logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Czy miłość nigdy nie ustaje?
Autor: Emi (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data:   2020-03-27 17:26

Kochani,

nie mam komu się wygadać, a zależy mi na tym, by ktoś spojrzał na moją sytuację także z punktu widzenia religijnego...

Sprawa jest bardzo banalna - przepraszam, może już podobne wątki były, ale dla mnie to trochę jak terapia żeby sie wygadać. Chodzi o beznadziejną miłość, w dodatku do przyjaciela. Jedynego ziemskiego przyjaciela, jakiego mam.

Nasza relacja zaczęła się kilka lat temu. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia - najpierw byliśmy sobie obojętni, ot znaliśmy się z widzenia, potem takie zwykłe koleżeństwo "na cześć". Potem on zainicjował pogłębienie znajomości no i... wpadłam po uszy. Z jego strony nie było wprost sugestii, że chodzi o coś więcej, ale ja - pewnie zaślepiona - miedzy wierszami coś tam czasem wyczytywałam. Dla mnie najważniejsze było to, ze nigdy wcześniej nie spotkałam osoby, z którą by mnie tyle łączyło - spojrzenie na świat, zainteresowania (a są dość specyficzne), podobne rozterki, no istne bratnie dusze. Wcześniej się zakochiwałam, owszem, ale nigdy nie byłam w związku, to były jakieś tylko takie chwilowe zauroczenia oparte na wyglądzie. Teraz - zupełnie coś innego, głębszego. Generalnie jak sie czyta o różnicach pomiędzy zakochaniem a miłością, no to to wygląda na miłość.

Na początku wydawało mi sie, że wszystko zmierza ku związkowi, ale nie chciałam tego przyspieszać - mieliśmy na tyle bliską relację, że wydawało sie, że powoli może samo to się jakoś ułoży. Ale ułożyło się tak, że po jakichś trzech latach naszej znajomości on się zakochał w innej... Nie wyszło im, właściwie skończyło się zanim się zaczęło, ale dla mnie to był sygnał, żeby się wycofać z nadziei i pozostać przy przyjaźni. Przebolałam swoje, ale o dziwo nie jakoś strasznie długo... I ta przyjaźń trwała kolejne lata. Ja zakochiwałam się w innych - ale specjalnie używam słowa zakochiwałam, bo nigdy nie było to nic poważnego, nie przerodziło się w żaden związek, były to tylko jakieś moje wewnętrzne fascynacje trwajace może z miesiąc. Ale... zawsze też wracała miłość do niego, ta nie tylko bratersko-przyjacielska. Na chwilę, co jakiś czas, to po prostu wracało. Na tyle, że nie przeszkadzało mi to normalnie żyć, ale wracało.

A jak wróciło parę miesięcy temu...To trwa do dziś i jest to duży ból w sercu; są dni, że ledwo funkcjonuję. Właściwie cieżko mi powiedzieć, co się stało, że to tak odżyło. Wcześniej miałam długą przerwę, wydawało mi sie nawet, że całkiem to przepracowałam. Może fakt, że on zaczął znów randkować z innymi, i włączył mi się syndrom psa ogrodnika? Może coś innego? Wiem tylko, że nigdy wcześniej tak nie cierpiałam z uczucia, nawet trochę nie wierzyłam że tak można (wydawało mi się to domeną egzaltowanych nastolatek, a dawno już nastolatką nie jestem, tylko poważną osobą na ponoć całkiem poważnym stanowisku...).

I teraz przechodzimy do clue problemu. Ja mu nigdy nie dałam żadnych znaków - przynajmniej nie wprost. Niektórzy może powiedzą, że teraz powinnam, ale on mi nieraz mówił, jaki jest ideał jego dziewczyny, no i cóż... nie wpisuję się. Sama też coraz bardziej czuję, że z tego by chyba nie było dobrego związku, bo mamy teraz już nieco inne oczekiwania wobec życia (co nie przeszkadza mi go dalej kochać). I co robić? Ja się boję, że się przez to zamknę na cokolwiek innego. A dodam, że mam problem z nawiązywaniem głębszych relacji (choć odludkiem też nie jestem i mam dużo "zwykłych znajomych"), nigdy nie miałam przyjaciół poza nim. Wszędzie czytam rady na tego typu problemy - i wszyscy mówią, żeby się odciąć. Ale wtedy ja zostaje bez nikogo. I on też traci wsparcie, którym chyba mimo wszystko dla niego jestem...

No i ten cytat ze św. Pawła... że miłość nigdy nie ustaje... Jak to z tym jest? Bo ja się trochę wzbraniam przed zduszaniem tego uczucia, no bo skoro nie ustaje, to jak ustać może w tym przypadku? I tak się miotam i boję, że przekreślam swoje szanse na jakiś inny związek w przyszłości. Podobno miłość to akt woli, ale nie mam siły żeby go raz a dobrze podjąć i przekierować na coś innego. Jak się modlę, to też czasem czuję, że Pan Bóg mówi, że to nie tędy droga, ale na ile to prawdziwe poczucie, a na ile jakieś moje autosugestie? Wiem też, że "po owocach poznacie", a u mnie ta miłość budzi niepokój w sercu i nieraz grzeszne odreagowywanie emocji... Mówię sobie także, że skoro go kocham, to powinnam dać temu spokój, bo ze mną nie będzie szczęśliwy... Ale to też nie za bardzo działa.

Wiem, że piszę chaotycznie, wiem, że historia strasznie banalna, przepraszam - mnie jest trudno o tym mówić, trudno nazwać emocje. Będę jednak wdzięczna za wszelkie rady i pociechę.

Pozdrawiam
E.

 Tematy Autor  Data
 Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy Emi 
  Re: Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy Ј 
  Re: Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy Hanna 
  Re: Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy B. 
  Re: Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy M. 
  Re: Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy Emi 
  Re: Czy miłość nigdy nie ustaje? nowy Margaret 
 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: