wiele, setki lub tysiące.
Poznałem moją żonę 8 lat temu. Nie będę się rozpisywał jak bardzo mi się podobała, jak wiele tematów mieliśmy wspólnych. Uwierzcie mi, szalałem za nią. Byłem w stanie zrobić wszystko. I zrobiłem wszystko. Od codziennego wsparcia aż po zrozumienie i empatię. Jestem bardzo wrażliwym cżłowiekiem, wręcz zbyt bardzo.
Dwa razy uratowałem jej życie. Gdyby mnie nie było przy niej, nie byłoby jej już wśród zywych. Jednakże.....no właśnie.

Gdy ją poznałem, wiedzialem że ktos zrobil jej krzywdę.
Z powodu tego ma problemy z bliskością, z mówieniem o uczuciach. Nie rozmawia, wszystkiego trzeba się domyślać. Czasem trzeba ją postawić pod murem i wtedy powie.
Problemy zaczely sie po tym jak sie oswiadczyłem. Zona, wtedy juz narzeczona zaczela sie odsuwac ode mnie. Stopniowo. Nastapilo wychlodzenie relacji, częste kłótnie. Jest strasznie kłótliwa, zaczepna, szorstka. Ja jestem bardzo podobny, dlatego tej relacji zawsze było burzliwie.
Nie ptrafi powiedziec przepraszam, przyznac sie do błędu. Zawsze to ja wyciągam rękę, nawet jeśli ona zawini.
Czułem jak się oddala ode mnie. Próbowałem rozmawiac, kazdy powod jaki uslyszalem bralem sobiedo serca, probowalem to naprawic. Czuję jak traci szacunek do mnie. Jak go dawno straciła. Powodów było na prawdę wiele. Jednak wciąz był ten dystans. Wciąz coś było ważniejszego ode mnie. Nie jestem narcyzem. Po prostu wyreczalem ja z wielu czynnosci, poniewaz chcialem spedzic czas z nią. Niestety zawsze znalazła sobie jakieś zajęcie. Ja naprawde potrzebowałem bliskosci drugiego człowieka, empatii. Zrozumienia. Oczywiscie oddalenie w sferze intymnej jest oczywiste. Brak pocalunków, brak oddania w tej sferze, po prostu zwykłe "odpracowanie". Ostatnim powodem naszej kulejącej relacji miał byc brak ślubu. Tak tez się stalo.
Złożylismy przysięgę przed Bogiem. Na prawdę wierzyłem w to że małżeństwo nas umocni. Że uda się odkryć nową jakość zycia, wspolnej relacji. Że ona się otworzy i zrozumie że jest obok niej ktoś może nie do końca religijny, ale szczery, oddany, uczynny, kochający. Ktoś kto chciałby dozyć z nią starości. Chciałem aby była moją żoną! Prawdziwą, kochającą żoną. Niestety tak się nie czułem.
Wytrzymałem w tym stanie 7 lat.

mała chronologia,
0-7 miesiecy poznanie
7 miesiac zareczyny
6 lat - ślub (późno, owszem wynikało to z kłopotów natury zawodowej finansowej...później powodem owdlekania była moja niepewnośc wzgledem niej)

