Autor: nitka (---.chello.pl)
Data: 2009-04-05 00:33
nie wiem, czy to dobre miejsce, by poruszać taki temat, ale skoro już tu trafiłam, to mam nadzieję, że nie tak całkiem przypadkowo. chciałabym się Was poradzić, nie oczekuję jednak "nawracania".
zawsze wierzyłam powierzchownie w Boga, praktykowałam, ale bardziej "na pokaz", pamiętam, że jakieś wątpliwości ciągle mnie się imały odnośnie wiary, jednak wierzyłam w istnienie Boga, nawet czasem wydawało mi się w chwilach "modlitewnych uniesień", że czuję Jego obecność. trudno mi jednak było połączyć wiarę z codziennym życiem, ze środowiskiem, towarzystwem, z którym żyłam, wiara mi zawadzała, czułam się często odrzucana z powodu "niektórych staroświeckich" poglądów.
No i zaczęło się naginanie przykazań, dopasowywanie ich do mojego stylu życia, przymykanie oka.
Aż w końcu przestałam wierzyć, moje wątpliwości odnośnie istnienia Boga doprowadziły mnie do niewiary. zdałam sobie sprawę z tego, że wierzyłam tylko ze strachu przed ewentualnym piekłem, bo zawsze na wszelki wypadek wierzyć niż nie. tak to sobie tłumaczyłam. potem przyszło myślenie, że wiara jest dla ludzi słabych, którzy nie widząc już w niczym oparcia zwracają się do swojego Boga, bo kiedy wszystko zawodzi tylko On im pozostaje i często właśnie taka wiara trzyma ich przy życiu.
Nie jest to kolejny jakiś mój kryzys wiary, bo takich momentów, kiedy jeszcze potrafiłam się modlić i praktykowałam było wiele i potrafiłam z nich wychodzić silniejsza.
Jednak teraz już nie wierzę i najgorsze jest to, że nawet nie wiem czy chcę wierzyć, co mi to da, skoro teraz życie wygląda tak samo, z Bogiem czy bez Niego.
Wiem, że to Bóg może dać łaskę wiary człowiekowi.
Czy mam się próbować o nią modlić, prosić Boga, którego odrzucam, żeby mnie jakoś "natchnął", żeby mi się chciało chcieć znów zacząć wierzyć???
|
|