Autor: mintaj (---.opole.cvx.ppp.tpnet.pl)
Data: 2003-12-01 20:57
Kiedy czytam lub słucham intencje innych uderza mnogosc prosb dotyczacych udanego zycia.Mieszkania,dobrej pracy, powrotu męża lub w ogole znalezienia meza,zdania kolokwium lub wyjazdu za granice. ja w pewnym momencie zycia przyjelam,ze moje zycie ma byc jakie jest i nie modle sie w swoich intencjach.Wymyslam inne ...ogolne lub szczególowe za znane mi osoby.Czasami dziekuje Bogu,ze przezyłam jeszcze jeden dzien w miare dobrze...ale o własne mieszkanie nie potrafie sie modlic.Jak myslicie, czy niewłasciwie podchodze do modlitwy ?Moze powinnam przedstawic Bogu liste własnych spraw do załatwienia?Wydaje mi sie ze to strata czasu...bo przeciez nie jestem w stanie zmienic swego zycia...a skoro Bog nic nowego mi nie daje w zyciu to chyba nie ma potrzeby błągac Boga o wyrwanie z otchłani cierpienia?trzeba przyjac czy sie szamotac, w bezładzie szukac jakiejs wyrwy w zyciu, zostawic dotychczasowe poskładane zycie i leciec w otchłan niewiadomego stanu i przestrzeni?Jak to jest u Was? Modlicie sie o swoje sprawy i bliskich czy zdajecie sie na Boga? Pamietam jak miałam pare miesiecy trudny okres ...nawet nie miałam siły psychicznej prosic Boga aby mi pomogł w pracy...wydawało mi sie ze to nie Jego sprawa, ze ja sama musze temu podołac a ze nie podołałam to widac teraz.Co robic, jak mysleć?
|
|