Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2016-08-22 02:03
Jakubie, to jest dobre pytanie i rzeczywiście trudne. Ale trudne także przez to, że aby odpowiedzieć dobrze, trzeba by bardzo wyraźnie ustalić o czym rozmawiamy. Nam się czasem tylko wydaje, że wiemy, wydaje nam się, że rozmawiamy na ten sam temat, ale po odpowiedziach widzimy jak się nasze drogi rozchodzą.
Zacznę od wydawać by się mogło łatwiejszego tematu: pokusy.
W sprawie pokus możemy mieć jakąś pewność, że starczy nam Bożej łaski, żeby nie zgrzeszyć. To nie oznacza, że potrafimy żyć całkiem bez grzechu. Raczej, że jeśli popełniamy grzech, to nie jest to "wyższa konieczność", tylko po prostu nasz upadek. Im bliżej będziemy Boga, tym rzadsze będą upadki. Im częściej korzystamy z pomocy Boga (spowiedź, komunia, modlitwa) tym łatwiej nam żyć bez grzechów ciężkich, rzadziej popełniać lekkie i bardziej naturalne będzie czynienie na co dzień dobra. To jest logiczne: gdybym nie miała możliwości/siły odrzucić pokusy (nie zgrzeszyć), to czy moglibyśmy mówić o grzechu? Jeśli Bóg stworzył mnie, żebym była świętą (Ef 1), to musiał dać możliwość i siłę do odrzucania pokus. Mam prawo brać to na serio i gdy sobie z czymś nie daję rady, to mam podpowiedź: „Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi” (Hbr 12,4).
A jednak życie jest dość skomplikowane. Wydaje mi się, że do cytatu z 1 Kor 10,13 (Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść) trzeba dodać, że chodzi o człowieka zdrowego. Ostatnio nastąpił bardzo szybki rozwój psychologii i coraz więcej wiemy o człowieku. Kościół nie odrzuca psychologii, przeciwnie, korzysta z tej nauki np. w ocenie ludzkiego postępowania. Wiemy co to jest np. alkoholizm. Nikt nie ma wątpliwości, że człowiek staje się alkoholikiem z własnej winy. Ale przychodzi taki moment, kiedy już nad sobą nie panuje, nie ma pełnej świadomości ani dobrowolności. Jak rozumiesz taka sytuację? Czy pokusa jest za mocna? Bo musimy przyznać, że inaczej kusi butelka zwykłego człowieka, a inaczej alkoholika. Więc pokusa za mocna? Czy człowiek zbyt słaby? Czy raczej chory człowiek nie powinien być oceniany w tej kategorii? Coraz częściej słyszymy, że w przypadku (każdego) nałogu człowiek ma ograniczone możliwości odrzucenia pokusy. Nie nazywamy tego zbyt wielką pokusą, tylko mówimy, że nie ma spełnionych warunków do grzechu ciężkiego. Zewnętrzne obiektywne zło jest aż nadto widoczne, ale ocena konkretnego człowieka może wyglądać zupełnie inaczej. Ludzka bezsilność.
Pokazuję te trudności w ocenie dotyczącej pokus, bo ocena drugiej sytuacji jest jeszcze trudniejsza. O co więc pytasz?
"Czy Biblijne jest stwierdzenie jakoby Bóg nie zsyłał na człowieka więcej niż jest on w stanie unieść? Bardzo często takie stwierdzenie przewija się odnośnie życiowych porażek, chorób czy niepowodzeń".
Co według Ciebie oznacza unieść te porażki lub nie unieść? Co oznacza: więcej niż jest w stanie? Czy chodzi Ci o samobójców? No bo tu widać doskonale: ten człowiek nie udźwignął życia. Może choroby, może swojego zła, może psychicznych zranień, nie wiem. Ale nie udźwignął. I wraca to samo pytanie: czy życie było zbyt ciężkie, czy człowiek był za słaby? A jeśli za słaby to czy był temu winien? Kiedyś Kościół nie pozwalał na katolicki pogrzeb samobójców. Teraz wstrzymuje swoją ocenę - zostawia ją Bogu. Oczywiście nadal uczy, że samobójstwo jest grzechem ciężkim, że absolutne nie wolno. Ale dopuszczamy możliwość, że człowiek w tej chwili jest w takim stanie psychicznym, że nie wie co robi. Czasem zbyt łatwo nam się mówi: wystarczy wierzyć, a wszystko się wytrzyma. No i przecież widzimy w życiu jakieś potwierdzenie tej prawdy. Im bliżej jesteśmy Boga, tym łatwiej nam przeżywać wszelkie tragedie. Naprawdę tak jest. Ale znów: trzeba by dodać, że to dotyczy człowieka zdrowego. Bo przyjdzie depresja (nie chodzi mi o "doła", w którego czasem wpadamy, ale o depresję, chorobę) i zabraknie siły, by żyć. W tej chorobie może zabraknąć sił, żeby wstać z łóżka i zrobić sobie herbaty. Taki człowiek sam nie udźwignie swojego życia. Tłumaczenie wtedy: módl się człowieku to wszystko minie - może być wręcz nieludzkie i tylko świadczyć o tym, że ktoś nie rozumie co to jest depresja. Wszelkie wymagania mogą przyspieszyć samobójstwo, bo zwiększą poczucie bezradności i bezsilności.
Co więc rozumiesz przez pytanie, czy Bóg zsyła więcej niż można udźwignąć? Bo niby zsyła. Czasem choroba fizyczna jest tak wielka, że po prostu umieramy. Przy paraliżu nie wstajemy. Przy gorączce majaczymy, bzdury gadamy. Wiemy też jak ciężkie bywają choroby i stany psychiczne. Co to znaczy udźwignąć? Jeśli nie chodzi o samobójstwo, to chodzi o nieprzeklinanie Boga? Chodzi o poddanie się i brak jakiejkolwiek walki o siebie? O czym mówimy? O tym ile wytrzyma moja psychika czy ciało? Czy ile duchowo wytrzymam?
Czasem ludzie, którzy uważają, że spokojnie wszystko co przynosi los można znieść, często nawet nie wyobrażają sobie jakie ciężary inni ludzie dźwigają. I zapominają, że te ciężary fizyczne i psychiczne nakładają się na siebie, często od dziecięcych lat aż do śmierci, i tworzą ciężar nie do wytrzymania. Łatwo się mówi o ciężarach ludziom, których raz w życiu porządnie bolał ząb i kiedyś szef ich niesprawiedliwie ocenił. I to jest ich całe doświadczenie. A z drugiej strony, każdy człowiek, który bardzo wiele przeżył, powie, że człowiek jest w stanie przeżyć dużo dużo więcej niż mu się początkowo wydaje. Dużo więcej niż się ludziom wydaje. Ale może to właśnie przyjęcie wcześniejszych, mniejszych doświadczeń, usprawnia nas do przyjęcia kolejnych, większych? Może wczoraj nie umielibyśmy tego jeszcze przeżyć?
Pytasz "Czy biblijne jest stwierdzenie". Przede wszystkim biblijne jest stwierdzenie, że Bóg mnie kocha. Mi to wystarczy za odpowiedź. Skoro mnie kocha to jest ze mną w każdej próbie życia, w każdym doświadczeniu. Tylko On wie, co ja naprawdę przeżywam. Tylko On zna wszystkie moje doświadczenia, moje zranienia od najwcześniejszych lat. Tylko On wie ile mam sił, jakie mam możliwości. Przyjdzie czas, kiedy już nie udźwignę swojego życia i umrę. Ale wtedy będę z Nim. Może być tak, że nie udźwignę życia i zwariuję. Wtedy za resztę życia już nie odpowiadam, chorobie nie jestem winna i cóż więcej powiedzieć? Pozostają te dwie rzeczy, za które odpowiadam, przynajmniej w jakimś stopniu: odrzucenie Boga i samobójstwo, jako skutek nieudźwignięcia własnego życia. Nie podejmuję się ocenić nikogo konkretnego. Nie wiem czy życie było zbyt ciężkie, czy człowiek z własnej winy był za słaby. Ale nie odczuwam konieczności "wiedzieć". Wystarczy mi wiara w to, że Bóg nas kocha i nas dobrze zna. To On nas będzie osądzał, a nie ludzie. A On wie, co się w nas takiego stało.
Myślę, że takie podejście do tematu jest lepsze. Bo w "ustalaniu prawdy" czy Bóg zsyła większy ciężar niż mogę udźwignąć czuję siarkę :)) Czy w podświadomości nie chcemy w ten sposób osądzać Boga? Że głupio ten świat stworzył? Że Mu się nie udało? Albo wręcz: że grzech to nie moja wina? Czy taka odpowiedź jest mi na coś potrzebna? Czy mi w czymś pomoże?
Wystarczy uwierzyć, że Bóg nas kocha. Naprawdę.
|
|