Autor: Bogumiła (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2008-01-04 23:47
Ja trochę się chciałam odnieść do VD, bo inaczej na to patrzę. Jani - ty jak chcesz czytaj od końca :)), bo tam jest odpowiedź.
W przeciwieństwie do VD - miałam wielkie "kłopoty z abstynencją", nie w sensie chęci picia, tylko zgodą innych na moje niepicie. Brzmi głupio, wiem. To niby moja decyzja, a nie innych. Teraz, po 35 latach abstynencji, nikt znajomy mnie nie zmusza, choć i czasem są przykre komentarze, szczególnie nowo poznanych przy stole ludzi. Ale kiedy się ma około 20 lat i przychodzi do nowej pracy - czasem jest ciężko. Koledzy wykręcali mi ręce do tyłu i wlewali do ust alkohol. Ale śmieszne, prawda? Baaardzo mnie to bawiło. "No przynajmniej miałaś okazję się napić, dzięki nam". Myślę, że gdybym miała inny charakter, to bym wtedy nie wytrzymała. Albo gdyby mnie ktoś wziął na uczucia, na łzy, alkohol jako dowód lubienia czy nie nieodrzucania kogoś itp. Ale nie siłą. Ja jestem taka cholera, że ze mną siłą się nie da. Muszę? No to nie zrobię. Nic by się nie stało, gdybym przymuszona (siłą fizyczną) wypiła trochę, ale ja konsekwentnie plułam wlewanym alkoholem, żeby pokazać że nie i już. A potem wracałam zatłoczonym tramwajem śmierdząca od rozlanego trunku. A w pracy piło się prawie codziennie. Tak też bywa, VD. Musiało minąć kilka lat. Później gdy ktoś nowy mnie chciał poczęstować, wszyscy chórem mówili: nie próbuj, nie da się, szkoda alkoholu. Ale do dzisiaj mnie denerwuje, gdy w innych kręgach na moje "dziekuję, nie, nie piję, jestem abstynentem itp." - słyszę przez cały wieczór: "choć ociupinkę, tak symbolicznie". Taka namolność strasznie przeszkadza. Psuje radość. KWC jest właśnie po to, żeby nauczyć nie zmuszania do picia.
Ludzie często nie chcą nam pozwolić być wolnymi. Rozumiem tych, którzy nie wytrzymują. Tym bardziej, że KWC to nie tylko niepicie. W przyrzeczeniu wyraźnie pisze, że zobowiązujemy się: do niepicia (nigdy niczego), do nieczęstowania innych na imprezach i do niekupowania alkoholu (np. jako prezentu).
Czasem łatwiej nie pić, niż nie częstować. Przyjdą goście, a na stole żadnej flaszki. A u innych zawsze jest. Dla młodego człowieka to jest trudne. Jeśli przystąpił do KWC bez przemyślenia, jeśli nie ma odpowiedniej argumentacji DLA SIEBIE, to się wstydzi swojej abstynencji i nie wytrzyma. Argumentacja abstynenta: "dziś nie mogę", "biorę lekarstwa", "coś niewyraźnie się czuję", "innym razem" - jest już przegraną. Nie chcę i już. Nie chce bo nie chcę. Nie chcę bo mam prawo nie chcieć. Albo całkiem poważnie, ale w tłumie to niekoniecznie ma sens.
Sam alkohol nie jest przecież niczym złym. Złem jest nadużywanie. Można być abstynentem ze względu na zdrowie, albo na nałóg (alkoholik nie może ani kropli). Ale gdy mówimy o KWC, mówimy o ludziach zdrowych, którzy zobowiązują się do abstynencji z miłości. To jest ich dar. Bogu - jako wynagrodzenie za ludzi trwających w nałogu, ludziom - z pomocą. Żeby inni przy nas mieli odwagę powiedzieć swoje "nie". Ci, którzy naprawdę nie mogą pić. Żeby dzieci widziały środowisko bez alkoholu. Żeby przełamać stereotyp, że bez alkoholu nie może być wesoło. Abstynencja w KWC jest właśnie pewnego rodzaju manifestacją, a nie prywatną sprawą. Dlatego takie "trochę jestem w ciąży" nie ma żadnego sensu. Przecież nie musisz być abstynentem. Możesz żyć, normalnie korzystając z alkoholu jak inni. Abstynencja jest potrzebna tam (w tych krajach), gdzie picie charakteryzuje się upijaniem się. Ks. Blachnicki często korzystał z takiego obrazu: jeśli płyniemy razem na jednej łódce, a ona przechyla się niebezpiecznie w jedną stronę i grozi zatonięciem, nie wystarczy, że część osób usiądzie pośrodku. Łódź zatonie. Część osób musi usiąść po drugiej stronie, dla zachowania równowagi. Po to są abstynenci.
Pytasz Jani, czy podpisanie krucjaty na całe życie jest nieodwracalne?
Po pierwsze, czy jesteś pewien, że ktoś podpisał krucjatę na całe życie? Czy twoja koleżanka jest tego pewna? Bo to by znaczyło, że to było coś więcej niż robili inni. Że to była jej osobista decyzja, jakoś szczególnie przemyślana. Krucjatę podpisują często ludzie młodzi (np. na II st. oazy, czyli ledwo pełnoletni lub nawet nie). W tym wieku rzadko przyrzeka się coś na całe życie, w ruchach się tego nie stosuje, bo jest małe prawdopodobieństwo iż decyzja jest podejmowania w prawdziwej wolności. Jak cała oaza przyrzeka, to głupio się wyłamać. Jak jeszcze nie znam życia - nie wiem czy potrafię być abstynentem, nie wiem co mnie czeka. Powiem też szczerze, że rzadko moderatorzy naprawdę tę sytuację dobrze wytłumaczyli. Moje prywatne zdanie (doświadczenie) jest takie: jeśli do KWC przystąpiło 100% uczestników rekolekcji oazowych, to znaczy, że nie było dobrze wytłumaczone.
Więc po pierwsze, czy było na całe życie? Bo w deklaracji wyraźnie jest napisane:
"Zobowiązuję się NA CZAS PRZYNALEŻNOŚCI do niej [do KWC] (...)"
A więc zasadą NIE JEST przyrzeczenie do końca życia, tylko - w tłumaczeniu - jak długo chcę i potrafię. Jak długo chcę być członkiem KWC.
W podręczniku KWC - Krościenko 8 V 1979 r. możemy też przeczytać:
"(...) To zobowiązanie ma charakter zobowiązania się wobec wspólnoty ruchu KWC i każdy ZACHOWUJE WOLNOŚĆ wycofania tego zobowiązania przez wyłączenie się z szeregu członków. MOŻNA też złożyć przyrzeczenie na całe życie."
(podkreślenia moje)
Sprawdzałam także na stronie KWC, czy coś się nie zmieniło w ostatnich latach. Ale można przeczytać to samo:
"Przyjmuje się dwie formy składania zobowiązań abstynenckich:
- na jeden rok, przez co staje się ktoś kandydatem do KWC;
- na czas przynależenia do KWC, przez co staje się członkiem Krucjaty.
Deklarację członkowską mogą składać osoby pełnoletnie. Deklaracja zawiera także postanowienie nieczęstowania i niewydawania pieniędzy na alkohol. Złożenie deklaracji ma charakter zobowiązania się wobec wspólnoty ruchu Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i każdy zachowuje wolność wycofania go w chwili wyłączenia się z szeregu członków KWC."
Twoja koleżanka musi wiedzieć, czy przyrzekała do końca życia, bo musiała to jakoś zaznaczyć, wypowiedzieć inaczej niż wszyscy. Wszystko co jest obiecywane do końca życia, ma charakter bardziej uroczysty. Jeśli tak było, a teraz sobie nie radzi i nie jest to zwykły jednorazowy upadek, tylko forma decyzji o przerwaniu abstynencji, to powinna prosić w konfesjonale o zwolnienie ją z tego przyrzeczenia. Nie ma sensu mieć ciągle wyrzuty sumienia. Może swoją ofiarę zamienić na co innego. Może z niej zrezygnować, to przecież nie było ślubowanie.
Ale najprawdopodobniej ona złożyła normalne przyrzeczenie "na czas przynależenia". Mogła się zasugerować tym, że nie na rok, nie jako kandydat, tylko to drugie, co sugeruje że na zawsze. Jeśli nie jest już w oazie, jeśli nie jest animatorką, jeśli nie chodzi na spotkania KWC i nie czuje jedności z tymi ruchami - można uznać, że już jest poza nimi. Przypominam słowa KWC: "każdy ZACHOWUJE WOLNOŚĆ wycofania tego zobowiązania przez wyłączenie się z szeregu członków".
Pozostaje ostatnie pytanie: czy na piśmie. Spotkałam się z takim zdaniem, że dobrze byłoby zawiadomić o swojej rezygnacji. Albo najbliższą Stanicę, albo Centralę w Krościenku. Decyzja o przystąpieniu była na piśmie i każda została wpisana do Księgi Czynów Wyzwolenia. Mówiło się, że chcemy wiedzieć ilu naprawdę mamy "żołnierzy", bo przecież KWC pomyślana była jako "nowe wojsko Gedeona", które ma walczyć z alkoholizmem. Szczerze mówiąc, po tylu latach, nie sądzę żeby ktoś w tych księgach kogoś wykreślał. Nie znalazłam też "na piśmie" obowiązku przesłania rezygnacji (może gdzieś jest). Ale formalne wyłączenie się jest chyba bardziej potrzebne konkretnej osobie. Chodzi o samookreślenie się. Czego właściwie chcę. Jestem czy nie jestem. Czy dalej chcę czy już nie. Uczciwość wobec siebie. To działa w dwie strony. Spokój sumienia, bo skoro już nie jestem w KWC, to ta lampka wina jest moralnie obojętna. Ale też może być: wreszcie jestem wolna i mogę pić. Czasem własne zobowiązanie ratuje nas przed czymś bardzo złym.
I ostatnie zdania: abstynencja w KWC nigdy nie zobowiązywała do abstynencji pod grzechem ciężkim. Czyli - wypicie kieliszka alkoholu dla członków KWC nie jest grzechem ciężkim. Jest złem, jest niedotrzymaniem słowa, jest jakimś upadkiem, słusznie się czuje wyrzuty sumienia, w pewnym sensie przestało się być świadkiem tego, że można żyć bez alkoholu, - ale to nigdy nie był grzech ciężki. Niepicie, to nasza dobrowolna ofiara.
|
|