Autor: xc (---.walbrzych.dialog.net.pl)
Data: 2016-07-12 11:21
Pocieszanie strapionych jest jednym z fundamentalnych obowiązków chrześcijanina.
Odejście drugiej osoby jest ogromnym strapieniem.
Sprawa jest bardzo delikatna i pocieszenie powinno to uwzględniać. Trudno jest tak na odległość, nie znając przypadku cokolwiek radzić, dawać gotowe recepty.
Mam jednak parę refleksji na tym tle.
1) Nigdy nie jest tak, że związek rozpada się tylko i wyłącznie z winy jednej strony. Obowiązkiem pocieszyciela nie jest prowadzenie wiwisekcji związku, doszukiwanie się przyczyn, podjudzanie, wskazywanie winnego, tym bardziej mówienie zostawionej kobiecie "gdybyś mnie słuchała" albo "gdybyś dbała więcej o niego, to...". W takich przypadkach słowo "gdyby" powinno być wykluczone.
2) Mąż odszedł, nie odszedł ojciec. On, jakikolwiek by nie był, jest i będzie ojcem dzieci. Ze wszelkimi prawami i obowiązkami. I one, i on muszą mieć tego świadomość i możliwość kontaktu.
3) Odejście kogokolwiek (śmierć także) oznacza, że po okresie żałoby, po przepłakaniu (w tym przypadku związku) wraca się do życia. Trzeba żyć dalej. Dla samej siebie, dla dzieci, dla innych, bo żyć trzeba. Trzeba sobie powiedzieć: coś się skończyło, coś nowego się zaczyna i trzeba się z tym nowym, nieznanym zmierzyć.
4) Myślę, że wspominając minione związki warto akcentować to co w nich było dobre, pozytywne, warte przekazania a nie tkwić w kole nienawiści, gniewu, pretensji. Mam sporo znajomych, przyjaciół którym porozpadały się związki. Najczęściej nie dlatego, że ktoś był specjalnie winien. Po prostu tak się ułożyło. Ci znajomi dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy utrzymują ze swoimi "ex" poprawne relacje i tych co tkwią w nieustannym żalu, walce, konflikcie i tym podobnym klimatach.
Ostatnio spotkałem mojego przyjaciela ze swoją "ex" w restauracji, jedli kolację. Wiem, a znam ich od prawie 40 lat, że ich wielka miłość skończyła się głośnym rozwodem i wojną. Wymieniliśmy ukłony, zmieniłem lokal aby nie peszyć ich swoją obecnością.
Gdy go potem spotkałem przy innej okazji nawiązałem do tego przypadkowego spotkania, powiedział mi: "wiesz, ona była moją pierwszą i największą miłością, dała mi wspaniałe dzieci, była wierna żoną, przyjaciółką, gospodynią mojego domu, kochanką i wspólniczką w interesach, przeżyłem przy niej i dzięki niej najważniejsze i najciekawsze momenty mojego życia. Nie mogę udawać, że tego nie było, po prostu nie mogę. Nasze losy potoczyły się jak się potoczyły, trudno, czasu nie zmienię, nawet Bóg tego nie robi, pewnie ma ważne powody. Teraz nasza córka spodziewa się dziecka, będzie następne pokolenie, któremu trzeba dawać przykład. Dzieciom nie daliśmy, to dajmy wnukom. No i zakopałem topór, zszedłem ze ścieżki wojennej, bo wszystkie wojny kiedyś się kończą, a żyć trzeba. Odpuściłem coś, z czegoś zrezygnowałem, ale dostałem za to co innego. Między innymi, smaczną kolację z babką mojego wnuka."
Prawdę mówiąc zaimponował mi.
5) Aby być z kimś czasem nie trzeba koniecznie z nim ciągle rozmawiać, zarzucać go pomysłami, organizować mu czas i tak dalej. Czasem wystarczy po prostu posiedzieć przy herbacie lub kawie, pomilczeć razem, pospacerować w milczeniu. Cisza czasem jest bardzo potrzebna.
6) Pocieszenie to wskazanie pozytywnego horyzontu. Nie programowanie kogoś, ustawianie mu życia, ale zaakcentowanie, tego pozytywnego, co jeszcze się wydarzy. Pocieszenie jest zaprzeczeniem rozpaczy, czarnej beznadziejnej wizji świata. Trzeba wskazać na nadzieję.
7) Pocieszyciel musi być wierny w pocieszeniu. Jeśli zabierasz się za pocieszanie kogoś, to rób to poważnie albo w ogóle. Pocieszany musi mieć świadomość, że gdzieś jest ktoś spolegliwy, do kogo zawsze będzie można zadzwonić i poprosić o pomoc.
8) Pocieszenie musi wynikać z miłości. Musi być jej objawem, przyczyną i skutkiem. Jestem przy Tobie, bo Cię kocham. Nie dlatego, że muszę, że ktoś mi każe, że jeśli nie będę to spadnie na mnie kara, ale dlatego, że kieruje mną wewnętrzny imperatyw miłosny. Miłości nie można się wstydzić.
|
|