logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (26 l.) (91.232.164.---)
Data:   2016-04-18 19:19

Zacznę od tego, że mam chorego ojca, do opieki nad nim brakuje już sił. Od trzech lat nie wychodzę z domu, 1,5 roku nie byłam w kościele. Ze znajomymi ostatni raz spotkałam się ponad 3 lata temu. W tym roku z domu wyszłam może ze 3 razy na zakupy? Obecnie nie mam znajomych, nie mam pracy, nie mogę skończyć studiów, nie mam życia. Wegetuję. Mam myśli samobójcze ale brakuje mi odwagi.
Od tygodnia płaczę i nie mogę przestać. To wszystko jest takie bez sensu.
Mam 26 lat i chciałabym żyć tak jak moi rówieśnicy. Chciałabym wstać rano, ubrać się i wiedzieć po co żyję - wyjść z domu, pójść do pracy, robić pożyteczne rzeczy..
Dlaczego Bóg jest taki niesprawiedliwy? Czy to jakaś kara?

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2016-04-29 16:40

Droga, współczuję. Sytuacja wymaga koniecznej zmiany. Bez dyskusji. Ale żeby pomóc, trzeba zrozumieć warunki.
Czy Twój Tato wymaga opieki przez 24 godziny na dobę?
Na co chory jest tato? Może da się znależć wsparcie w hospocjum, chocby dochodzące? W grupach osób zmagających się z podobnymi chorobami bliskich?
Czy masz rodzinę? Rodzeństwo? Mamę?
Z kim mieszkasz?
Kto robi codzienne zakupy?
Z czego się utrzymujecie?
Czy jest szansa na opiekę społeczną, parą godzin dziennie? parę godzin w tygodniu?
Czy, gdzie, jak szukałaś już pomocy, konkretnej, na miejscu?
Zadaje mnóstwo pytań, żeby osoby, które chcą Ci pomóc podpowiedzią, znały część realiów i wiedzialy, w jakim iść kierunku.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: 777 (---.7.ftth.classcom.pl)
Data:   2016-04-29 17:05

Spokojnie. To trzeba dobrze zorganizować. Czy masz jakąś rodzinę? Czy ktoś Ci w tej opiece pomaga lub może pomóc? Gdzie mniej więcej mieszkasz? Dlaczego nie wychodzisz z domu? Ktoś Ci robi zakupy i z czego żyjecie? Opieka nad chorym nie jest Twoim zdaniem pożyteczna? Wiem jak Ci jest trudno, bo pomagałam w opiece nad mamą komuś takiemu jak Ty. Trzymaj się i pomyśl, co można usprawnić, żebyś miała trochę czasu dla siebie.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-29 18:40

A jak popełnisz samobójstwo, to kto będzie się ojcem zajmował?

Nie czekam na odpowiedź. Chciałam tylko pokazać, że samobójstwo sensu nie ma, natomiast zawsze istnieje jakieś wyjście, które być może wydaje Ci się dzisiaj nie do przyjęcia, ale w porównaniu z samobójstwem może być wyjściem dobrym.

Ale najpierw: czy rzeczywiście jest tak, że nie możesz wyjść z domu, iść do kościoła, na zakupy? Do pytań już zadanych dołączę: czy mieszkasz na piętrze bez windy? Czy istnieje możliwość wyjście z domu z ojcem na wózku inwalidzkim? Da się go podnieść z łóżka?

Człowiekowi obłożnie choremu przysługuje wizyta pielęgniarki. To prawda, że to chyba tylko godzina dziennie i nie wiem czy codziennie, ale wykorzystaj ten czas na przewietrzenie się poza domem. Jeśli choroba trwa wiele lat, to z hospicjum prawdopodobnie pomocy nie będzie. Oni przychodzą, gdy choroba ma się ku końcowi. Ale czy pytałaś księdza, gdy był po kolędzie, o sekcję charytatywną w parafii? Nie znajdzie się nikt, kto przyszedłby - jeśli nie raz w tygodniu na godzinę, to może raz w miesiącu, żebyś mogła iść na mszę świętą? Czy ojciec jest wierzący i świadomy? Może dało by się uprosić księdza o odprawienie mszy świętej w domu choćby raz w roku? Rozumiem, że żyjesz z renty/emerytury ojca. Czy da się z tych pieniędzy zapłacić raz na kwartał wynajęcie opiekunki, żebyś mogła wyjść (kościół, spacer, sklep)?

Istnieje jeszcze to ostateczne wyjście, którego każdy się boi. Oddanie ojca do Domu Opieki. Nikt tego nie chce, ale jeśli tak bardzo brakuje Ci sił psychicznych, że aż myślisz o tak drastycznym rozwiązaniu problemu, to pamiętaj, że masz obowiązek kochać także siebie. Masz obowiązek walczyć o siebie. Wyważ swoje siły psychiczne i uświadom sobie, że gdybyś załamała się psychicznie, to ojciec i tak w takim domu się znajdzie. Takie rozwiązanie nie jest przez Kościół potępiane, jeśli nie robimy tego z wygodnictwa i braku miłości. Pojawia się tu jednak pytanie: czy znajdziesz szybko pracę, aby mieć z czego żyć, gdy renta odejdzie wraz z ojcem do domu opieki? Nie bój się takich pytań. Trzeba je wprost zadać. Trudno planować wyjazd za granicę, bo bardzo będziesz chciała ojca odwiedzać. A jeśli on jest świadomy, to i on tego będzie potrzebował. Jeśli więc w Twoim regionie jest wielkie bezrobocie, wróć do tego co teraz masz. Spojrzyj na to inaczej. Piszesz:
"Chciałabym wstać rano, ubrać się i wiedzieć po co żyję - wyjść z domu, pójść do pracy, robić pożyteczne rzeczy.." Może jednak jest to mniejsze zło niż Ci się wydaje? Może jednak da się to inaczej zorganizować? Znów wróć do pytań. Czy ojcu nie przysługuje wyjazd do sanatorium? Czy da się zdobyć finansową pomoc na ten wyjazd, lub na dłuższą opiekę pielęgniarki czy prywatnej opiekunki? Jakaś zapomoga na niego?

Rzuciliśmy Ci mnóstwo pytań, ale po to, żeby Ci pomóc myśleć. Czasem uczucia przeszkadzają myśleć, a Ty już nie wytrzymujesz ze swoimi uczuciami. A bez znajomości dokładnej sytuacji my sami chyba więcej pomóc nie możemy.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Asia (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-29 22:07

Wiem jak to jest, bo przez wiele lat opiekowałam się bardzo chorą mamą. To bardzo ciężkie i trudne zadanie zwłaszcza, kiedy chore nie tylko ciało, ale i głowa. Zaproponuję ci rozwiązanie z którego ja sama kiedyś skorzystałam. W każdej przychodni jest Ośrodek Pomocy Społecznej, trzeba zadzwonić i porozmawiać o chorobie taty i o tym, że potrzebujesz pomocy przy opiece nad chorym ojcem. Po wywiadzie (u mnie przyjechali do domu) i obejrzeniu chorego przydzielają pielęgniarkę do pomocy na 2-3 godziny. Płaci się niedużo, bo odliczają koszty leczenia i pielęgnacji jakie ponosi rodzina i określają jakiego rodzaju pomoc jest potrzebna i na ile godzin. Naprawdę jak masz takie możliwości to warto spróbować dla własnego zdrowia psychicznego dobre i kilka godzin "wolnego".

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-29 23:12

Tata jest sparaliżowany więc wymaga opieki 24h na dobę (taka choroba - ciężka dla chorego i bliskich). Opiekuje się nim głównie mama ale jedna osoba to za mało. Muszę im pomagać. Wiele razy prosiłam żeby zatrudnić opiekunkę/pielęgniarkę, generalnie kogoś do pomocy ale oni chyba wolą się męczyć sami ze sobą. Z jednej strony to rozumiem bo po domu nie kręci się nikt obcy (nawet ja to tak odbieram) ale z drugiej strony mam do nich o to żal. Gdyby mnie zabrakło to na pewno by to zrobili.
Co do stanu taty - trzeba go podnieść z łóżka/ posadzić na wózek żeby się przemieścił itp. Mieszkam na wsi w domu jednorodzinnym (parter + poddasze), tata stacjonuje na parterze i nie opuszcza go (schody na górę, schody żeby wyjść na dwór). Głównie leży w łóżku lub siedzi. Nie jest "mobilny".
Mieszkamy na wsi, do większego miasta ok. 50 km, bliżej jest małe miasteczko powiatowe. Ktoś zadał pytanie o organizację życia codziennego - zakupy robi raz na jakiś czas mój młodszy brat (mieszka 500 km od nas, czasem wpadnie na dwa dni), sąsiadka i ciocia, która nas odwiedza. Nie mam prawa jazdy więc ciężko mi "przytachać" siaty z zakupami. Pieczywo codziennie dostarcza piekarnia. No jakoś to jest.
Z czego się utrzymujemy? Z gospodarstwa w którym muszę pracować a nienawidzę tego robić. To praca ponad moje siły. Nawet nie chcę o tym opowiadać.
Przestałam chodzić do kościoła bo... mam kryzys, to po pierwsze. Po drugie ujmijmy to "kwestie organizacyjne". Owszem, odwiedza nas ksiądz ale tylko z okazji Świat Wielkanocnych i Bożego Narodzenia. A no i z wizytą duszpasterską po świętach. Wg moich rodziców jego 3-minutowe wizyty to kpina. Nie zrozumcie mnie źle - dobrze, że udzieli sakramentów ale co do samej rozmowy z chorym pozostaje ogromny niedosyt. No i wszystko co usłyszy czy zobaczy w domu powtórzy dalej. To krępujące szczególnie dla mojego tata bo naprawdę z nim źle. Chaotycznie to napisałam, wiem. Może coś z tego zrozumiecie.
Tak jak napisałam w temacie - nie mam znajomych, nie mam z kim pogadać nawet o głupotach, już nie wspominając o rozmowach o moich problemach itp. Siedzę od 3 lat w domu i wegetuję. Nic, zupełnie nic mnie nie cieszy. Wydaje mi się, że nie potrafię się już modlić. Nie mam siły już na nic. Nie mogę skończyć studiów (kiedyś je kochałam, uwielbiałam się uczyć), wydaje mi się, że wszystkiego nienawidzę.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-30 00:30

A ja myślałam (po przeczytaniu pierwszego posta), że mieszkasz sama z ojcem i nie możesz odejść ani na krok. Pomaganie to zupełnie coś innego niż samodzielne opiekowanie się kimś. Może na studia w dalekim mieście nie masz możliwości, może i praca zawodowa mało możliwa, jeśli trzeba dojeżdżać, a jest praca na gospodarstwie, która przynosi dochody (utrzymanie). Ale reszta, to już sprawa organizacji czasu. Nie musicie non stop być obie w domu.
Swoje życie najpierw musisz zmienić w swojej głowie. Na pewno się da, jak się postarasz. Wierzę jednak, że możesz mieć depresję, a wtedy sama się nie zmobilizujesz i wszelkie nasze rady będą Cię tylko bolały albo drażniły - na wszystko znajdziesz nieprawdziwą odpowiedź "nie da się". Ale depresja to choroba i trzeba iść z tym do lekarza. Nikt za Ciebie tego nie zrobi. Depresja to ciężka choroba. Może rzeczywiście skończyć się źle, ale tylko dlatego, że jej nie leczysz. Obiektywnie Twoja sytuacja nie jest taka dramatyczna jak to przedstawiłaś na początku. Najgorsze jest w Twojej głowie. Ale jak mówiłam - to się da wyleczyć. Idź do lekarza, szkoda życia.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: grześnica (---.multi.internet.cyfrowypolsat.pl)
Data:   2016-04-30 11:05