W styczniu 2014 z powodu utrzymującego się stanu ( i nasilających sie kłótni niecałe pół roku po ślubie) wpadłem w bardzo ostrą depresję. Depresję podytkowaną samotnościa w związku, poczuciem odrzucenia, bycie krytykowanym, nie docenionym.
Byłem pozostawiony sam sobie, odepchnięty, niechciany. Żona nie interweniowała specjalnie. Dopiero kiedy moi rodzice zauważyli że dzieje się ze mną coś złego, ona też zaczęła reagować.
Potrafiłem płakac całymi dnia, leżeć w łóżku i trząść się, mieć stany lękowe, myśli samobójcze, przeżywać koszmary na jawie, jak w jakimś obłędzie. Dziękuję Bogu że nie pozwolił abym targnął sie na swoje życie.
Dokładnie rok temu powiedziałem żonie że chce odejść.
Wiadomo że reakcja była dramatyczna. Cała moja rodzina wieszała na mnie psy. nie ma się co dziwić. Teoretycznie byliśmy idealną parą.
Rodzice namówili mnie abym spróbował cos z tym zrobić.
Niestety okres wakacji to było piekło. Rozgrywaly sie dantejskie sceny miedzy nami, dochodzilo do aktów przemocy psychicznej i fizycznej.
Usłyszałem tyle strasznych, bolesnych słów. Przy każdej kłótni dawala mi do zrozumienia że jestem w jej oczach kimś gorszym. Nie potrafiła odróżnić mojej niedyspozycji spowodowanej chorobą od lenistwa (od którego jestem daleki, jestem bardzo pracowitym człowiekiem, zaradnym chociaż tego nie usłyuszałem od niej)

Nie wytrzymałem. Z koncem stycznia 2015 wyprowadziłem się. W czerwcu składam pozew. Doszedłem że zamiast być lepiej, jest gorzej, ja już przyjmuje coraz mocniejsze leki oczywiscie przypisane od psychiatry.
Od tamtego okresu, wszelki kontakt jest z mojej inicjatywy.
Ona nie robi nic. Nie chce sie zmienic, popracować na sobą. Uważa że to ja wyrządziłem jej krzywdę.
Uwaza że to ja po raz kolejny powinienem jej wybaczyc, odciąc grubą kreską. Jednak ja wiem że ona nie wyciągnie żadnych wniosków, że moje wybaczenie niczego nie da. Wciąz będzie powtarzać te same schematy.
Od czasu kiedy sie wyprowadziłem nie płaczę, nie mam lęków, ni trzęsę się. Funcjonuję normalnie. Pomimo tego że mieszkam w pokoju studenckim w poczuciu porażki to mi lepiej. Choc tak bardzo brakuje mi bliskosci drugiego człowieka to jednak jest mi lepiej.
Niedawno dowiedziałem się że nie mogę mieć dzieci. Moja żona miała obsesję na tym punkcie. Ja rozumiem pragnienie potomstwa. Tez bardzo chcialbym mieć dzieci, jednakże w jej wydaniu to było mocno niezdrowe. Czułem się jak byk rozpłodowy.
Ponadto teraz okazało się że mam problemy z typowo męskimi sprawami adekwatnymi dla osób w wieku 45-50 lat. Wszystko przez bycie zaniedbywanym w tej sferze. Mam 30 lat.

Czytałem wątek Marcina, który rozwazał powrót do żony jednak miał juz kochankę. W tym wszytskim był Bóg.
U mnie jest podobnie, jednakże nie w takim stopniu jak u niego.
Poskładałem sie do kupy sam, z pomocą rodziców. Może nie do końca ale udaje mi się to.
3 tygodnie temu poznałem kobietę. Za wcześnie na miano kochanki. Jednak widujemy się, spotykamy. Wiele przeszła, tyle ile ja. Cierpi z tych samych powodów. Mamy wiele wspólnych tematów, może przez ten ból który jst w nas tak dobrze się rozumiemy. Całkiem niedawno mialem nawrot depresji...niewiem, moze gorszy dzien w pracy. Specjalnie dla mnie przyjechała z drugiego miasta aby mnie wesprzeć. Aby ze mną pobyć. Przytulić. To było na prawdę miłe. Dawno tak się nie czułem Jest wrażliwą osobą. W zasadzie ma to czego brakuje mi w mojej żonie, co mnie tak unieszczesliwia. To ktoś zupełnie inny. Czuć że iskrzy. Ona mnie koi. Ma wiele plusów ale i ma też wady.
WIem że brzydko się wyrażając "zmienie model na inny" jedne problemy rozwiażę a przyjdą inne. To jest mi wiadome. Pomimo tego jak moja kolezanka jest wyjątkowa, to jednak brakuje mi Żony. Brakuje mijej bo ją wyidealizowałem. Jednak gdy się z nią widzę, widzę jej podejscie, jej stosunek do mnie i mi niedobrze, chce uciekać.

Zazdroszczę Marcinowi, bo jego żona przynajmniej wykazała chęc naprawy, poprawy, zmian. Że chce. Jasno mu to zakomunikowała....
W przypadku mojej zony tego nie ma i to strasznie mnie boli.
Gdy się wyprowadzałem nie było słów "zostań, nie odchodź, proszę spróbujmy, coś się zmieni"....nie. Niczego takiego nie było.

Nie chcę żyć w grzechu. Rozwiodę się. W bólu. Bólu tego że moja żona swoją zachowawczością, oziębłościa i zamknieciem w sobie doprowadziła mnie do destrukcji psychicznej. Do chorób fizycznych. Teraz biegam po lekarzach. Nie mam w sobie złości. Bardziej żal.....że zaprzecza rzeczywistosci. Temu że ma problem, nie rozwiązany moim zdaniem sprzed kilku lat. To co poniekąd tak bardzo zaczęło się odbijać na naszym związku / małżeństwie.

Zastanawia mnie w tym jedno.....dlaczego Pan Bóg dopuścił do tego? Dlaczego pozwolił na ten ślub? Dlaczego nałożył mi na ręce kajdany abym się z nią męczył ? (lub alternatywnie z wyrzutami sumienia że złamałem przysięgę?).

Nie mam siły na odbudowę. Nie wiem od czego mógłbym zaczać. Każda sfera jest trupem. Każda
Boje się tego braku szacunku który objawił sie w bardzo przykrych sformulowaniach. Boję się mieć z nią dziecko. Swoimi naciskami, zablokowała mnie. Boje sie aby to malenstwo wychowało sie w klotniach lub aby bylo swiadkiem scen.
NA budowanie relacj z koleżanką nie mam odwagi. Nawet nie mysle o tym. TO zbyt śmiałe. Jednak pomimo tego że mam plan, szukam teori do jego obalenia, bo po prostu jestem zwykłym szarym człowiekiem i boje sie czasem swoich wyborów. Nie wiem co zrobić. Proszę doradźcie.

Czy jest sens ratować kiedy moja żona nie wykazuje inicjatywy? Czy powinienem być z nią w zgodzie z Bogiem będąc nieszczęśliwym? Czy to tak powinno wygladać?

dziękuję za wysłuchanie

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: zostac gwiazda (109.206.193.---)
Data:   2015-04-18 08:40

Rozumiem Cię bardzo dobrze. Kiedy brak inicjatywy ze strony drugiej osoby, kiedy tyle zranień zostało zadanych,gdy brak dobrej woli małżonka, kiedy ktoś tak mocno zawiódł, kiedy zawsze tylko Ty przepraszasz...
Fakt, budowaliście na piasku przez długi czas. Nie da się ukryć. Ale teraz możesz to zmienić. Szukaj wsparcia w Bogu, znajdź ludzi, którzy mogą Cię do niego przybliżyć.
Co do małżeństwa - myślę, że powinieneś porozmawiać ze specjalistami z różnych dziedzin. Psycholog małżeński - może podpowie, czy jest szansa dla Twojego związku. Prawnik kościelny - żeby sprawdzić czy Wasze małżeństwo zostało ważnie zawarte. Ksiądz, osoba duchowna - żeby pomógł Ci na gruncie duchowym.
Co do osoby, która pojawiła się w Twoim życiu... Jeśli jest taka fantastyczna, to poczeka, aż nieco uporządkujesz swoje życie. Nie buduj niczego w takim chaosie. Ochłoń. Przebolej. Wiem, że łakniesz miłości. Spróbuj poszukać najpierw pokoju i miłości w Bogu. Sam wiesz już, jak kończy się budowanie tylko na człowieku. Zajmij się najpierw sobą. Wygląda to - oczywiście z ubogiego opisu - tak jakbyś miał objawy domowej przemocy psychicznej.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: Ona (---.dynamic.kabel-deutschland.de)
Data:   2015-04-18 11:44

Ignacy, to Ty zdecydowales sie na ten slub. Widziales jak sie zachowywala tuz po zareczynach. Mimo to sam zdecydowales sie z nia wziac slub, nie obwiniaj o to Boga. Wierze, ze jest Ci bardzo ciezko.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: Joanna (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2015-04-18 14:18

Jestes bardzo mlodym, a bardzo juz doswiadczonym i poranionym czlowiekiem. Nie zamierzam udzielac Ci zadnych rad, poza jedna: dopoki nie wyleczysz depresji, nie podejmuj zadnych zyciowych decyzji. Obok leczenia farmakologicznego koniecznie idz na terapie. Najpierw uporzadkuj siebie. Twoim wsparciem moze byc Bog, ale dopoki myslisz, ze to On nalozyl Ci kajdany malzenstwa, to nawet nie wiem, czy jestes zdolny do rzeczywistej relacji z Bogiem. Wiesz, kiedy bedziesz mogl uporzadkowac swoje zycie, a moze i malzenstwo? Dopiero wowczas, gdy zamiast poczucia winy i kleski zobaczysz swoje wybory i swoja odpowiedzialnosc za wszystko, co sie stalo. A do tego jeszcze bardzo daleko. Z Panem Bogiem.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: adam (---.17-1.cable.virginm.net)
Data:   2015-04-18 15:18

Krótko, bo prawdę mówiąc, widzę tu ogromnego egoistę, który obwinia wszystkich dookoła z wyjątkiem siebie samego.
Małżeństwo to wspólna droga do świętości. Komunia dwóch osób. Ksiądz dał wam na złączone ręce stułę, na której jest krzyż. Oznacza to, że małżeństwo jest drogą krzyżową. Mąż jest odpowiedzialny za zbawienie żony, a żona za zbawienie męża. "Kocham cię tak mocno, że pragnę twojego zbawienia". A zbawienie można osiągnąć tylko idąc za Jezusem z naszym krzyżem. Można go odrzucić też. Trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona.
Zastanawiałeś się co odpowiesz na sądzie przed Bogiem, który się ciebie spyta: "A gdzie twoja żona?". Na ślubie słyszeliście słowa "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza". Rozwodem zniszczysz siebie, żonę, jej rodzinę i swoją rodzinę. Zobacz ile osób będzie cierpieć przez twój egoizm.
Wam obu potrzeba terapii, by ratować to małżeństwo.
Depresja jest chorobą duszy, którą trzeba leczyć. Chemią jej nie wyleczysz. Jak można coś niematerialnego czymś materialnym leczyć? Czujesz o co mi chodzi?

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: Piotr (---.centertel.pl)
Data:   2015-04-18 20:24

Oskarżenia twoje pod adresem Boga są niestosowne. Bóg niczemu nie jest winny. Tym bardziej nie jest winny twojemu niewłaściwemu, pośpiesznemu i niedojrzałemu wyborowi. Bóg szanuje wolność człowieka. Wybrałeś. To są skutki twojego wyboru. I proszę cię, nie oskarżaj Boga, gdyż Bóg jest miłością.
A czy zastanowiłeś się przed małżeństwem czy jesteś przygotowany do małżeństwa i czy będziesz w nim szczęśliwy z wybranką?
Czy prosiłeś Boga o Światło Ducha Świętego, o właściwy wybór?
A gdyby Bóg cię natchnął, żeby z nią się nie żenić, to co byś wtedy zarzucił Bogu?
Na pewno wikłanie się znowu w nowy związek jest błędem.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: pjp (---.adsl.inetia.pl)
Data:   2015-04-19 00:24

Nie znam małżeństwa żyjącego w zgodzie i miłości. Moim zdaniem jest to niemożliwe, mężczyzna i kobieta zbyt się różnią, by oczekiwać, by ich związek był bezkonfliktowy. Co ja robię, wieczorem w modlitwie proszę Matkę Boską o dobre relacje z żoną i dziećmi, nic się nie zmienia w relacjach, ale zauważyłem zmianę u siebie, staje się lepszym człowiekiem, wcześniej wiele zachowań mojej żony mnie denerwowało, a teraz na te same zachowania reaguje spokojnie. Zacznij zmianę od siebie, rób swoje, nie oczekując nic w zamian i cierpliwie czekaj. W czwartek z propozycji żony idę do poradni małżeńskiej. Powierzyłem jeszcze swój związek Panu Jezusowi. Uważam, że w naszym życiu powinniśmy mieć więcej zaufania do Pana Boga, Jemu wszystko powierzać i przestać analizować, i do wszystkiego podchodzić po męsku i z godnością, ale o tym już pisałem.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: adam (---.17-1.cable.virginm.net)
Data:   2015-04-19 21:43

Poza tym co wczesniej napisalem, widzę tu ciągłe "jaki to ja nieszczęśliwy".

Też swoją drugą połówkę obwiniałem za wszystko. Facet tak ma, że do wszystkiego dołoży ideologię: "Jest tak? No jest. Czyli jest tak. Czyli z tego wynika to. Więc jesteś glupia". Ona czuje, że coś tu nie gra, ale nie umie tego nazwać.
A zajrzałeś w głąb siebie? Obwiniałem ją za wszystko. Dopóki zrozumiałem, że żyłem bez Boga. Nie chciałem Go w swoim życiu. Kląłem na nią, nienawidziłem jej, miałem "skok w bok". Grzech niszczy wszystko. Przez grzech (egoizm) straciłem prawie dzieci, rodzinę. Gdy Boga odnalazłem, odnalazłem i spokój. Wewnętrznie jestem innym człowiekiem, który zamiast obwiniać wszystkich dookoła, a siebie wybielić i się złościć albo machnie ręką, albo będzie szukał rozwiązania w zależności od sytuacji. Jestem za nią odpowiedzialny, więc i jestem odpowiedzialny za jej zbawienie.
Tobie też życzę, byś to pojął jak wielka odpowiedzialność na tobie ciąży.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: Iza (ta wredna) (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2015-04-21 09:12

Zwiazek, ani tym bardziej slub to nie jest narzedzie terapeutyczne. Wiedziales, ze ktos zrobil jej krzywde, ze w zwiazku z tym ucieka przed bliskoscia. Zabraklo Wam kierownictwa osob z doswiadczeniem zyciowym. To od poczatku byl zly pomysl, skrajna naiwnosc. Najpierw terapia, potem malzenstwo.

Jesli Twoja nowa znajoma ma szczere intencje, to pomoze Ci, ale nie poprzez zwiazek. Nie buduj niczego nowego na pogorzelisku. Spearacja? OK. Wydaje sie uzasadniona. Romans - odradzam nawet pomijajac kwestie grzechu, bo znowu sie w cos wladujesz. Najpierw Twoje leczenie. Potem badanie waznosci malzenstwa (wcale nie jestem przekonana, czy bylo waznie zawarte, nawet nie ze wzgledu na zone, ile ze wzgledu na Ciebie - to Ty wykazales sie niedojrzaloscia i naiwnoscia). Potem proces, jesli bedzie zasadny. Wroc do rownowagi, uporzadkuj sprawy, ocen realnie szanse na wyleczenie zony (przez profesjonaliste!) i Twoja nowa przyjaciolke jako kandydatke na ewentualna zone. Co nagle, to po diable, a teraz jestes w stanie, ktory moze Ci daleko bardziej skomplikowac zycie niz teraz to sobie wyobrazasz. I nie mowie tutaj o nieplanowanej ciazy ani dlugotrwalym konkubinacie. Po prostu pocieszycielki sa dla mnie na wstepie podejrzane, z wielu powodow. Chyba, ze przejda weryfikacje - ale nie w takim stanie, w jakim teraz jestes.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: Dorota (212.160.134.---)
Data:   2015-04-21 14:52

Bardzo Ci współczuję, bo przeszłam to samo. Musisz sobie dać czas i cały czas prosić Pana Jezusa aby Ci pomógł. Poszukaj w swoim mieście nabożeństwo o uzdrowienie. Idź na nie razem z rodzicami. Możesz również poszukać wspólnoty, która pomaga małżeństwom w takich trudnych momentach. I najważniejsze, musisz zmienić swoje życie.

 Re: Rozwiodę się. W bólu.
Autor: B. (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2015-04-23 02:16

Pominę na razie Wasze stosunki z żoną.
Napisałeś, że nigdy nie byłeś gorliwie praktykującym.
Nie pamiętasz kiedy byłeś w Kościele.
Ale wierzysz w Boga.
Na forach katolickich razi Cię ortodoksyjne podejście.

Ignacy, przecież to ruina Twojego życia duchowego. Nawet gdybyś był nieżonaty, to skutkiem byłyby depresje i krzywdy oraz cierpienia dla Ciebie i otoczenia. Bo każde łamanie Przykazań tak się kończy. CIERPIENIEM.
Dlaczego łamiesz Przykazanie "Pamiętaj abyś dzień święty święcił"? Prawdopodobnie nie uważasz go za istotne. Mimo że jest trzecie i jest w grupie pierwszych trzech dotyczących stosunku do samego Boga.
Nie chodząc na coniedzielne Msze Święte, nie korzystając z odpuszczenia grzechów (w sakramencie spowiedzi i pojednania), nie spożywając Ciała Pańskiego - nie możesz mieć życia w sobie. Pan Jezus uprzedził nas o tym:
"(...) Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie." J 6,53 To nie magia, to aspekty transcendentne.
I choćbyś opuścił żonę sakramentalną i związał się z nową kobietą, a potem może z jeszcze inną, wydawałoby się, że jeszcze lepszą - pokoju ducha nie odnajdziesz. Bo niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu.

Bez podjęcia decyzji o rozpoczęciu życia według Bożych Przykazań Twoja depresja MUSI się pogłębiać. Bo będziesz popełniał błąd za błędem, sam ustanawiając co jest dobre a co złe. Już to robisz - z jakim skutkiem, sam widzisz, tyle że przyczyn nie wiążesz z odrzuceniem Przykazań. Praktycznym odrzuceniem, bo teoretycznie w Boga wierzysz :)
Jesteś jakby knotkiem tlejącym. Jednak już starożytny Izajasz zapowiedział, że Mesjasz "Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku (...)" Iz 42,3
A więc jest dla Ciebie szansa. Wystarczy, że z serca zawołasz "Boże ratuj".

Ignacy, bez uregulowania TYCH spraw nie jest możliwe uregulowanie Twoich spraw z żoną. Bo bez Boga możesz tylko dalej błądzić.

Przecież Ty JUŻ żonę zdradziłeś (Mt 5,28) i masz zamiar dalej w to brnąć.

Na marginesie: "Problemy zaczęły sie po tym jak sie oświadczyłem. Zona, wtedy juz narzeczona zaczęła sie odsuwać ode mnie. Stopniowo. Nastąpiło wychłodzenie relacji". To dokładnie tak, jak zareagowała Ania z Zielonego Wzgórza na oświadczyny swojego późniejszego ukochanego męża.
Są sposoby na poprawienie relacji w małżeństwie, choćby rekolekcje "Spotkania małżeńskie" http://www.spotkaniamalzenskie.pl/
Ale do tego potrzebny jest szacunek dla Bożych Praw. O to się pomódl, bo bez tej podstawy możesz po kolejnych depresjach popaść w poważniejszą jeszcze chorobę. Ratuj się, Ignacy, wracaj szybko do Boga. Przypuszczalnie żona może też tego potrzebować, może też błąka się samotnie i chaotycznie. Boże Prawa wprowadzają w życie człowieka uporządkowanie (celów, wartości, postępowania).
Powodzenia. Niech Pan Bóg Ci pomoże.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: