Autor: Mateusz (31.42.19.---)
Data: 2017-05-25 18:43
Widzę, że masz problem, który często obserwuję u innych ludzi. Powiem więcej, kiedyś dotyczył on mnie samego, więc pozwól, że podzielę się z Tobą moimi przemyśleniami na ten temat, które w moim przypadku doprowadziły do jego rozwiązania - a miejmy nadzieję, że będzie tak również w Twoim. Odpowiadając pozwolę sobie przytoczyć odpowiednie fragmenty Twojego posta, aby odnieść się do niego w sposób bardziej czytelny. Tak więc po kolei:
„Jestem człowiekiem życzliwym i pomocniczym ale nie potrafię odczuć w mojej postawie obecności Boga”.
To częste zmartwienie wielu osób wierzących, choć jego rozwiązanie jest całkiem proste. Twierdzisz, że jesteś życzliwy i pomocny, a mimo to nie odczuwasz satysfakcji, która w mniejszym lub większym stopniu powinna być odczuwalna w przypadku każdego dobra, które dokonuje się z naszym udziałem? Cóż, w takim razie są dwie możliwości. Pierwsza wiąże się z błędnym postrzeganiem własnych czynów, kiedy sami wmawiamy sobie, że jesteśmy uczynni, a de facto tak nie jest. Prawdziwa życzliwość i udzielana na różne sposoby pomoc przynajmniej w części przypadków spotyka się z jakąś reakcją ze strony osoby/osób, którym pomogliśmy. Nie, nie twierdzę, że mają to być wręczone pieniądze-tego nawet nie powinniśmy się domagać, za wyjątkiem przypadków gdy pomoc została wyświadczona w ramach wykonywanej przez nas pracy. Choć i wtedy można z niej zrezygnować. Chodzi tu raczej o zwykłe, proste „dziękuję”, czy nawet sam uśmiech. Są to bowiem sygnały potwierdzające, że nasza pomoc była skuteczna. A o to przecież chodzi, prawda? Co zaś tyczy się związku Boga z Twoimi dobrymi czynami-to On sam Cię do nich uzdalnia, więc zapewniam, że za każdym razem, gdy robisz coś, co jest miłe w Jego oczach, On jest przy Tobie.
„Zapraszam Go ale i nie wiem czy przychodzi, czy wspiera mnie w moich stosunkach z innymi ludźmi”.
Bóg przychodzi do nas z pomocą za każdym razem, kiedy się do Niego uciekamy. Z Twoimi wątpliwościami ponownie związane są dwie zasadnicze kwestie:
- obecność każdej osoby, także Boga, który jest jak najbardziej osobowy trzeba chcieć zauważyć, to znaczy odezwać się do niej, starać się rozpoznać jej działanie(bo skoro danej rzeczy, którą chcieliśmy osiągnąć nie osiągnęliśmy sami, to musiał tu zainterweniować ktoś inny - człowiek lub Bóg).
- relacje z innymi ludźmi są warunkowane nie tylko przez Twoje osobiste starania, ale również przez wolną wolę tych osób. Chciałbyś na przykład zostać czyimś przyjacielem, ale on uważa, że nie ma takiej możliwości? Bóg może podsunąć tej osobie jakąś myśl na Twój temat, że być może warto zapytać innych o to, jak Cię postrzegają, czy po prostu dać Ci drugą szansę, ale to, co stanie się z tą myślą zależy już wyłącznie od tej osoby. Nie wyjdzie? Trudno, spróbuj poszukać współpracownika/kolegi/przyjaciela gdzie indziej. A do tamtej osoby nie chowaj urazy, bo nie warto.
„Problem w tym, ze zbyt często rzucam "perły przed wieprze" jak również pragnę by ludzie wokół mnie rozwijali się i żyło im się wygodniej”.
Ach, czyli masz tak zwany „syndrom miłego faceta”, tak? Polega on właśnie na tym, że ktoś chce uszczęśliwić wszystkich dookoła, bo uważa, że później to inni ludzie pomogą jemu. Cóż, czasem tak się zdarza - ale jeszcze częściej nie. Zwykle rozwój wypadków wygląda tak, że Ty pomagasz komuś, on-tak jak sam piszesz - rozwija się i osiąga swoje cele, następnie znika i więcej o nim nie słyszysz, o bezpośrednim spotkaniu nie wspominając. I wtedy to Tobie jest przykro(jeśli przejmujesz się takimi rzeczami), a nie tamtej osobie. To również kiedyś mnie dotyczyło i dlatego wypracowałem podejście „na kierowcę autobusu”. Kierowca autobusu (mam tu szczególnie na myśli te dalekobieżne) prowadzi pojazd, który nie należy do niego, lecz do właściciela firmy przewozowej, dla której pracuje - podobnie jak Ty nie wybrałeś sobie talentów, na podstawie których możesz pomagać ludziom, tylko otrzymałeś je od Boga. Po drodze na poszczególnych przystankach pewni ludzie wysiadają, inni dopiero wsiadają. Zakładając, że ta firma przewozowa zatrudnia wielu kierowców zastanówmy się - jakie są szanse, że przypadkowy pasażer spotka się jeszcze kiedyś akurat z tym jednym, konkretnym, który kiedyś go wiózł? Praktycznie zerowe. A jednak zobacz - ostatecznie usatysfakcjonowany będzie zarówno ten pasażer(bo dojedzie na miejsce), jak i kierowca(bo na koniec miesiąca otrzyma wypłatę). Podobnie jest w życiu - Ty pomagasz innym, z którymi być może więcej się nie spotkasz, ale Bóg to widzi i kiedyś w niebie otrzymasz swoje wynagrodzenie, a być może nawet otrzymasz jego zadatek (np. szczęśliwe życie rodzinne) już tu na ziemi. Czego osobiście Ci życzę.
|
|