Droga Marto,obecnej sytuacji w jakiej znajdujesz się, potrzebujesz pomocy specjalistycznej. Wiem mieszkasz na wsi i wizyty u psychiatry nie są mile widziane.
Opowiem Ci moją sytuację, żebyś mogła zrozumieć, że musisz się leczyć, a nie,żeby Cię wystraszyć. Mając 24 lata urodziłam drugą córkę. Okazała się bardzo chora, potrzebowała opieki 24 godziny na dobę. Nikt nie chciał się nią zająć, bo opieka nad nią była bardzo wyczerpująca. Dlatego opiekowałam się nią sama i po kilku latach stałam się wrakiem człowieka. Gdy córka miała 6 lat zdecydowałam, że oddam ją do ośrodka. Ale wtedy na mojej drodze pojawili się dobrzy ludzie i moja córka została przyjęta do przedszkola prowadzącego przez siostry zakonne. Dalej byłam w ciężkim stanie psychicznym i wtedy, gdybym poszła do psychiatry może nigdy nie zachorowałabym na schizofrenię. Cóż, mieszkam na wsi i wstyd co ludzie powiedzą jak się dowiedzą, że leczę się u psychiatry zatrzymał mnie. Obecnie choruję na schizofrenie paranoidalną i mam pewne ograniczenia, którą powoduje ta choroba. Na przykład mam uszkodzenie mózgu, które spowodowała, że jestem mniej inteligenta niż przedtem. Nie umiem okazywać uczuć, a chyba ich nie mam. Dlatego proszę Cię idź do specjalisty i lecz się, a życie się jeszcze ułoży.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-04-30 11:55

Współczuję ci strasznie, wiem co to znaczy być zamkniętym na długo w 4 ścianach domu, z dala od dużego miasta i ludzi i bez własnych pieniędzy. Można oszaleć, i to nie tylko przez depresję jak ktoś sugeruje, ale także przez przymus nieustannego wykonywania czynności, które są dla ciebie przykre, całodobowe, codziennie się od nowa powtarzające jak w koszmarze i których nigdy nie planowałeś robić.
I z perspektywą, że tak już będzie zawsze, a przynajmniej przez długie lata, bez możliwości zmian i decydowania o sobie, a twoje życie ucieka.
Jak to się stało, że nie możesz dokończyć studiów? Czy nie ma finansowej możliwości, żeby się przenieść na studia zaoczne, a w ciągu tygodnia pomagać mamie? Może porozmawiaj o tym z rodziną.
Musisz mieć jakiś kontakt z ludźmi, bo się wykończysz. Nie da się umówić z jakąś koleżanką na godzinę na kawę/spacer w tym większym mieście? Przecież muszą być jakieś busy z tej waszej wsi do miasta.
Poza tym masz internet, zawsze możesz porozmawiać z kimś na czacie/portalu społecznościowym/forum. To też pomaga, jakakolwiek rozmowa z ludźmi.
Rozumiem,że problemem może być brak własnych pieniędzy, ale skoro stale pracujesz przy gospodarstwie i pomagasz całodobowo przy tacie to chyba rodzina powinna cię finansowo wesprzeć? Mają obowiązek ci dać choćby na te bilety do miasta, przecież cały czas ciężko pracujesz dla domu i na domowników.
Myślę,że twoja mama się przyzwyczaiła do tego stanu rzeczy i organizacji pracy tak jak jest, nikt tak naprawdę nie pomyślał,że na dłuższą metę tak nie może być, że jesteś młodą osobą i że cię to wykończy. Musicie wprowadzić jakieś zmiany, choćby małe i stopniowo, żebyś chociaż mogła odetchnąć raz na jakiś czas, odwiedzić inne miasto i zmienić otoczenie na pół dnia.
No i trzeba poważnie pomyśleć o dokończeniu edukacji w dalszej perspektywie, musisz mieć jakieś wykształcenie, pracodawcy to niestety nie będzie obchodziło, że przez X lat opiekowałaś się kimś z rodziny, no chyba,że będziesz się starać o pracę opiekunki.
Powolutku, małymi kroczkami wprowadzajcie zmiany i przyzwyczajaj mamę do tego, że ty też masz swoje życie, a przynajmniej chcesz je mieć.
Jeżeli możesz iść do psychologa, to idź, bo sytuacja jest ciężka, sama już i tak za długo to wszystko dźwigałaś na barkach.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Asia (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-30 12:46

Zrozumiałam podobnie jak p. Bogumiła, że mieszkasz sama z ojcem. Skoro jest również mama to nie jest tak tragicznie. Podejście twoich rodziców do zatrudnienia kogoś do pomocy nawet od czasu do czasu wydaje mi się egoistyczne "bo po domu nie kręci się nikt obcy". Jesteś młoda i bardzo przytłoczona wszystkimi obowiązkami i właściwie po co mają zatrudniać kogoś skoro ty jesteś na każde zawołanie. Masz prawo do chwili dla siebie i proponuję o tym pomyśleć jak również i o wizycie u lekarza. Czasem rozmowa ze specjalistą też może wiele pomóc i wzmocnić.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Estera (---.165.kosman.pl)
Data:   2016-04-30 13:47

Niczego nie musisz. To, że pomagasz, to Twoja dobra wola. Dopóki jesteś na każde skinienie, nic się nie zmieni. Masz prawo do odpoczynku, do wyjścia z domu, ba - masz nawet prawo znaleźć inną pracę niż gospodarstwo (do prowadzenia gospodarstwa można wtedy kogoś zatrudnić). Tylko trzeba zmiany Twego myślenia. Depresja ma to do siebie, że z dnia na dzień sytuacja może się zmienić tak, że nie będziesz w stanie wstać z łóżka i niczego zrobić - i co wtedy? Mama będzie miała dwie osoby do opieki. Proponuję 2 rodzaje działania na początek, o których zresztą już pisano wyżej:
1. Twoja wizyta u lekarza - nie wolno Ci traktować innych lepiej niż siebie, to grzech przeciwko przykazaniu miłości.
2. wizyta w GOPS i zorientowanie się w kwestii pomocy i zasiłków - po to wszyscy płacimy podatki, żeby mieć zabezpieczenie w takich sytuacjach - a następnie przyjęcie tej pomocy.
Oprócz tego organizujesz tak czas, żeby mieć godzinę tylko dla siebie - na wyjście na spacer, spotkania z innymi, zorientowanie się w kwestii zakupów, kupienie dla siebie jakiegoś drobiazgu, poczytanie książki czy co tam lubisz. To nie fanaberia, tylko konieczność, Jezus też zalecał swoim uczniom odpoczynek (patrz: Mk 6,31).

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2016-04-30 13:52

Mam wrażenie, że zostałas w pewien sposób zniewolona przez rodzinę, a może i na to pozwoliłaś. Teraz trzeba będzie powoli to poodkręcać.
Zacznij może od lekarza i nie tłumacz się z tego rodzinie, masz potrzebę tam pójść i nie ma dyskusji.
No i powoli trzeba zawalczyć o wolny czas. Np. co niedzielę należą Ci się na początek 3 godziny wolnego. Ojciec nie zostaje sam! I przypadkiem nie warunkowo: nie wchodzi w rachubę, że wyjdziesz, jesli coś tam zrobisz. W tym czasie wychodzisz z domu, koniecznie wychodzisz - może do kościoła i np. na spokojny spacer, bez zaglądania do domu, bez dzwonienia, bez reakcji na przynaglenia.
Poza tym jeszcze ze dwa dni w tygodniu po parę godzin, ile - ustalcie. Ale lepiej byloby być poza domem, bo w domu zawsze Ci coś znajdą...I nie ulegaj prośbom i groźbom, emocjom itd. Stawką jest Twoje życie, Twoje zdrowie fizyczne i psychiczne.
Jeśli pojawi się argument, że bez Ciebie sobie nie poradzą - proponuj pielęgniarkę, opiekunkę itp. Ty już dłużej nie powinnaś, nie możesz. Porzuć myśli o "obcym w domu". Nie bierz wszystkiego na siebie.
Skoro pracujesz na gospodarstwie, to wypracowujesz przecież także jakieś konkretne pieniadze na prywatne sprawy - próbuj się tego systematycznie domagać. Tu nie chodzi od razu o duże kwoty, tylko o zasadę i rytm: pracujesz, dostajesz swoją czastkę.
Tak jak ktos napisał: rodzina sie przyzwyczaiła do takiego stanu rzeczy, jaki jest. A teraz przyszła pora, najwyższa pora, by ich z tego przyzwyczajenia wyprowadzić. Pokazać granice. Nauczyć się dbania o siebie. Mądrej miłości siebie. Masz do tego prawo, dobre prawo.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: malutka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-30 16:37

Współczuję Ci Twojej sytuacji. Wydaje mi się, że kiedyś już tutaj pisałaś. Powinnaś pomyśleć o sobie, o swoim życiu, jak byś chciała, aby ono za kilka lat wyglądało. Dobrze, że pomagasz w opiece nad tatą, ale to nie może być całe Twoje życie. Wtedy nie możesz studiować, pracować, szukać znajomych, nie masz czasu dla siebie. Masz prawo chociażby do pracy, takiej jaką chcesz mieć, jeśli tej na gospodarstwie nie lubisz. Masz też prawo do swojego życia, spotykania się z ludźmi. Na wsi pewnie trudno zawrzeć jakieś znajomości. Może w większym mieście poznałabyś jakichś znajomych? Jesteś przygnieciona tą sytuacją i sama potrzebujesz pomocy, odpoczynku.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: m. (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-04-30 20:14

Marto, z całego serca Ci współczuję. Rozumiem, że nigdzie nie widzisz deski ratunku, ale to nie znaczy, że jej nie ma.

Bardzo Cię zachęcam do skorzystania z telefonu zaufania (116 123 dla ludzi dorosłych). Tam na pewno będziesz mogła porozmawiać z wykwalifikowanym specjalistą. Jeśli myślisz o skończeniu ze sobą, to tym bardziej zadzwoń. Osoba po drugiej stronie chętnie Cię wysłucha i pomoże.

Ale na pewno wsparcie przyda się Tobie i Mamie, wiec tym bardziej zachęcam.

Rozumiem, że możesz czuć do Boga żal. Może widzisz w Nim raczej policjanta niż miłosiernego Tatę. Ale On mówi:
"Ja jestem z Tobą, aby Cię ocalić" (Jr 1,19)
"Ja nie zapomnę o Tobie! " (Iz 49,15)
" bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać,
lecz miłość moja Cię nie odstąpi" ( Iz 54, 10)
"Wyryłem Cię na obu dłoniach" (Iz 49, 16)
"Pan Twym Stróżem, Pan Twym cieniem
po Twojej prawej ręce"(Ps 121,5)

Oczywiście w Piśmie świętym jest tego typu zapewnień jakieś 70 razy więcej.

Ale nie chcę Ci głosić kazań, tłumaczyć, że samobójstwo jest bez sensu, bo raczej Ci to nie da wiele. Ale znam taki jeden "sposób" na kryzys wiary, życia, na bezsens, no na wszystko - Różaniec. "Nie ma takiego problemu, którego nie da się rozwiązać za pomocą Różańca" - s. Łucja z Fatimy. Jeśli ciężko Ci uwierzyć, że Bóg jest z Tobą, masz do Niego różne żale to może poprosisz Maryję o pomoc? Jezus dal Ją nam za Mamę w końcu. A z problemami to najlepiej iść do Mamy. O tym jak wiele wyswiadczyla ludziom dobrodziejstw nie można by pomieścić we wszystkich księgach świata. Ludzie wstawiają tyle świadectw cudów Maryi. Ona cierpi z Tobą zawsze. Możesz zacząć od jednej dziesiątki. Ale módl się, bo "dla Boga nie ma nic niemożliwego" (Łk 1,37)

Marto droga, a myślałas może jeszcze o spowiedzi? Myślę, że może Ci bardzo ulżyć gdy oddasz to wszystko Jezusowi w konfesjonale.
"Szczęśliwy kto dostąpił odpuszczenia nieprawości i przebaczenia grzechu" (PS 32, 1)
nie musisz iść do tego księdza, który Was odwiedza.

Pozdrawiam Cię najserdeczniej. Modlitwą jestem przy Tobie. Niech Pan Cię błogosławi :) <3

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Ula (---.laguna.net.pl)
Data:   2016-05-01 13:05

Czasami trzeba pokierować się tak zwanym zdrowym egoizmem, który nakazuje zająć się sobą. Nie tylko tym co dookoła, gospodarstwem, bliskimi. Oczywiście to naturalny odruch chrześcijański, by pomagać i wspaniale, że to robisz, ale musisz zrozumieć, że jesteś dorosła i trzeba Ci pomyśleć o swoim życiu. Przecież to oczywiste, że każdy z nas kiedyś umrze i jakkolwiek to zabrzmi - Twój ojciec także stąd odejdzie. I co wtedy stanie się z Tobą? Bez wykształcenia i doświadczenia zawodowego - jakiegokolwiek - raczej marne będziesz miała perspektywy. Wiem, że to może "przesada" tak pisać, ale załóżmy, że Twój tato odejdzie za 10 lat. Jakim będziesz wtedy człowiekiem? Zmęczonym życiem, z depresją, po próbach samobójczych? A może wykształconym, z pracą, takim który pomagał ojcu zawsze, ale wiedział, że sam musi też pomóc sobie? Bo wbrew temu, co może Ci się wydawać, Jezus wcale nie kazał nam rezygnować ze szczęśliwego życia. "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego". Aby być silną i prawdziwą pomocą dla swego chorego Taty, musisz też kochać siebie samą. Musisz wiedzieć, że jesteś wartościowa, bo kocha Cię Bóg. I On chce dla Ciebie dobra. Nie chce, abyś była nieszczęśliwą "męczennicą". Nawet męczennicy byli szczęśliwi :) bo wiedzieli czyimi są dziećmi. Twój Tato stał się ofiarą paraliżu i to jest straszne przeżycie dla całej rodziny, ale nie pozwól byś Ty również stała się ofiarą tejże sytuacji. Zrób coś, by aktualny stan zmienić. Tak, będzie się to wiązało z trudem, tak będziesz musiała pojechać do tego odległego miasta i oznajmić, że dziś cały dzień masz dla siebie i i praca przejdzie na ręce kogoś innego, ale wiedz, że masz taki obowiązek i prawo, by zatroszczyć się o swój stan psychiczny, duchowy, materialny etc. :) Radzę najpierw pójść do spowiedzi, przyjąć Pana i nawrócić się. To jest klucz. Potem pójdź do psychologa, zapisz się na terapię w ośrodku, gdzie przyjmuje się w ramach NFZ, to nie będziesz musiała płacić. Żyjemy w XXI wieku, to żaden wstyd korzystać z porad specjalistów. Nawet pójście do psychiatry nie oznacza, że ktoś jest "nienormalny". To stereotypowe myślenie odbiega od normy i prawdy. Tam odzyskasz, daj Boże, równowagę psychiczną. Potem pójdź do UP. Kursy, szkolenia... Coś znajdziesz na początek. Małymi krokami się usamodzielnij. Odkładaj pieniądze na prawo jazdy. Żyj, bo życie jest dobre i piękne, trzeba tylko zmienić sposób patrzenia. Nie zmienisz go wielkim zrywem, ale małymi krokami. Tylko że je trzeba codziennie wykonywać, bez wymówek.
Życzę Ci, aby wszystko się ułożyło i aby Duch Święty Cię prowadził - a raczej, abyś Ty mu na to pozwoliła :) Módl się Babeczko i działaj, a Twoje życie nabierze lepszych odcieni :)

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Jan (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2016-05-02 08:06

Sytuacja nie iest tak tragiczna jak piszesz. Nie jesteś sama - możesz iść do pracy (będzie na pielęgniarkę), możesz na studoa zaoczne. To że tego nie tobisz jest spowodowane Twoim wyborem i tym że go sama nie podjęłaś (więc ktoś go podjął za Ciebie). Dobrze że napisałaś na forum - teraz daj znać co postanowiłaś by zmienić swoją sytuację i kiedy zaczniesz to robić.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-02 13:27

Jan, na studia zaoczne trzeba mieć pieniądze, a autorka wątku ich nie ma. Jeśli rodzina odmówi finansowania takich studiów, to niestety problem będzie nadal. A nawet jeśli Marta jakimś cudem zdoła zdobyć pracę, to odkładanie pieniędzy na studia zaoczne też potrwa dłuższy czas. Pensje w Polsce są niskie, żeby utrzymać się i móc jeszcze odłożyć pieniądze, to nie wiem ile trzeba zarabiać. Przy niskiej pensji ( a taka zazwyczaj jest w pracy bez doświadczenia) wszystko idzie na podstawowe wydatki, niewiele można odłożyć. Trochę mnie dziwi hurra optymizm co poniektórych odpowiadających. Sytuacja Marty jest ciężka i trudno będzie z niej wyjść, co nie znaczy, że nie jest to zupełnie niemożliwe.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-02 14:12

Dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
Jest beznadziejnie, nic nie przychodzi mi do głowy... Nawet nie mam siły już mysleć.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Anna (---.dzierzoniow.vectranet.pl)
Data:   2016-05-02 16:26

Marto, jesteś młoda i nie możesz skazywać siebie na wegetację. To nieprawda, ze nie można niczego zrobić. Masz 26 lat, więc mama co najwyżej drugie tyle. Opieka świadczy usługi z opłatami zależnymi od wysokości uposażenia, czyli mama może płacić za godzinę pomocy tylko 2 złote. Opieka nad ojcem nie może ci zabrać życia. Nic nie robisz tylko narzekasz, bo nie chcesz. Z księdzem można porozmawiać, jeśli faktycznie powtarza wiadomości po domach. Jesteś młoda, silna i zdrowa. Idź do lekarza - możesz mieć depresję. Opieka nad osobą chorą to niełatwa sprawa, ale nie jesteś w sytuacji bez wyjścia.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Estera (---.165.kosman.pl)
Data:   2016-05-02 18:03

Marto, dostałaś sporo rad. Uwierz, że Twoje życie może się zmienić i zawalcz o to. Jest trudno, ale nie beznadziejnie - najgorsze, co możesz zrobić,to poddać się i nie robić nic. Jutro jest 3 maja - dzień wolny od pracy. Zacznij od tego,że zrobisz tylko absolutne minimum, a resztę dnia poświęcisz sobie - POZA DOMEM.
Jeśli chodzi o studia - są też działające na zasadzie zaocznych/wieczorowych, bezpłatne. Na studiach też da się pracować na etacie - znam takie osoby. Masz dostęp do neta - poszukaj interesujących Cię zajęć, kursów itp. blisko domu. Nie musi to być od razu coś podnoszącego kwalifikacje, może być np. kurs tańca czy zajęcia związane z rękodziełem. Pamiętaj, że Twój brat mieszka daleko od domu - Ty też możesz. Tylko weź się w końcu do czegoś, bo nikt z nas życia za Ciebie nie zorganizuje.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-02 19:24

Estero bardzo jestem ciekawa tych wspomnianych przez ciebie studiów zaocznych bezpłatnych, pierwszy raz słyszę żeby coś takiego funkcjonowało. Bądź tak miła i zdradź więcej szczegółów, z linkami jeśli możesz, bo google nic takiego mi niestety nie pokazuje. Wydaje mi się,że skoro Marta zaczęła już konkretny kierunek i co najmniej połowę studiów ma za sobą, to chciałaby dokończyć właśnie te studia, nie inne, szkoda lat poświęconych na naukę, problem pieniędzy znów wraca.
Za kurs tańca też trzeba zapłacić, osoby nie zatrudnionej nie stać na takie rzeczy, Marta jest teraz zależna od rodziny, nie wszyscy to rozumieją na tym forum zdaje się.
W każdym razie coś trzeba powolutku robić, może najpierw zacząć od dnia/ kilku godzin dla siebie niech rodzina się przyzwyczaja.
Marto gorąco polecam ci odmawianie różańca, 1 dziesiątki tylko, czyli dziesięciu "Zdrowaś Maryjo" dziennie, zawierz to wszystko Matce Bożej i codziennie módl się różańcem, będzie lepiej zobaczysz. W twoim "nie da się" dostrzegam już depresję, do lekarza musisz iść. Małymi kroczkami, ale musisz działać dla siebie, masz szansę za kilka lat skończyć studia, wyjść na swoje, wyjechać i dostać pracę. A jeśli dziś się poddasz i nie zrobisz nic, nawet najmniejszego kroku, to będziesz w tym tkwiła i z kilka lat obudzisz się ze zrujnowaną psychiką i zwichniętym życiem.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: m. (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-02 19:41

Marto, koniecznie posłuchaj :)
https://stacja7.pl/dobranocka/adam-szustak-dobranocka-zaby/
:)

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2016-05-02 23:28

Za kurs tańca, za kurs języka nie zawsze trzeba zapłacić. Znam duszpasterstwa akademickie z powtarzanymi przez kilka lat darmowymi a profesjonalnymi kursami tańca. Na takich warunkach zaczęłam się też swego czasu uczyć włoskiego (rok gratis). Trzeba natomiast spokojnie się rozglądac po bliższej i dalszej okolicy. Zdaję sobie sprawę z tego, że w małych miejscowościach może być trudniej, ale w przeciwieństwie do n_ jestem zdania, że można przy odrobienie uporu i szczęścia znaleźć wiele darmowych lub prawie darmowych zajęć. Np. wycieczki piesze w terenach pozamiejskich, organizowane przez wykwalifikowanego przewodnika, regularnie, co tydzień, koszt: 2 zł oraz dojazd na miejsce startu. Zachęcam do takich poszukiwań, ktore dają szanse na systematyczne wyjście z domu. Np. spotkania "okołoksiążkowe" w lokalnej bibliotece. Gratis.
Nie wszystko zależy od pieniędzy. Choć wymiaru finansowego nie bagatelizuję, sama pisałam powyżej, że skoro Założycielka wątku pracuje w gospodarstwie, które daje dochody, to powinna domagac się pewnej regularnej kwoty... A potem mniejszyć bezgraniczną zależność od rodziny.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Estera (---.165.kosman.pl)
Data:   2016-05-02 23:46

n_, proszsz, pierwszy z brzegu link:
http://www.wspolczesna.pl/wiadomosci/lomza/art/5665874,w-panstwowej-uczelni-nauka-na-studiach-zaocznych-za-darmo,id,t.html

poszukaj też pod hasłami "studia dla pracujących", "studia dofinansowane z EFS" i "kierunki zamawiane" - ale obawiam się, że inaczej rozumiemy pojęcie studiów bepłatnych.

"osoby nie zatrudnionej nie stać na takie rzeczy, Marta jest teraz zależna od rodziny, nie wszyscy to rozumieją na tym forum zdaje się."

Marta pracuje w gospodarstwie i pieniądze za to należą się jej jak psu zupa, nie wszyscy to rozumieją w tym wątku zdaje się.

BTW: osobie w depresji i z myślami samobójczymi nie pisze się, że jej sytuacja jest beznadziejna i jak jest trudno w opinii piszącego, bo może się to skończyć u takiej osoby próbą samobójczą - weź proszę pod uwagę przykazanie "nie zabijaj" zanim kolejny raz coś takiego napiszesz.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Jan (---.dynamic-ra-8.vectranet.pl)
Data:   2016-05-02 23:49

Drodzy,

studia zaoczne to koszt od 350 do 700 PLN miesięcznie. Zarabiając "na kasie w lidlu" można zarobić 1800 PLN netto. Da radę zarobić i odłożyć na studia.

n_
cud sam się nie statnie. Modlitwa sama nie wystarczy. Z łaską Bożą trzeba współpracować. Czyli trzeba coś robić - modlić się i zmieniać życie.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: 777 (---.7.ftth.classcom.pl)
Data:   2016-05-03 10:07

Nie ma co mówić i powtarzać, że "jest beznadziejnie", bo to Ci odbiera siły. Warto mówić: szukam wyjścia z trudnej sytuacji. Nawet jeśli jeszcze go dziś nie widzisz, masz szanse zobaczyć trochę później, jak ochłoniesz z emocji.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Estera (---.165.kosman.pl)
Data:   2016-05-03 16:33

Dodam do wypowiedzi wypowiedzi Jana: wybierając studia z dofinansowaniem, można mieć pokryte do 85% kosztów z funduszy unijnych, a pozostałe 15%, czyli de facto zwykle kilkadziesiąt złotych, z funduszy krajowych (fakt, czasem trzeba się nabiegać, żeby to załatwić). Dodatkowo studentom niestacjonarnym też przysługują stypendia socjalne i naukowe, można też wnioskować indywidualnie o zwolnienie z opłat. Rząd mocno wspiera też pielęgniarstwo - tu na wielu uczelniach można studiować za darmo nawet zaocznie (swoją drogą nie dziwię się: leżałam 2 miesiące temu w szpitalu, poza jedną młodą pielęgniarką wszystkie inne były to panie w wieku mocno średnim).

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-03 17:18

Estero dzięki za linki i wyjaśnienie co miałaś na myśli pod hasłem "studia bezpłatne", czy raczej "studia dla pracujących".
Faktycznie trochę możliwości jest, trzeba tylko mocno poszukać i bardzo chcieć.
Jako, że sama pokonałam podobna sytuację jak Marta wiem jak bardzo dobijają/irytują/bolą i krzywdzą radosne opinie doradzających typu "będzie dobrze, weź się do roboty, wszystko zależy od ciebie", kiedy osoba taka nie widzi żadnego wyjścia. Jest trudno i to jest fakt, przyznanie tego przyniesie Marcie więcej wsparcia niż nieprawdziwe gadki o tym jak łatwo wyjść z jej sytuacji.

Janie z tego co mi wiadomo za semestr studiów zaocznych na uczelni państwowej płaci się z góry np. dwa tysiące złotych od razu, nie ma czegoś takiego jak opłata za miesiąc. Kilka lat temu moja koleżanka bez pieniędzy musiała przedstawić stosowne dokumenty o tragicznej sytuacji finansowej i latać jak szalona po podpisy do dziekana, żeby jej rozłożyli całość opłat na raty miesięczne. A była bardzo zdrowa i bardzo zmotywowana do tego. Wydaje mi się ,że w przypadku osoby chorej na depresję taki wyczyn + nauka + opieka nad chorym to akrobacje alpejskie nie do przejścia.
Mi osobiście modlitwa bardzo pomogła pokonać najgorsze chwile i ruszyć się do działania. Liczyć tylko na siebie w takiej sytuacji to głupota. Owszem musimy robić wszystko co po ludzku w naszej mocy, z największym wysiłkiem na jaki nas stać, ale bez Boga na nic to.

Marto będę się za ciebie modlić. Choćby nie wiem jak źle ci było, Bóg jest w tym z tobą, nie odwracaj się od Niego. Za parę lat zobaczysz, że te trudne chwile były ci w życiu do czegoś potrzebne, na razie tego nie rozumiesz.
Walcz o siebie, powolutku spróbuj przekonać mamę, że potrzebujecie pielęgniarki. Na razie mama znalazła sobie darmową siłę roboczą w twojej osobie i tak jej dobrze. Brat się wycwanił i nie ponosi trudów opieki w takim stopniu jak ty.
Skorzystaj z rad na tym forum ci zostawionych, powolutku dasz radę. Posłuchaj koniecznie:
https://www.youtube.com/watch?v=UfqijsJoNWQ

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-04 14:45

Witajcie,
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, szczególnie za modlitwę.
Kilka słów wyjaśnienia, pierwszy stopień studiów mam skończony - z wykształcenia jestem inżynierem mechatroniki, magisterki nie mogę skończyć ale nie dlatego, że nie mam pieniędzy - nie mam czasu na naukę...poddałam się już jakiś czas temu choć zostało mi już bardzo niewiele do końca.
Padło parę rady, że powinnam wyjść z domu, iść na jakąś terapię... no ok tylko, że ja nie mam takich MOŻLIWOŚCI. Zrozumcie, mieszkam w wioseczce zabitej dechami z dala od cywilizacji.

Dziękuję jeszcze raz za modlitwę bo ja już chyba nie umiem się modlić.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: malutka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-04 16:30

Marto, skończyłaś zapewne ciężkie studia, nie wiem, czy tym się interesujesz? Te studia raczej są dla facetów. Jeśli zostało Ci niewiele, to dokończ je, skoro masz na nie pieniądze. Rozumiem, że nie masz czasu, zrób tak, aby go znaleźć. Jeśli nie jesteś w stanie podjąć studiów, możesz szukać pracy. Tak naprawdę zrezygnowałaś ze swoich marzeń, życia kosztem pomocy rodzinie. Przecież nie chcesz tak żyć. Piszesz, że mieszkasz na wsi, ale studiowałaś w jakimś mieście, więc miałaś ku temu możliwości? Jeśli na tym etapie nie możesz nic zrobić, to chociaż zajmij się sobą. Jesteś jeszcze młoda i to od Ciebie zależy, czy coś zrobisz dla siebie, czy nie.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Tad (---.play-internet.pl)
Data:   2016-05-04 18:48

Marto,

A nie możesz znaleźć pracy, wyprowadzić się i zapłacić za pielęgniarkę do opieki? To chyba jest możliwe?

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Hanna (150.254.99.---)
Data:   2016-05-04 20:29

Wyjść z domu można przecież w każdej wioseczce. Nap. trzy razy w tygodniu na półtoragodzinny spacer. To nie ma związku z miejscowością.

Obawiam się, że część przeszkód jest w Twojej głowie. Do terapeuty można chyba jakoś dojechać, prawda? Znaleźć przez internet. Dopytać telefonicznie. Owszem, może trzeba to zorganizować, ale w kompletną niemożność trudno uwierzyć. Ile masz kilometrów do najbliższego przystanku? Masz rower?

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-04 22:05

nie rozumiecie mnie ale ja nie mam siły tego tłumaczyć...

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-05 11:03

Marto trzymaj się, cokolwiek się będzie działo dasz radę, bo Bóg jest z tobą. Proszę cię, mów chociaż jedno "Zdrowaś Maryjo" dziennie z prośbą o pomoc i będzie lepiej.
Wszystko co ci mili, zdrowi ludzie teraz proponują przekracza twoje możliwości, bo jesteś w kiepskim stanie psychicznym, umęczona trzyletnią niewolą w domu, izolacją od ludzi i złamanym planem na życie. Oni patrzą z perspektywy zdrowego, wesołego człowieka, więc trudno im zrozumieć jak tobie jest trudno. Syty głodnego nie zrozumie, tak jak i zdrowy chorego. Marto uczep się teraz choćby małych przyjemności, czegokolwiek co ci na chwilę pozwoli znaleźć wytchnienie: dobra herbata/ulubiony słodki napój, fajny serial/film na necie, książek to pewnie nawet nie masz siły czytać, więc ci nie proponuję, posłuchaj ulubionej muzyki, naprawdę nawet jedna piosenka z wideoklipem zmienia nastrój na lepszy, śmieszny mem na necie, dobre kosmetyki- , pachnący żel pod prysznic, jakiś luksusowy balsam do ciała, upiecz sama pyszne ciasto, nawet Pismo Święte zachęca do korzystania z prostych życiowych radości jakie mamy:

"Nuże więc! W weselu chleb swój spożywaj
i w radości pij swoje wino!
Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach.
Każdego czasu niech szaty twe będą białe,
olejku też niechaj na głowę twoją nie zabraknie!
Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał,
po wszystkie dni marnego twego życia,
których ci [Bóg] użyczył pod słońcem."
Koh 9, 7

Jeżeli nie masz absolutnie żadnego pomysłu jak nawiązać teraz jakiś kontakt z ludźmi, to po prostu odwiedzaj chociaż raz na jakiś czas rodzinę/dom brata, zmiana otoczenia otoczenia wybitnie dobrze ci zrobi, raz na parę miesięcy na przykład umów się z mamą,że na weekend ktoś inny przejmie twoje obowiązki (ciocia? ktoś opłacony na dwa dni?) a ty pojedziesz odwiedzić brata, odetchniesz.
Jeśli totalnie brak ci ludzi, rozmawiaj przez internet, to najprostszy sposób,żeby z kimś porozmawiać, z tym, że trafiają się różne indywidua i trzeba jednak trzeba uważać ze znajomościami w internecie.
Dzwoń nawet pod telefon zaufania, żeby z kimkolwiek pogadać.
Nie masz jakiejś bliższej koleżanki/ kuzynki/sąsiadki, którą mogłabyś zaprosić na popołudnie na herbatę i ciasto do domu? Pomyśl. Może ktoś taki jest. Skoro masz pieniądze, to możesz nawet zaoferować zwrot kosztów dojazdu do ciebie takiej koleżance. Jeśli nie możesz się ruszyć do miasta, to niech miasto się ruszy do ciebie. Trzeba kombinować. Pij melisę, rumianek i miętę na uspokojenie skołatanych nerwów. Ciesz się drobnostkami. Powoli zaczynaj z mamą rozmowy jak widzi twoją przyszłość, jak bardzo potrzebujesz, choć pół dnia/godziny dla siebie.
Jeżeli macie pieniądze, to umówienie się na prywatną wizytę do psycholog/psychiatry JEST w zakresie twoich możliwości. Prędzej czy później, ale jest. Przykładowo:
- sprawdzasz rozkład busów/autobusów przejeżdżających przez twoją wieś
- szukasz w internecie nr lekarza prywatnie przyjmującego, dzwonisz, umawiasz się,
- jedziesz do lekarza
- jeżeli absolutnie nic nie przejeżdża przez twoją wieś, a masz kasę, to bierzesz taksówkę nie patrząc na koszty - zdrowie ważniejsze
Spokojnie, dasz radę, skoro przetrwałaś 3 najgorsze, ciężkie lata, dasz sobie teraz radę ze wszystkim. Nawet z mamą tyranem.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Jurek (---.play-internet.pl)
Data:   2016-05-05 16:39

@_N

Masz rację i nie masz racji. Piszę to z perspektywy osoby która była w głebokiej ciemności, leczyła się psychicznie i psychiatrycznie i wyszła z tego. Jak było mi strasznie to się modliłem. Potem było mi jeszcze gorzej i chciałem po prostu odejść z tego świata. Nie widziałem możliwości rozwiązania. Bóg zadziałał. Pokazał mi możliwości. Ale moja sytuacja zaczęła się zmieniać jak nie przestając się modlić, zacząłem robić małe kroki. Oczywiście On mi pomógł, podtrzymywał mnie i prowadził, dużo rzeczy się "ułożyło". Jednak aby wyjść z tej ciemności musiałem nie tylko chcieć lecz zrobić pierwszy krok.

Tego życzę Marcie. Sprawy same się nie zmieniają tylko od "samych chęci". Choć nawet nie jest jasne czy Marta chce coś zrobić i wyjść z sytuacji. Śmierć nie rozwiązuje problemu. Nawet jeśli umrze tata to pojawią się inne obowiązki rodzinne, które tylko Mart będzie mogła i musiała rozwiązać.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: malutka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-05 16:51

Marto, rozumiem, że jest Ci trudno, chciałam Ci jakoś pomóc i pewnie inni też.
Mam nadzieję, że nie poddasz się. Trzymaj się :)

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-05 18:16

Jurek, ale ja jak najbardziej Martę zachęcam do wizyty u lekarza, napisałam to przecież. Wszyscy chcemy tu dla niej jak najlepiej.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Maggy (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2016-05-05 20:19

Nie ma co Ci pisać żebyś skończyła studia, żebyś robiła tysiąc innych nowych rzeczy choćby najprostszych jak spacer kiedy człowiek chory (a z tego co opisujesz prawdopodobnie chorujesz na depresję) nie może prawie nic. O studiach teraz zapomnij bo nie dasz rady ale jedno możesz zrobić tj. idź do psychiatry. To jedno możesz i nie pisz, że nie bo to nieprawda. Nie żyjesz na księżycu tylko na ziemi. Spokojnie możesz wstać i pojechać do lekarza który może pomóc. Możesz kupić bilet na autobus? Możesz. Masz nogi? Masz. Widzisz, słyszysz, masz ręce. Nic nie stoi na przeszkodzie żeby się zapisać na wizytę.Da Ci jakiś lek, który Cię ciut podniesie z tego dołka i dalej będzie łatwiej choć ciężko będzie nadal ale będzie Ci się chciało coś, zrobić, będziesz miała więcej sił. Wybór należy do Ciebie. Tylko do Ciebie.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: antonima (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2016-05-05 23:12

Przepraszam, ale pytanie "czy ty sie tym interesujesz" i "to studia dla facetów" jest po prostu głupie. Jak można tak dziewczynę deprecjonować? Kobieta nie może sie juz interesować techniką, za głupia jest? W XXI wieku takie pytania? I przez trzy lata bardzo trudnych (bo sa trudne) studiów nie zorientowała się, że jej to nie kręci?

Może intencja pytania życzliwa, ale efekt raczej ujemny.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-06 14:25

W ramach wyjaśnienia (bo gdzieś wyżej to przeczytałam) moi rodzice, moja mama nie są tyranami. Oni są w jeszcze gorszej sytuacji niż ja... szczególnie tata. Najbardziej chyba dokucza mi samotność i brak możliwości działania.
Co do samotności - ludzie nie chcą mieć znajomych z problemami. W internecie próbowałam poszukac sobie kogoś z kim bym mogła porozmawiać ale efekt marny. Moje kuzynki rozjechały się po świecie, koleżanki podobnie. Telefony zaufania? Chyba nie mam szczęścia - dzwoniłam dwa razy i rozmawiałam ze znudzonymi kobietami, które tylko mi przytakiwały.
Zresztą... już chyba w ogóle nie potrafię rozmawiać z ludźmi.

I to nie takie łatwe wsiąść w busa i pojechać do miasta odległego o 50 km kiedy ma się w domu całą masę obowiązków w których nikt cię nie wyręczy. Czy ktoś z Was w ogóle wie jak wygląda organizacja pracy w gospodarstwie i opieka nad zupełnie niesamodzielną w każdym aspekcie osobą równoczesnie? Właśnie.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Estera (31.25.249.---)
Data:   2016-05-06 15:35

"I to nie takie łatwe wsiąść w busa i pojechać do miasta odległego o 50 km kiedy ma się w domu całą masę obowiązków w których nikt cię nie wyręczy. Czy ktoś z Was w ogóle wie jak wygląda organizacja pracy w gospodarstwie i opieka nad zupełnie niesamodzielną w każdym aspekcie osobą równoczesnie?"

I piszesz to po kilku postach, w których usłyszałaś, że można wynająć pielęgniarkę i kogoś do pomocy w gospodarstwie i mając brata, który nie musi mieszkać z rodzicami ani opiekować się nimi na co dzień.
Marta, Ty po prostu nie chcesz zmiany. Z inżynierskiego punktu widzenia: rodzina zadziałała na Ciebie jak w pierwszej zasadzie dynamiki i tak sobie bezwładnie lecisz. Dopóki nie zadziałasz drugą zasadą, czyli nie przyłożysz jakiejś siły w dowolnym miejscu, to dalej będziesz tak się bezwładnie toczyć. Żeby nie było: wiem, jak to jest samemu nie mieć siły ruszyć się z łóżka, kombinować skąd wziąć kasę na leki i rachunki i nie mieć na kogo liczyć. Paradoksalnie to mi właśnie pomogło: nie miałam wyjścia i musiałam zacząć działać, mimo braku sił.
Mój lekarz mówi, że niektóre osoby w depresji i podobnych stanach stają się po prostu wygodnickie i nie chcą niczego zmieniać, bo tak jest im dobrze - ok, Twoje życie, Twój wybór.
Zastanów się tylko,dlaczego tak się dzieje, że malutka Martunia za wszelką cenę stara się zadowolić mamusię i tatusia i mając 26 lat ciągle nie chce dorosnąć i wziąć życia we własne ręce.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: malutka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-06 16:29

Do Antonimy: może moje pytania są dla Ciebie głupie, ale miałam inne intencje, pisząc takie słowa. Nie uważam, że kobiety są za głupie, aby interesować się techniką. Raczej uważam, że Marta ma szczególne zdolności, które nie każdy posiada i na to chciałam zwrócić Jej uwagę.
Marto, nie potrafię Ci już pomóc. Za dużo masz obowiązków i brakuje Ci sił na to wszystko, na swoje życie. Rozumiem Twoją samotność. Wyobrażam sobie, że praca w gospodarstwie i opieka nad osobą chorą jest ciężka. Życzę Ci dużo siły i znalezienia życzliwych osób.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-06 16:31

Marto cieszę się zatem bardzo,że twoja mama cię nie tyranizuje. Bardzo się cieszę,że masz dobry kontakt z mamą.
Rozumiem,że znajomi rozjechali się po świecie, taka kolej rzeczy.
Nie mam pojęcia jak wygląda praca w gospodarstwie w ogóle, ale z twojego ostatniego posta wynika,że w rozwiązaniu twoich problemów chodzi już tylko i wyłącznie o 2 rzeczy:
- dobrą organizację czasu i pracy
- twoją motywację do podjęcia leczenie/odbycia podróży do miasta obok
Rozmawiając z lekarzem czy psychologiem troszeczkę sobie nadrobisz kontakty z ludźmi, na początek dobre i to. Załóż sobie konta na portalach społecznościowych, np. zszywka/fb/ inne i komentuj wszystko co cię interesuje. Będziesz dostawać odpowiedzi, myślę,że to trochę poprawi twoje samopoczucie i nawyk rozmawiania z ludźmi. Może poszukaj sobie chłopaka na portalu randkowym? Nie żartuję. Myślę,że jeśli będziesz miała kogoś bliskiego od razu wróci ci chęć do życia. Nawet jeśli znajomość nie przetrwa, będziesz miała jako takie wsparcie i kogoś z kim możesz porozmawiać.
Jeżeli pogodzenie obowiązków w gospodarstwie i opieką nad chorym jest tak trudne, to stwórz sobie plan wyjazdu jeden dzień w tygodniu do lekarza do miasta Z WYPRZEDZENIEM. To się DA zrobić. Poważnie. 1 dzień w tygodniu cię nikt nie zastąpi?
Nie wierzę. Forumowicze podali ci kilka dobrych informacji odnośnie pielęgniarki dochodzącej do pomocy do domu. Pielęgniarka zajmuje się tatą, twoja mama gospodarstwem, a ty w tym czasie masz wizytę u lekarza. Proste? Proste. A przynajmniej WYKONALNE jak się trochę pokombinuje.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data:   2016-05-06 16:51

Marta, w wątku otrzymałaś różne rady. Forowicze pisali zarówno o wielkich zmianach, jak i bardzo drobnych krokach. Doskonale rozumiem, że możesz nie mieć sił, żeby opuścić w tej chwili dom, powiedzieć mamie, żeby radziła sobie ze wszystkim sama, rzucając jej tylko pieniądze na opiekunkę dla taty. Rozumiem, że nagłe zrzucenie całego ciężaru na barki mamy może być dla Ciebie nie do zaakceptowania ze względów moralnych, że możesz to postrzegać jako zachowanie skrajnie egoistyczne. Bo opuszczenie rodziców sprawnych, radzących sobie ze wszystkim, a tylko chcących mieć dziecko blisko siebie jest czymś innym niż zostawienie rodziców mających poważne problemy. Rzecz w tym, że z Twoich wpisów wynika, że nie chcesz spróbować zrobić nawet najmniejszego kroku, żeby coś zmienić. Chyba nawet nie chcesz zmienić swojego sposobu myślenia.

Wiesz, co mnie uderzyło w Twoim pierwszym wpisie? To zdanie: "Chciałabym wstać rano, ubrać się i wiedzieć po co żyję - wyjść z domu, pójść do pracy, robić pożyteczne rzeczy". Przecież Ty wstajesz rano, ubierasz się, bierzesz się za pracę i robisz pożyteczne rzeczy. Tyle że nie są to rzeczy, które Ty uważasz za pożyteczne.

Z Twojej pracy jest pożytek. Gdyby nie było, miałabyś otwartą drogę do wykonywania innej. Chcesz pracować jako inżynier? To najpierw zastosuj inżynierskie myślenie do własnego życia. Podejmij takie działania, które będą zmierzać do tego, że niezbędne prace wykonywane obecnie przez Ciebie będzie wykonywać ktoś inny. Zacznij od drobnych kroków, od maleńkich zmian. Od zmiany obecnego myślenia, że NIC się nie da zmienić. Inżynier musi umieć logicznie myśleć.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data:   2016-05-06 19:22

Twój dom, łącznie z ludźmi i gospodarstwem, jest maszyną. Maszyną, która musi działać. Ty jesteś jednym z podzespołów. Podzespołem, który przydałby się w innej maszynie. I zarazem podzespołem, który się rozlatuje. Nie możesz w tej chwili wyjąć tego osłabionego podzespołu i przełożyć do innej maszyny. Po pierwsze dlatego, że ta pierwsza stanie. A po drugie, że podzespół jest teraz za słaby, żeby sprawnie działać w innej. Co zostaje? Wzmocnić podzespół, pozostawiając go na razie w miejscu, w którym teraz jest. Jak? Trzeba próbować go trochę odciążyć (zadanie nr 1). I jednocześnie reperować (zadanie nr 2). Od czego reperację zacząć? Od diagnostyki, co podzespole źle funkcjonuje. Jak się za to zabrać? Może to być albo samodiagnostyka, jeśli ma szansę prawidłowo funkcjonować, albo musi być to zewnętrze narzędzie diagnostyczne. Itd. itp.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Maggy (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2016-05-06 20:11

Wymyślasz, Marta, byle by nic nie zmienić. Nieprawda, że nie możesz jechać do lekarza. A gdybyś zachorowała i musiała iść do szpitala to co? Co by się stało? W każdej chwili tak się stać może przecież. Uważasz siebie, widzę, za Boga, chyba. Bez Ciebie, przez jeden na dobry początek dzień rodzice dadzą radę ale tylko bez Boga nie. Gdyby tylko Bóg sobie wziął wolne przestalibyśmy istnieć. Tylko przez Boga "zwolnienie", a nie przez Twoje Studiowałaś i jakoś się to kręciło. Teraz przez jeden dzień bez Ciebie wszyscy na gospodarstwie przestaną istnieć? No, bez przesady. Problem leży w Twojej głowie, a nie w okolicznościach zewnętrznych. Możesz pisać co chcesz ale prawda rzuca się w oczy tak jasno, że jaśniej nie może już chyba. Do lekarza powinnaś się zgłosić. Nie chcesz. Twój wybór. Bardzo niemądrze wybierasz, Marta, bardzo.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2016-05-06 22:14

Marto, odnoszę wrażenie, że robisz wiele, aby nie dać sobie pomóc. Dlaczego? Dlatego, że prawdopodobnie jesteś psychicznie uzależniona od sytuacji, w której tkwisz.
To nie jest tak, że świat się zawali, jeśli wyjedziesz z domu na pól dnia, żeby wreszcie o siebie racjonalnie zadbać. Opiekę dla ojca można zorganizować na ten czas i wiele osób już podpowiadało, jak Tylko trzeba chcieć, zdecydować, spróbować. Chcesz? Nie byłabym taka pewna.
Jesteś uzależniona, to znaczy, wydaje Ci się, że masz misję zbawiania świata (a od tego jest Pan Jezus) i że bez Ciebie świat (Twój świat, świat Twojej rodziny) się nieodwołalnie zawali. Reagujesz jak dziecko z patologicznej (lub przeżywającej kryzys) rodziny, jak dziecko, które jest przekonane, że to ono musi coś naprawiać, że to ono musi zadbać o wszystko i o wszystkich, że od niego zależy... że to ono jest lub będzie na dodatek niejednemu winne.
Świat nie na Tobie stoi. Taka prawda. Owszem, możesz dla niego sporo zrobić, ale pod warunkiem, że będziesz zdrowo myślała i racjonalnie działała. A na razie zapierasz się, jacy to jesteśmy, nic nie rozumiemy (a przecież nie masz pojęcia o naszych doswiadczeniach), a Ty - taaak, nie możesz wyjść z domu. Jeśli Cię ktos więzi, to sprawa dla policji. Nie więzi? To znaczy, że Ty sama siebie więzisz. że w Twojej głowie jest obraz uwiązania. I jak długo z nim nie zerwiesz, jak długo nie dasz sobie prawa do wyjscia na spacer i do lekarza, jak długo nie zrobisz konkretnego kroku w dobrym kierunku, tak długo będziesz, może nie do końca świadomie, pogłębiać swoj kryzys.
Poza tym - jeśli o siebie nie zadbasz, to kiedyś padniesz. I nikomu już w niczym nie pomozesz. I nie będziesz zdolna do niczego pożytecznego. Ludzkie siły mają swoje granice. Można usiąść i płakać, a mozna zrobić pierwszy krok do dobrego rozwiązania. Zadbać o swoją kondycję psychiczną i fizyczną. Nie pisz, ze nie możesz, proszę. To nie jest obiektywna prawda. To Twoje wyobrażenie. I z niego trzeba będzie się wyprowadzić. Chcesz?

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-06 23:52

Marto spróbuj zrobić coś nowego, czego jeszcze nigdy nie robiłaś, to da ci małego energetycznego kopa na wyrwanie się z zaklętego kręgu własnych przyzwyczajeń. Bo ty tkwisz w tym co sobie zakodowałaś w głowie:
- nie mogę wyjść z domu - i odtwarzasz to non stop jak zdarta płyta.
Trzeba robić nowe, nieznane rzeczy (choćby proste) bo inaczej by człowiek oszalał w marazmie, a ty pewnie utkwiłaś w rutynie dnia codziennego i nawet nie przyjmujesz do wiadomości,że mogłabyś spróbować czegoś nowego. Przykładowo:
- posłuchaj kilku utworów nieznanego ci lub nielubianego wykonawcy (serio :D)
- odwiedź bloga The Sartorialist, żeby zobaczyć jak się ubierają ludzie w różnych miastach świata
- znajdź w necie przepis na potrawę/ciastka, których nigdy nie jadłaś/nie robiłaś i ugotuj to!
- nakryj uroczyście do stołu i zaproś mamę na obiad ;)
- weź koc, idź na trawkę koło domu, połóż się i powygrzewaj na słońcu 15 minut
- załóż sobie konta na katolickich portalach randkowych/matrymonialnych
- pomaluj się ładnie (polecam tutoriale Lisy Eldridge na yt) i uczesz i pochodź tak sobie pół dnia dla własnej przyjemności
- zacznij regularnie ćwiczyć, poczynając od łatwych kilkuminutowych filmików z instruktorem na yt
-znajdź sobie hobby do uprawiania w domu i okolicach (biżuteria DIY, kino domowe, rower, fitness, tworzenie własnych tablic na pinterście, odnowienie jakiś swoich dawnych ukrytych talentów, inne)
- zaakceptuj fakt, że pomagasz teraz dużo w domu, ALE masz też czas dla siebie i na realizację swoich potrzeb
Na koniec przytoczę pouczającą historię z cyklu, co się stanie, jeśli nie kiwniesz palcem. Pewna starsza pani z mojego miasteczka opowiadała kiedyś o swojej młodości. Wyjechała z naszej małej miejscowości do Warszawy, wykształciła się, znalazła pracę, zaczęła nawet znajomość z pewnym młodzieńcem. Było jej tam dobrze, wszystko się świetnie układało. Nagle bach! Wiadomość, że ojciec, jedyny żyjący rodzic jest sparaliżowany. Wróciła więc do małego miasteczka pielęgnować ojca, bo była jedynym krewnym. Jej tato żył jeszcze kilkanaście lat, wszystkie młode i średnie lata pani ta poświęciła ojcu. Nigdy nie wyszła za mąż, nigdy nie wróciła do pracy do Warszawy. Ona nie miała wyboru. Ty masz. Walcz o swoje życie, choćby małymi kroczkami.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: mieszkanka wsi (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-07 11:59

Bardzo Ci współczuję. Nie wiem (i nie chcę wiedzieć) czym jest opieka nad chorym. Wiem tylko czym jest praca w gospodarstwie, ukończenie studiów i niemożliwość podjęcia zgodnej z nimi pracy.
Może zacznij od zrobienia prawa jazdy? Może da się? Nie tylko miałabyś świadomość, że robisz coś pożytecznego (także dla siebie, ale nie oszukujmy się, bo i rodzice bardzo skorzystaliby na tym), ale również wyszłabyś do ludzi. Może mama, sąsiadka, ciocia i brat zorganizowaliby sobie inaczej czas, wiedząc, że to przydałoby się tak naprawdę Wam wszystkim? Może można by zabierać się z sąsiadami dojeżdżającymi do pracy do miasta powiatowego, w którym jest pewnie jakaś szkoła jazdy? Znajoma, też mieszkająca na wsi i zajmująca się gospodarstwem, wyłącznie dzięki mobilnym sąsiadom właśnie miała możliwość dojazdów do szkoły jazdy. Ludzie często rzeczywiście nie chcą mieć znajomych z problemami. Ale także ludzie często mają potrzebę pomagania innym. I cieszą się z tego, że mogą być komuś przydatni.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Maggy (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2016-05-07 14:21

Prawo jazdy zrobić? :) Jak ona do lekarza NIE CHCE jechać a co dopiero kurs jakiś. Dla Marty niemożliwe pojechać na pół dnia i umówić się na wizytę więc pomysł z tym prawem jazdy tym bardziej nie przejdzie. Na razie Marta jest w swoim zamkniętym świecie, jak ktoś sam napisał wyżej. Zaryglowała drzwi i woła, że się nie dadzą otworzyć. Ale jak je sama nie otworzy to nie wyjdzie. Za parę lat może zobaczy klucz i go przekręci... Czego Ci, Marto, życzę czyli mądrości.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: mieszkanka wsi (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-07 16:00

No może i racja. Zły pomysł, odwołuję :)

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-08 11:40

Skoro wszyscy (wprawdzie widzę, że nieskutecznie, ale przyczyna jest z Twojej strony) dają różne swoje propozycje rozwiązania problemu, to się jeszcze raz odezwę i dam również swoją:
W każdą niedzielę idź do kościoła.

Nie, nie żartuję. Wiem, napisałaś: "Przestałam chodzić do kościoła bo... mam kryzys, to po pierwsze. Po drugie ujmijmy to 'kwestie organizacyjne'. "
W pierwsze wierzę połowicznie. Zdanie to sugeruje, że masz kryzys wiary, ale ja uważam, że masz "kryzys życia" a nie wiary i do kościoła powinnaś chodzić. W drugie, czyli "kwestie organizacyjne" wierzyłam po pierwszym poście, po następnych już nie wierzę. Tu wystarczy tylko chcieć, nic więcej.

Rozumiem, że ta propozycja może Ci się wydawać głupawą, skoro Ty masz inne ogromne problemy z którymi sobie nie radzisz. Msza niedzielna przecież nic nie rozwiązuje, tak pewnie myślisz. Nic to nie zmieni, więc po co się przełamywać.
Już tłumaczę.

1. Jesteś nadal wierząca i wiesz, że powinnaś chodzić na mszę. Kiedy człowiek ma "doła" to mu się oczywiście nic nie chce. Ale choć ma doła, to jeśli nie wypełnia swoich obowiązków - ma jeszcze większego doła. Ma wyrzuty sumienia, które sprawiają, że ma siebie dość, a przez to ma coraz mniej siły żeby o siebie walczyć.
Nie wiem czy masz prawdziwą depresję (chorobę). Mam wrażenie, że jeszcze nie, skoro chce Ci się pisać w internecie, zaprzeczać nam, udowadniać coś. Lekarz Ci na pewno potrzebny, ale wydaje mi się, że jeszcze być potrafiła sama coś z sobą zrobić, gdybyś się wzięła w garść. (Jeśli uważasz że jest inaczej, to rzuć wszystko i idź do lekarza, bo siebie zabijasz). Na razie uważasz, że to życie Cię unieszczęśliwia. Jeszcze wierzysz w swoją wartość ("potrafiłabym być kimś, gdyby..."). Ale kiedy człowiek zaczyna zawalać obowiązki, to wcześniej czy później zaczyna mieć dość nie tylko życia, ale i siebie. A wtedy spada w dół z coraz większą prędkością i nie umie tego zahamować. Nie chodzi mi o "staczanie się w grzechy". Chodzi mi o depresję. Jesteś na granicy wytrzymałości. Jeśli teraz nie zawalczysz o siebie, to za chwilę już przestaniesz walczyć.
Wierzę, że obowiązki wobec innych jeszcze wykonujesz dobrze. Jeszcze starcza sił. Ale obowiązki wobec siebie są tak samo ważne, jeśli nie ważniejsze. Zrozum, że kiedy wpadniesz w prawdziwą depresję, to ani w polu nie zrobisz nic, ani wokół taty nie zrobisz nic, bo przyjdzie dzień, kiedy nie będziesz miała siły wstać, a wszyscy obok Ciebie powiedzą, że jesteś leniem, bo przecież nic Ci nie jest ("to przecież tata jest chory, a nie Ty"). Do takiego stanu zmierzasz.
Dlatego proponuję zacząć od tego, co NA PEWNO potrafisz. Idź w niedzielę do kościoła.

2. Rozumiem, że możesz już nie umieć się modlić, skoro tak długo tego nie robiłaś. Dlatego nie namawiam do żadnych Nowenn Pompejańskich, czy podejmowania innych długich modlitw, bo tylko wpadniesz w kolejne niewypełnione obowiązki i większego "doła". Powiedziałabym nawet: podczas powrotu do Boga nie przejmuj się na początek modlitwami ani w domu ani w kościele. Przecież Pan Bóg wie, że masz dość obowiązków. Na początek tylko idź w niedzielę do kościoła. To JEST okazanie Bogu swojej miłości do Niego. Oczywiście, że dla człowieka dowodem miłości do Boga są zazwyczaj akcje modlitewne: rozważania, odkryta nowa myśl, wzruszenia, nowe treści biblijne, adoracja, przepraszanie, prośba, dziękczynienie... Ale od Ciebie nikt tego nie wymaga, bo wiem, że jesteś na to zbyt zmęczona. Nie tyle fizycznie, co psychicznie. Tak samo jak nie wierzę, żebyś w tej chwili potrafiła zakończyć studia, zrobić prawo jazdy itp. I nie chodzi mi o czas, tylko o energię.
Dlatego na razie nie przejmuj się modlitwą znaną z dzieciństwa czy wypracowaną dla siebie parę lat temu. Człowiek ma się modlić tak jak może, a nie tak jak nie może. Jest w Tobie "pustka modlitewna"? Trudno. Taki masz czas. Ale idź na mszę, bo to potrafisz. Że nic się tam w Tobie nie dzieje? Ale przecież nic się nie musi dziać. Słuchaj, odpowiadaj. Myśli uciekają? A niech uciekają, przecież mają do czego uciekać. Tymi sprawami zajmiesz się za kilka lat. Na razie tylko idź na mszę.

3. Może uważasz, że to nie ma sensu, bo nie czujesz żadnej więzi z Bogiem, a trudno się przełamywać dla Kogoś, kto jest Ci w tej chwili kompletnie obojętny. Pewnie trudno. Ale ewangeliczny syn marnotrawny nie wracał do Ojca z miłości, tylko dlatego, że był głodny. A Ojciec i tak przygarnął go do serca. Jeśli jeszcze dzisiaj nie umiesz iść do kościoła dla Boga - to idź dla siebie. Idź, bo jesteś głodna. To wszystko o czym piszesz, to Twój głód.

Co Tobie (dla Ciebie) może dać TERAZ chodzenie do kościoła, kiedy jesteś taka "modlitewnie pusta"? Pomyśl.

"Chciałabym wstać rano, ubrać się i wiedzieć po co żyję - wyjść z domu".

- Właśnie w niedzielę masz po co wstać. Mniej pracujesz. Nie wiem jakie masz gospodarstwo, bo dzisiaj rzadko gdzie istnieje "stare" gospodarstwo, gdzie jest cały żywy inwentarz: krowy, kury, gęsi, świnie, króliki. Skąd nie można wyjechać na cały dzień, a w niedzielę rano trzeba wstać i wziąć się do roboty jak co dzień.
O ile chyba wszędzie są jeszcze wszystkie warzywa, sad, to już nie wszędzie jest pole za zbożem do obrobienia (nawożenie, sianie, kośba, młocka, młyn). Ale w niedzielę zawsze robi się trochę mniej. Ludzie kiedyś pracowali ręcznie, mieli wielkie gospodarstwa, ale do kościoła w niedzielę zawsze szli. Chyba że proboszcz dał dyspensę: "będzie wielka burza, nie idźcie do kościoła tylko bierzcie konie i szybko w pole, bo wam się zboże zniszczy i nie będzie co jeść" (tak było u mojej cioci w dawnych czasach). U Ciebie może być tak, że dzisiaj ojciec czuje się gorzej i wymaga większej troski - więc i wyjście do kościoła może się czasem nie udać. Ale gdy wszystko jest normalnie, to się da. W niedzielę masz po co wstać: musisz iść do kościoła.
- Właśnie w niedzielę masz powód, żeby się ubrać. Nie chcę przez to powiedzieć, że przez cały tydzień chodzisz po domu brudna i śmierdząca. Ale jestem pewna, że jesteś "byle jaka". Bo ani dla kogo się ubierać, ani po co, ani sensu nie ma. A idąc do kościoła - będziesz musiała wyjąć tę sukienkę czy buty, w których nie idziesz w pole. Przewietrzysz ubrania zanim mole je zjedzą. Popatrzysz w lustro, może się ładniej uczeszesz, może podmalujesz, zrobisz co tam Cię cieszy. Przez chwilę znów poczujesz się kobietą, zadbasz o siebie. Już samo to przynosi chwilową radość.
- W niedzielę masz po co wyjść z domu. Rozumiem, że na codzienne spacery donikąd nie masz ochoty, bo powietrza świeżego na co dzień przy robocie aż nadto, a nie każdy potrafi chodzić bez celu, i to jeszcze bardzo zmęczony. Ale w niedzielę Twoje wyjście ma konkretny cel: msza święta. Niechby to był teraz tylko obowiązek. Ale on Cię mobilizuje do normalnego życia choćby tylko w niedzielę rano, ale zawsze coś. Idziesz na obowiązkowy spacer. Wreszcie wyprostowana, a nie pochylona nad ojcem, polem czy zwierzętami. Mam nadzieję, że do kościoła masz przynajmniej ze 2 kilometry, bo szkoda byłoby dnia. Zobaczysz, które drzewo złamała wichura i nową dziurę w moście. Zobaczysz wiosnę, przy której nie musisz nic robić, a i tak przyszła.
- W niedzielę spotkasz się z ludźmi. Nie lekceważ tego. Rozumiem, że najbliższych koleżanek nie ma i kuzynek też. Ale są ich rodzice, Twoi znajomi z sąsiedztwa, ludzie których znasz. Ty stajesz się dzikusem, bo brakuje Ci zwyczajnych rozmów. Nie masz o czym gadać? A poskarż się, że ciągle w domu, że z tatą nie jest lepiej. Wypowiedz te swoje bóle, z którymi jesteś na co dzień. Potrzebujesz tego. Wyrzuć to z siebie, to będzie Ci lżej. Z kolei inni też potrzebują powiedzieć co się u nich zmieniło (albo nie zmieniło). Nie zamykaj się na siebie, posłuchaj bólu innych. Nawet jeśli jest dużo mniejszy od Twojego, no to co z tego? Ich to też boli. Bądź człowiekiem. Czasem wystarczy sama rozmowa, żeby było łatwiej i żeby sił nabrać. A czasem w zwykłej rozmowie coś się może rozwiązać. A może jakiejś sąsiadce brakuje pieniędzy i bardzo chętnie przyszłaby raz w tygodniu pomóc w gospodarstwie albo przy ojcu, za parę groszy, które masz? A może przyniosłaby raz w tygodniu obiad dla was, a przy okazji by pogadała z mamą i tatą? Po latach życia w tylko swoim kręgu wszyscy wydają się obcy. Ale na pewno z niektórymi byliście kiedyś bliżej. Może dowiedziałabyś się, że ktoś jedzie w przyszłym tygodniu do miasta i zabrałby Cię do samochodu (do lekarza)? A może ktoś chętnie zrobi zakupy, bo dla niego noszenie ich w plecaku czy wożenie na rowerze nie jest niczym nowym i robi to cale życie? Jeśli Ty nie wyjdziesz do ludzi, to i ludzie do Ciebie nie przyjdą i nie pomogą. A ludzie bez tytułu magistra czy choćby inżyniera, często potrafią znaleźć pomysł na poprawę codziennego życia. Dopóki nie wypowiemy swoich uczuć, to ludzie ich nie znają.
Piszesz, że ksiądz gada do innych. O grzechach ojca po spowiedzi na pewno nie gada. A gada o was, bo się martwi. Przede wszystkim tym, że nie chodzicie do kościoła, że zamknęliście się w swoim gospodarstwie i nie umiecie wyjść do innych. A może i z nim trzeba czasem pogadać? A choćby o tym, żeby częściej przyszedł, żeby troszkę z rodzicami dłużej posiedział. Powiedziałaś mu to kiedyś? Zaprosiłaś do ojca poza świętami? Przecież nie przyjdzie, jak nie zaprosicie. Nie posiedzi. Zaprosiłaś kiedyś sąsiadkę ma herbatę do rodziców? Ale na to potrzeba się z ludźmi systematycznie spotykać. Dlaczego muszą to być od razu ludzie mieszkający 50 km od Ciebie? Dlaczego brat potrafi przejeżdżać 500 km żeby zrobić zakupy rodzicom, a Ty nie potrafisz zmobilizować się, żeby iść do kościoła czy z plecakiem na zakupy? A czy rodzice w ogóle wiedzą jak bolesne są w Tobie uczucia? Czy rozmawiasz z nimi o swoich potrzebach i pragnieniach? Jak to przyjmują? Trzeba to ciągle artykułować, to może i do nich dotrze, że trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Oczywiście rozmawiać, a nie awanturować się o to. Rodzice całe życie żyli z gospodarki, mają prawo nie czuć, że tego nie wytrzymujesz. Rozmowy trzeba się nauczyć, a czasem łatwiej właśnie zacząć od obcych. Nie urazisz ich tak łatwo, bo nie są zaangażowani emocjonalnie. Nie poczują się odrzuceni. A chyba nic złego, że ludzie poznają Twoje problemy i uczucia? Na przykład gadają z księdzem. Może kiedyś ksiądz z kolei pogada z Twoimi rodzicami? Kto wie, skąd nadejdzie pomoc?

Oczywiście, możesz znowu to podsumować, że nic nie rozumiemy. Ale jeśli z góry tak zakładasz, to po co napisałaś tutaj? A jeśli jednak uważasz, że ktoś z nas mógłby coś podpowiedzieć, to nie złość się na nas. Nigdy, w żadnym wątku nie są idealne wszystkie odpowiedzi. Nikt nie znajduje się w Twojej sytuacji i nie ma Twoich uczuć. Ale to nie znaczy, że nic nie rozumiemy. Nie zakładaj, że nic nie wiemy. Wielu z nas ma doświadczenia i w pracy na gospodarstwie (także wtedy, gdy wszystko robiło się w polu końmi, a nawet krowami bo konia nie było), wielu z nas ma doświadczenia opieki nad chorym (a także umierającym), wielu z nas miało depresję. Więc choć Ci nie wszystkie odpowiedzi pasują, nie odrzucaj wszystkiego. Wyszukaj, która z odpowiedzi jest Ci najbliższa, wybierz to co jest najbliższe Twojej sytuacji. I zacznij coś robić.

"Mam myśli samobójcze ale brakuje mi odwagi."
Pominę w tej chwili fakt, że samobójstwo nie jest odwagą tylko właśnie tchórzostwem. Ucieczką przed życie. Ale Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że trwanie w tym stanie w jakim jesteś - też jest samobójstwem, tyle że powolnym. Podobnie jak np. alkoholizm. Może Cię doprowadzić do śmierci, bo taka jest depresja. Nawet jeśli to dopiero początki, to ona się szybko pogłębia.

Zrób coś ze sobą. Ale nigdy nie wierz w to, że jak nie dokończysz studiów to zmarnujesz sobie życie. Że jak teraz nie pójdziesz do pracy to zmarnujesz życie. Że jak teraz nie znajdziesz męża to życie przegrałaś. Że jak będziesz pracować na gospodarce, zajmować się ojcem, to jesteś gorszego gatunku, nieudacznikiem itd. Możesz zostać świętą robiąc to, co robisz. Mam nadzieję, że ludzi żyjących na wsi nie uważasz za gorszych. Bo nie są gorsi, po prostu to jest ich życie. To mogą być ludzie szczęśliwi tak samo jak lekarze, księża, inżynierowie. I tak samo nieszczęśliwi jak oni. Chodzi o to, że Ty nie potrafisz tak żyć i właśnie dlatego musisz to (choćby chwilowo) zmienić, bo inaczej będziesz o wszystkie swoje nieszczęścia oskarżać rodziców. A oni na to nie zasłużyli. Chcesz żyć inaczej, to żyj inaczej. Jak dziewczyna idzie do zakonu, to też się często rodzicom nie podoba. Jej mąż też się często nie podoba. I żadna matka nie chce, żeby córka wyjechała za granicę. Ale ludzie tak żyją, bo to jest ich życie. Muszą je sami przeżyć. Jak chcesz coś zmienić, to zmień teraz, kiedy Twoja matka jeszcze chodzi i ma siłę opiekować się ojcem. Oczywiście, że musisz pomóc. Musisz myśleć o rodzicach. Ale z bratem możecie się złożyć na opiekunkę, albo tylko do opieki nad chorym, albo do pracy w polu. Rodzicom może się to nie podobać, ale muszą się pogodzić - tak samo jak teraz Ty się z tym godzisz. Rzadko kiedy jest tak, że wszyscy są szczęśliwi. Teraz też nie wszyscy są szczęśliwi. A jak nie wyjdziesz z depresji, to jeszcze i Tobą trzeba będzie się zajmować. Musisz żyć swoim życiem, a rodzicom pomóc najlepiej jak to potrafisz zrobić. Wynająć część ziemi za pieniądze albo "dziesięcinę", zostawić tylko cztery kury na swoje jajka. Pomagać finansowo i przyjeżdżać w odwiedziny tak samo jak brat. (Podziwiam go że tak często przyjeżdża z tak daleka). Nieważne jakie życie wybierzesz, ważne żeby było Twoje. Inaczej nie potrafisz być szczęśliwa ani na wsi, ani w mieście. Ani jako rolnik, ani jako inżynier. Natomiast cokolwiek wybierzesz, zawsze musisz pamiętać, że życie nie jest dokładnie takie jakie sobie wymarzymy. Zawsze będzie w zestawie coś, czego nie chcemy. Zawsze. Z tym się trzeba pogodzić.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-08 13:55

Bogumiła jak zwykle rozwaliła system najlepszymi radami :) Pięknie napisane.
Pragnę jeszcze coś dodać od siebie. Nie do końca jest prawdą, że z zamążpójściem można sobie czekać do nie wiadomo kiedy. Z własnych doświadczeń, oraz doświadczeń moich koleżanek widzę, że o wiele łatwiej jest znaleźć kandydata na męża przed 30-ką, niż po. Wszystkie moje koleżanki w wieku 29-33 lata, które są samotne mają ogromne problemy, żeby znaleźć dobrego chłopaka/ narzeczonego. Niektóre próbuję, wikłają się w jakieś dziwne relacje z podejrzanymi panami, inne są od kilku lat samotne i trudno zrzucić winę na brak urody czy czegoś innego, bo tylko jedna koleżanka z pięciu jest nieurodziwa, ale nadrabia charakterem i dobrą pracą.
Próbuję powiedzieć jedno: w twoim wieku Marto jest jeszcze sporo fajnych WOLNYCH chłopaków / mężczyzn. Za kilka lat już tak miło nie będzie, bo większość z nich będzie już po prostu żonata. Nie zrozum mnie źle, nie chcę cię straszyć, chcę cię ustrzec przed błędami, które ja sama popełniłam. To tak jak w pewnej komedii, samotna kobieta po 30-ce żali się koleżance,że nie może spotkać żadnego sensownego mężczyzny:
"W wieku 24 lat morze było pełne ryb, teraz to już wyschnięta kałuża." I cóż, dużo w tym prawdy. Doceń to,że masz te 26 lat jeszcze przez chwilę, że jeszcze masz szansę i możliwość naprawdę wybrać sobie męża. Nawet na portalach internetowych ciekawych młodzieńców w wieku 22-26 lat rzesze całe, a im później to tylko jakiś jeden rodzynek majaczy na horyzoncie. I nawet jeśli wolisz mieć starszego od siebie męża, to prędzej go znajdziesz teraz (albo on ciebie), niż za 5 lat. Poważnie Marta. Trzeba rozsądnie gospodarować swoimi zasobami.Weź to sobie do serca.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: G_JP (---.nycmny.fios.verizon.net)
Data:   2016-05-08 14:35

Czy stać Was za zatrudnienie robotnika do gospodarstwa na stałe lub kogoś nawet tymczasowo (moglibyście nawet brać kogoś do prac 'płacąc' warzywami, owocami, itp.)?

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: mieszkanka wsi (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-08 15:04

Jeśli mogę odnieść się do tego co pisała Bogumiła, jestem pod wrażeniem, jak zawsze. Tyle, że nie wiem czy na każdej wsi jest tak samo, pewnie nie, ale w mojej gospodarstwa prowadzone są w bardzo wielu przypadkach (nie wszystkie oczywiście) nie przez ludzi "bez tytułu magistra czy choćby inżyniera", ale przez ludzi młodych, po studiach, którzy mają świadomość, że gospodarstwo jest dziś swego rodzaju przedsiębiorstwem (które, aby prosperować, potrzebuje sprawnej organizacji, czym zapewne i Marta się zajmuje, ale sama tego u siebie nie docenia), tym bardziej, że do pracy w gospodarstwie dochodzi im jeszcze praca biurowa, bo o tym jakie są wymogi unijne wiedzą tylko ludzie, którzy mieszkając na wsi mieli z tym do czynienia. Więc Marto, chcę napisać, że - trzymając się już propozycji na wychodzenie do ludzi - mam nadzieję, że swoje problemy będziesz na pewno mogła podzielić z przynajmniej jedna osobą "taką jak Ty", która będąc po studiach prowadzi gospodarstwo.

Co do księdza jeszcze - kiedyś mając wieloletni żal do jedynego w parafii księdza (przyczyną też było "gadulstwo" księdza), przy okazji porozmawiałam z nim o tym. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu można usłyszeć przeprosiny, a nawet można usłyszeć podziękowanie za to, że zwróciło się uwagę na coś, czego rozmówca dotychczas nie dostrzegał. Dzięki szczerości, ale takiej ze sporą dawką miłosierdzia (mimo iż może nóż nam się w kieszeni otwiera ;) można odbyć bardzo podbudowującą w wierze rozmowę, czego Tobie życzę.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data:   2016-05-08 19:04

Marto, chcę Cię ostrzec przed postawieniem sobie w tej chwili dodatkowego zadania, jakim jest rozglądanie się za mężem. Nie rób tego, dopóki nie odzyskasz równowagi psychicznej. Młoda, ale niezrównoważona psychicznie kobieta, desperacko szukająca męża, ma o wiele mniejsze szanse na udane trwałe małżeństwo niż kobieta dobrze poukładana, choć nieco starsza. Jeśli zabierzesz się za to za wcześnie, najprawdopodobniej będziesz miała na koncie dodatkową dobijającą Cię porażkę.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-08 22:12

Oczywiście, że Marta musi najpierw zacząć leczenie. Wizyta u lekarza jej nie ominie jeśli chce być zdrowa. To chyba logiczne.
Ja tylko mówię, że jak nic z sobą nie zrobi, a za kilka lat zapragnie nagle małżeństwa, to mocno się zdziwi, że wszyscy panowie już zajęci. Tak to jest na tym świecie, że wszystko ma swój czas. Owszem Marta jest jeszcze młoda, ale czas szybko upłynie.
Panowie ponad 30-letni na portalach w preferencjach wpisują sobie wiek przyszłej żony 21-26 lat, nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.
Nikt nie mówi o desperackim szukaniu męża, ale może się już zacząć rozglądać, bo za kilka lat nie będzie za czym się rozglądać, chyba, że za obrączkami na palcach panów i dziećmi przyjaciółek.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-09 12:32

Spokojnie. Zaakceptowałam już fakt, że będę sama... w tym temacie nie musicie udzielać mi dobrych rad :)
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: n_ (---.derkom.net.pl)
Data:   2016-05-09 16:09

Marto napisałam ci tylko jak to u mnie wygląda z tym zamążpójściem. Po 30-tce jest naprawdę trudniej. W twoim wieku byłam niezbyt świadoma tego faktu. Chciałam ci oszczędzić ewentualnego szoku i poczucia przykrości. Mam nadzieję, że nie odbierasz tego jak wpychania się z buciorami w twoje życie. Oczywiście zrobisz jak zechcesz. To twoje życie, twoje decyzje i twoje wybory. Pozdrawiam i trzymaj się cieplutko.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-09 20:01

Nie, skąd... nie odebrałam tego jako złośliwość :) Jeszcze raz dziękuję za dobre rady.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Jan (---.dynamic-ra-11.vectranet.pl)
Data:   2016-05-09 21:03

Marto,
daj nam znać kiedy wprowadzisz je w życie i zaczniesz żyć. Na razie mamy wrażenie, że nie jest ci aż tak źle żebyś chciała coś zmienić.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-05-10 14:33

Nie wszystko zależy ode mnie... Muszę znaleźć siłę bo na razie jej nie mam.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Jan (---.dynamic-ra-11.vectranet.pl)
Data:   2016-05-10 19:17

To prawda. Musisz znaleźć siłę abyś ty coś zmieniła. Czekanie aż się samo stanie/zrobi/rozwiąże, jeśli jesteś pełna władz unysłowych i fizycznych jest słabą taktyką. "Módl się i pracuj" - "módl się i zmieniaj" - tego się trzymaj. No i zacznij w końcu działać jak chcesz aby się zmieniło.

 Re: Nienawidzę swojego życia.
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2016-06-11 14:23

Próbowałam działać... Efekty zerowe.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: