logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót?
Autor: Perła (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2018-04-21 00:05

Szczęść Boże, jestem po rozwodzie, którego bardzo żałuję. Szukam wsparcia i ukojenie, może pocieszenia. Chciałabym aby ktoś doradził mi czy obecnie dobrze robię czy moje odczucia są słuszne. Otóż moje małżeństwo sakramentalne było bardzo krótkie i bardzo szybko się rozpadło. Mój mąż po zawarciu ze mną związku małżeńskiego zaczął się zachowywać jakby coś w niego wstąpiło. Cały czas mnie rugał, upokarzał, mówił, że mnie nie kocha, że żałuje, że się za mną ożenił. Po pewnym czasie doszły do tego rękoczyny ze strony męża wobec mnie. Było to dla mnie bardzo trudne i ciężkie. Kiedy próbowałam przemówić mu do rozsądku jedyne co robił to tym bardziej się ode mnie odsuwał. Po pewnym czasie doszło do tego, że czułam fizycznie jakby ktoś stał między nas i nas od siebie rękoma odsuwał (konkretnie coś w rodzaju diabła). Wszystko się sypało i szło ku rozpadowi tak młodego małżeństwa. Miesiąc miodowy był dla mnie istnym piekłem na ziemi. Wszyscy dookoła rodzina, koleżanki, znajomi doradzali mi aby go zostawiła, wniosła o rozwód i unieważnienie przysięgi małżeńskiej. "Pomyśl jakie życie będziesz z nim miała skoro zachowuje się tak po ślubie", mówili. Jednak ja kochałam i nie chciałam tego robić. Zaczęłam odmawiać Nowennę Pompejańską o uratowanie tego małżeństwa. W między czasie jednak rozstaliśmy się. Mój mąż stwierdził, że nie chce ze mną być a ja już nie byłam w stanie psychicznie i fizycznie znieść jego upodleń będąc tak krótko po ślubie. Kolejne miesiące spędzaliśmy oddzielnie. Ja byłam pełna bólu i rozpaczy przeszywającej mnie na wskroś, że coś tak okrutnego zadziało się w moim życiu. Znaliśmy się 4 lata, wydawało sie, że dogadywaliśmy się bardzo dobrze. Byliśmy też dla siebie dobrymi przyjaciółmi a tu takie coś. Z mężem widywaliśmy się sporadycznie, później kontaktowaliśmy się jedynie telefonicznie i smsowo. Podczas wymiany smsów niestety, co było głupie bo tylko dolewałam oliwy do ognia, wypominałam mojemu mężowi zachowanie, które miało miejsce krótko po ślubie. Mąż twierdził, że nie ma sobie nic do zarzucenia a ja jestem kłótliwa i jątrzę. Jednoczenie twierdził, że mnie nie kocha, a ślub był po prostu błędem i najlepiej sie rozwieść. Bolała mnie ta sytuacja. Miałam nadzieje, że mój mąż się opamięta, przyjdzie do mnie z kwiatami, powie kocham Cie, bądźmy razem, dajmy spokój kłótniom. Jednak widząc, że sie na to nie zanosi, zaczęłam nabierać o tym przekonania, że nic z tego nie będzie i trzeba to zakończyć. Mąż dalej mnie upokarzał, wyzywał, pisał że ślub był błędem i ze chce rozwodu. Czułam się jakby mnie wdeptywał w ziemie swoim butem niczym niedopałek. Dręczył mnie rozwodem. Chciałam go jeszcze namówić na terapie lub rozmowy o uratowaniu tego małżeństwa ale zostawał nieugięty. W końcu chcąć ratować resztki swojej godnośći złożyłam pozew o rozwód z zamiarem złożenia skargi o stwierdzenie nieważności przysięgi małżeńskiej. Gdy rozwód był w toku mąż sobie o mnie przypomniał. Proponował spotkania, pytał czy może jeszcze się zejdziemy. Jednak tym razem ja byłam nieugięta. Wróciłam na stałe do rodziców. Czułam się zaszczuta przez wcześniejsze zachowanie męża, nie usłyszałam żadnego przepraszam z jego strony nic. Nie usłyszałam też żadnej jasnej deklaracji że On chce to ratować, lub że mnie kocha i chce ze mna być ani nic w tym stylu. Czułam, że mna manipuluje, że tak jak dręczył mnie rozwodem aż pękłam i o niego złożyłam tak teraz zaczał mi mieszac w głowie ze moze to uratujemy, ale decyzje tak jakby pozostawiał mi- nic od siebie. Krótko przed rozwodem maż zaczał płakać ze sie boi rozwodu zeby jeszcze pogadac ale ja byłam nadal nieugieta. Obawiałam się, że jego zachowanie nie ulegnie poprawie, a po powrocie po jakimś czasie znowu będzie mnie dręczył. Nie chciałam go widziec, nie wierzyłam mu, miałam dosc jego manipulacji i niezdecydowania a przede wszystkim braku jasnej deklaracji ze chce ze mna byc. Rozwód się odbył, ja odżyłam, zadbałam o siebie, dostałam lepszą pracę, byłam o krok od złożenia skargi o nieważność przysiegi z jego winy. W między czasie odmówiłam Nowennę Pompejańską w jako uwielbienie Matki Bożej. To było coś cudownego. Nigdy nie czułam się tak kochana i tak szczęśliwa. Podczas tej Nowenny ogarnęło mnie morze miłości i ocean szczęścia. A gdy przyjmowałam komunie święta czułam jakbym była na innej planecie. Byłam tak szczesliwa ze nawet kolezanki podejrzewały ze sie zakochałam. Gdy szłam chodnikiem to nie szłam tylko podskakiwałam ze szczescia. To jest prawda co powiedziała Matka Boża podczas jednego ze swoich objawień, że gdyby człowiek wiedział jak bardzo go kocha to by płakał ze szczesia. Ja doznałam łaski poczucia pewnie w jakiejs jednej miliardowej tej milosci ale to było uczucie absolutnie nieporównywalne z niczym. Nawet nie da się tego opisać słowami ani po ludzku zrozumieć. Zrozumiałam ze najważniejszy jest Pan Bóg, Pan Jezus, Maryja, że najważniejsze to być blisko nich a wtedy człowiekowi nic złego sie nie stanie. Do tej pory byłam wierzaca, ale moja wiara była raczej letnia. Mogę stwierdzić, że to było moje nawrócenie. No i teraz się zaczęło. Przypadkowo odkryłam coś co mnie zszokowało do szpiku kości. Niby z moim mężem pochodziliśmy z podobnych rodzin. Tzn z rodzin o podobnym modelu, niby Jego rodzeństwo miało ułożone życie, współmałżonek dzieci etc. Jego rodzice zawsze razem itd. okazało się, że rodzice mojego męża żyją bez ślubu kościelnego. Mają tylko ślub cywilny. Przez te wszystkie lata, przez ponad 35 lat jego rodzice żyli bez Boga. Było to dla mnie szokiem bo wyszło na to, że mój mąż wychował się i pochodzi z domu w którym nigdy nie było miejsca na Pana Boga. Nigdy nie pytałam o ślub kościelny moich teściów bo nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogą go nie mieć. Ta informacja sprawiła, że wszystko zaczęło się układać jak puzle. Mój maż kiedys opowiadał mi ze jego ojciec jest osoba trudna, wybuchowa, czepliwa. Kiedys opowiadał mi ze często jego ojciec wstaje w nocy i zachowuje sie dziwnie, jakby cos go dreczlo (skojarzyłam to z dreczeniami złego ducha). Przypomniałam sobie tez opowiadania kilku osob z mojej rodziny jaka osoba byla mojego meza babcia, matka mojego meza ojca. Była bardzo kłótliwa, pogardzała drugim czlowiekiem. Doszło do mnie to co wiedziałam juz od dawna, siostra mojego teścia zniszczyła psychicznie swojego męża. Miała dobrego męża, który dbał o nia o rodzinę, a ona dręcząc go psychicznie sprawiła, że dziś jest wrakiem człowieka. Zaczęłam interesować sie co mówią egzorcyści, dowiedziałam sie ze istnieje cos takiego jak skutki grzechów pokoleniowych. Zrozumiałam ze tam gdzie kłótnie, zamęt tam szatan. Odczytałam to tak, że mój mąż może być pod wpływem tego złego i że te kłótnie, zamęt po ślubie to właśnie skutki życia bez Boga. Tamtego dnia, gdy to wszystko do mnie dotarło zagotowało się we mnie i pomyślałam, ze nie mogę tak po prostu dać się temu rogatemu z widłami. Że nie bedzie mi jakis obrzydliwy belzebub czy inny kudłaty niszczył maleństwa z osobą którą pokochałam. Zobaczyłam też swoje błędy. Płakałam chyba z 5 dni. Zobaczyłam to że w okresie narzeczeństwa nie było miedzy nami Boga. Z mojego narzeczonego zrobiłam sobie bożka i robiłam wszystko tak jak on chciał. Seks przedmałżeński, opuszczanie mszy świętej itd. Uważam, że oboje nie przygotowaliśmy sie do przyjęcia sakramentu. Nie odbyliśmy należytej spowiedzi przed małżeńskiej. Nauki odbębniliśmy "po znajomości". Głównie ze względu na niechęć mojego męża i kwestionowanie przez niego kompetencji księży no i niestety moją głupotę, że nie walczyłam o to, że należy się do ślubu przygotować. Byłam zbyt strachliwa i miałam zaniżone poczucie własnej wartości, żeby walczyć o swoje racje a wszystko co powiedział moj narzeczony traktowałam jako dogmat. Jestem dość "poraniona z domu". Była w nim przemoc. Dodatkowo zobaczyłam jak odtrąciłam męża przed rozwodem gdy chciał to ratować, wierze ze jego propozycje były takie "nieudolne" i mało konkretne bo nie potrafił inaczej, po prostu nie umiał. Przypomniałam sobie, jak po naszym rozstaniu zapraszał mnie na święta przez smsa- przesiąknięta bólem i doświadczeniem rozstania oraz pogardy nawet tego nie zauważyłam, a byc może był to ten moment na ratowanie naszego małżeństwa. Uświadomienie sobie tego było dla mnie straszne. Nawiązałam kontakt z moim mezem, spotkaliśmy sie. Powiedziałam mu o swoich przemyśleniach o tym ze mamy slub koscielny, wiec łączy nas jeszcze wszystko-Pan Bóg. Przesłałam mu linki do filmików z Sycharu, świadectw ludzi, który zeszli sie po rozwodzie zawierzajac swoje życie Bogu. Byłam pełna nadziei że wszystko da sie naprawic, ale nie samemu a z Bogiem. Powiedziałam mężowi ze właściwą drogą jest nawrocenie. Początkowo moj maz był jakby pozytywnie do tego nastawiony, ale powiedział, że nie moze mi niczego obiecać i zobaczymy jak będzie. Nie oczekiwałam ze od razu rzuci mi sie w ramiona ale byłam zawiedziona że jego odpowiedz była tak mało wylewna. W koncu przed rozwodem sam mowił ze jesli ten rozwod sie odbedzie slub mozemy wziac zawsze drugi raz. Potem widzieliśmy się jeszcze kilka razy, a następnie mieliśmy kontakt głównie telefoniczny. Niestety padło kilka uszczypliwych komentarzy z jego strony na temat paru przelotnych relacji z kobietami gdy byliśmy już po rozwodzie. Wiedział, że moze mnie to zabolec wiec jak gdyby nigdy nic nie zwazajac na moje uczucia opowiadał jak był z innymi. Ja byłam za słaba żeby te komentarze mnie nie bolały i nie byłam w stanie przejść nad tym do porzadku dziennego. Bolało mnie to i ranił mnie tym bardzo. Wrociły dawne zadry, wspomnienia potraktowania po ślubie. Zaczeslismy sie kłócić. Zaczełam męzowi wypominać, moj maz zaczął mowic ze nie moge miec pretensji o romanse po rozwodzie, bo bylismy po rozwodzie, o ktory przecież sama złożyłam (sic!). Ja zaczełam sie nakrecac po co mi to mowi, o innych, ze chyba nie tak powinnismy rozmawiac ze specjalnie wbija mi szpilę, a moj maz sie całkowicie wycofał twierdzac, ze powrót nie ma sensu. Z jednej storny mówi że woli byc sam, a z drugiej ze dorósł juz do małżeństwa i założenia rodziny ale ze mna sie nie da bo jestem czepliwa (np romansów po rozwodzie). Że do mnie nie wroci bo za duzo złego sie stalo i nie chce. Dla niego rozwód to koniec, a przysięga niewiele dla niego znaczy. Co do innych kobiet powiedział, ze tez nie chce sie wiazac, ze woli byc sam i z tego co wiem na dzień dzisiejszy układa sobie życie pod samotność. Ja jestem caly czas w kiepskiej formie. Przy życiu trzyma mnie tylko praca i rodzina. Modle sie za mojego męża, za jego nawrocenie, za uwolnienie od wszelkiego zlego, za uwolnienie od ducha, apatii, smutku, za uzdrowienie naszego sakramaentalnego małżeństwa. Cały czas wyrzucam sobie, że nie próbowałam tego ratować gdy moj maz chciał i jeszcze byliśmy przed rozwodem. Ze nie miałam tej wiedzy o sile sakrametu, ze nie powiedziałam wtedy ok ratujmy, idziemy na terapie, Pan Bóg na pierwszym miescu itd. Że o Sycharze dowiedziałam się już grubo po rozwodzie, za późno. Maz na dzien dzisiejszy stwierdził, ze bedzie składac o stwierdzenie niewaznosci malzenstwa abym mogla sobie od nowa ułożyć życie. Twierdzi, że będzie dla mnie złym mężem. Ale ja czuje ze nie potrafie. Że nie chce. Że chce ten grzech- rozwodu, nieposzanowania sakramentu małżeństwa poprzez braku należytego przygotowania do niego- trzeba naprawic. Że chce wrocic do sakramentalnego małżeństwa z moim mężem, opartym na Bogu i przysiedze małżeńskiej, nauczyć sie swoich ról, żony i meża. Czuję, że nie stwierdzenie nieważności małżeństwa a powrót i nawrócenie jest najlepszym wyjściem i czymś co oboje nas uszczęśliwi (mojego męża też, choć on nawet o tym nie wie). Walka o sakramentalne małżeństwo wydaje mi się słuszna ale co zrobić gdy mąż mimo tego że jest sam- nie chce o niczym słyszeć. Nie idealizuje małżeństwa ale życie w małżeństwie sakramentalnym opartym na Bogu i przysiędze wydaje mi się czymś wspaniałym, niesamowitym. Że jest to na pewno czasem niełatwa, ale jeśli oboje małżonków tak do tego podchodzi piękna i cudowna droga. Mieć siebie na zawsze, na reszte życia. A po środku żywy Chrystus. Dopiero teraz to zrozumiałam. Jest mi ciężko i źle. Dużo płacze uzmysławiając sobie, że nie miałam tych argumentów gdy mąż jeszcze przed rozwodem dawał sygnały aby jeszcze porozmawiać. Czuje się jak kretynka uświadamiając sobie, że modliłam się nowenną pompejańską o uratowanie małżeństwa a odtrącałam męża gdy prosił o spotkania, bo nie był podczas nich stanowczy. Teraz mąż jest tak bardzo na nie. Nic go nie przekonuje. Chce byc sam i koniec. Rozwód to dla niego koniec wszystkiego. A ja czuje, że go nadal kocham, mimo wszystkiego co się wydarzyło. Że najważniejsze jest życie z Bogiem, a wszystko co się stało jest konsekwencją grzechu. Proszę o jakieś konstruktywne rady. Co w takiej sytuacji? Czy dobrze myślę chcąc powrotu i chcąc to wszystko naprawić? Jak odnaleźć się w tej sytuacji?

 Tematy Autor  Data
 Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Perła 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Mick 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Hanna 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy danusia 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Mick 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Perła 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Mick 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Estera 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Perła 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Perła 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Hanna 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Mick 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Perła 
  Re: Rozwód i rozstanie. Czy możliwy powrót? nowy Perła 
 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: