Autor: Karolina (po 30-tce) (5.174.54.---)
Data: 2017-02-28 20:43
Przez długi czas „obwiniałam” Pana Boga, że robi wszystko, żebym nie stworzyła związku (a w dalszej perspektywie małżeństwa), że wymusza na mnie podporządkowanie się czemuś, co dla mnie wyznaczył, a czego ja nie chcę – tzn. braku trwałego, normalnego związku.
Zdałam sobie jednak jednak sprawę, że tak naprawdę, to chyba sama jestem dla siebie największym wrogiem w nawiązaniu stabilnej relacji, a to przez ogromny lęk przed zaangażowaniem się. Mam za sobą nieudane znajomości, jedna była dla mnie szczególnie ważna (myślałam, że to mój przyszły mąż) – mam świadomość, że także z mojej winy doszło do zakończenia tamtej sprawy. Było to już prawie 10 lat temu, ale bardzo długo z tego wychodziłam i po tamtym tak jakbym „zamarzła” w tej sferze. Nie odczuwam zazdrości wobec par, co często męczy tych niesparowanych, ani wobec kobiet, które są mamami – po prostu w duchu im dobrze życzę. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę, to boję się wszystkich zmian, jakie przynosi związek, że nie dam rady, nie będę w stanie zatrzymać przy sobie mężczyzny, że angażując się, automatycznie zapewniam sobie porzucenie. Myślałam nawet, że to może Pan Bóg tak mnie straszy, zasiewa lęki przed małżeństwem, zajściem w ciążę nawet i byciem matką, przed utratą niezależności i swobody, a robi to po to, żebym zrezygnowała z marzenia, które miałam od młodości – założenie rodziny. Że wzbudzaniem różnych lęków, bo są jeszcze inne w tej materii, nagina mnie do tego, co mi przydzielił.
Zastanawia mnie odruchowa myśl o ucieczce za każdym razem, gdy pojawia się szansa na zawarcie znajomości z mężczyzną – po jednym dniu skasowałam konto na wartościowym portalu kojarzącym pary, czuję niepokój, gdy jakiś mężczyzna-kawaler okazuje zainteresowanie mną np. Ale potem pomyślałam, że może jednak kiedyś jeszcze raz spróbuję. Ale kiedy się odważę – nie wiem.
Wiem, że osobom takim jak ja często radzi się, żeby zajęły się wolontariatem albo przystąpiły do wspólnoty – ja tego nie zrobię, bo nie czuję najmniejszej chęci działania na takim polu. Mam satysfakcjonującą mnie pracę, dobre układy z rodzicami, koło dobrych znajomych, ciekawe pasje, w sumie jestem bardzo zadowolona z tego, co mam, żadnych frustracji, dołków, a jestem już nieźle po 30. Tylko czasem jednak brakuje tej drugiej połówki na stały związek. I już chcę wykazać inicjatywę, czuję, że chcę, póki jeszcze mam szansę na biologiczne dziecko, a tu.... lęk, blokada. Od Boga czy tylko wymyślona przeze mnie? Próbować? Odpuścić? Póki co, należę do Róży różańcowej za przyszłego współmałżonka, bo chcę jednak go spotkać. Ale te lęki.... Błędne koło normalnie. I jak Wy to widzicie? Aha, religijność u mnie - umiarkowana, raz bardziej, raz mniej, (najbardziej lubię dziękować za to, co dobrego mnie spotyka, prosić się boję jakoś tak, żeby się nie zawieść) ale ma dla mnie znaczenie, praktykuję regularnie.
|
|