Autor: Magda (---.serv-net.pl)
Data: 2012-04-25 11:45
Piszę, ponieważ na chwilę obecną nie mam z kim podzielić się swoim cierpieniem. Jestem sama w domu i jest mi tak strasznie źle. W duchu liczę na to, że ktoś przeczyta moją historię, że powie, jak mogłabym to wszystko przetrwać. Proszę przed odpisaniem mi pomodlić się o światło, bo osobiście, niestety, światła żadnego już nie mam. Moje cierpienie jest niewyobrażalnie wielkie, naprawdę nie jest ono do wytrzymania i naprawdę od jakiegoś czasu modlę się o własną śmierć. :( Bo już nie mogę wytrzymać. Bo mój ból jest tak wielki, że nie jestem w stanie go wytrzymać. Może ktoś, kto jest mocny i silny w wierze, będzie w stanie mi pomóc. Bo uratować mnie już może tylko cud. :( Ale już w cuda nie wierzę. Mówi się, że cierpienie uświęca, przybliża do Boga. W moim cierpieniu staram się mówić do Boga: "Bądź wola Twoja", ale jest coraz gorzej i gorzej. Po prostu strasznie. :( Bóg musi mnie strasznie nienawidzić. Mówię szczerze. Albo po prostu Go nie ma. To nie jest prowokacja, to głos mojej rozpaczy.
Opowiem pokrótce swoją historię. Przez wiele lat żyłam bez Boga. Szukałam szczęścia w różnych przyziemnych sytuacjach. Tak naprawdę szukałam miłości, bo w dzieciństwie zostałam niestety bardzo poraniona. Wchodziłam w różne beznadziejne związki, imprezy, szukałam też kontaktu z jakąś formą Absolutu poprzez wróżenie z kart, wahadełka, próby odbywania podróży astralnych, medytacje itp. Niby byłam wierząca, ale do kościoła nie chodziłam. Spowiadałam się z tego co chciałam, ale nie ze złości, tylko ze wstydu. Z grzechów nieczystych praktycznie nigdy się nie spowiadałam, jedynie z seksu. Mniejsza o to. Trzy lata temu przeżyłam głębokie nawrócenie. Po prostu, gdy moja sytuacja była beznadziejna, skrajnie beznadziejna, z głębi serca zawołałam do Boga o pomoc. I On w cudowny sposób mi pomógł. Najpierw zaczęłam Go głęboko doświadczać, po prostu czułam Jego Miłość. Modliłam się o to, żeby On sam wszystko ułożył, że jeżeli chce, abym miała męża, dzieci, to żeby Sam postawił na mojej drodze odpowiedniego partnera. I tak się stało. Poznałam Marka w sposób taki, jakiego bym się nigdy nie spodziewała. Miałam pewność, że ta znajomość pochodzi od Boga. Udawało nam się żyć w czystości, razem się modliliśmy, rozmawialiśmy o Bogu i wierze, byliśmy sobie tak bliscy, tak bardzo się kochaliśmy. Na dodatek dostałam swoją wymarzoną pracę. I to też w momencie, kiedy prosiłam Boga o to, aby dał mi taką pracę, dzięki której będę mogła mieć wolne weekendy, żebym mogła chodzić w każdą niedzielę do kościoła. I tak się stało. W pewnym momencie jednak zaczęły mnie dręczyć różne myśli o chorobach, bałam się potwornie raka. Poszłam do psychiatry, dostałam tabletki na nerwicę i było ok. Zaczął się najszczęśliwszy okres w moim życiu. Do pewnego momentu. Nie wiem, czy mogłabym w jakikolwiek sposób wiązać moją obecną sytuację z faktem, że pewnego dnia pojechałam do kasyna, ale wtedy zaczęło się coś psuć. Praktycznie od pierwszego dnia w kasynie wpadłam w obsesję grania. To trwało przez jakiś czas. Narobiłam sobie sporych długów, byłam sparaliżowana strachem. I niestety od tego się zaczęło. Z Markiem wszystko zaczęło się walić. Kłóciliśmy się. W pracy stałam się ofiarą mobbingu i ta sytuacja trwała przez ok 2 miesiące. Z moimi tendencjami do lęku wpadłam w całkowity paraliż. Nie byłam w stanie się ruszać, umierałam z bólu i strachu. Po powrocie do domu niestety byłam w stanie tylko leżeć i płakać. W końcu za sprawą modlitw do św Ekspedyta udało mi się wyzwolić z tamtej pracy. Po tygodniu Marek mnie zostawił. Zostałam zupełnie sama, z bólem, rozpaczą, przerażeniem. Nie byłam w stanie wejść do kościoła, czułam odrazę do Boga, przerażający lęk przed Nim, że mi to zrobił. Że dał mi to wszystko tylko po to, żeby później zabrać. Na dodatek zaczęłam się bać, że mam raka, HIV-a, że pójdę z jakiegoś powodu do więzienia. Poszłam do innej lekarki, która rozpoznała zaburzenia psychotyczne. Urojenia. To było straszne. Na dodatek żadne leki nie działały. Marek do mnie wrócił. Ale co z tego, kiedy ja żyłam tylko tym, co było w mojej głowie - rakiem, więzieniem i HIV-em. Myślałam o tych rzeczach od rana do nocy, 24h na dobę. Błagałam Boga, żeby mi dał 5 minut ulgi w ciągu całego dnia. Nic się takiego nie stało. To trwa od roku. Po żadnych lekach nie czułam najmniejszej nawet poprawy. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że przecież osoba chora psychicznie nie może wyjść za mąż, więc tym bardziej czułam przerażenie. Nie czułam od roku nawet chwili spokoju. Nawet 5 minut. Dwa razy byłam w szpitalu psychiatrycznym. Za drugim razem jakieś dwa miesiące temu. Tam stwierdzili, że na sto procent nie mam żadnych zaburzeń psychotycznych, że to lęk, a nie urojenia. Ucieszyłam się, bo uświadomiłam sobie, że będę mogła z nerwicą wyjść za mąż, iść do pracy. Ucieszyłam się, że skoro byłam źle leczona, to leki nie miały prawa pomóc. Że wreszcie ten koszmar się skończył. Jednak mój stan nie poprawił się ani trochę. Teraz bez przerwy myślę o schizofrenii, że to jednak była psychoza, że mam schizofrenie, cały czas myślę o tym, że jak się okaże, że mam schizofrenię, to że zostanę ubezwłasnowolniona, osadzona w szpitalu psychiatrycznym na zawsze albo w jakimś DPS. Że muszę zerwać z Markiem, bo i tak nie będę mogła wyjść za mąż. Myślę o tym bez przerwy, mam takie obsesyjne myśli, że już nie mogę. Od wczoraj piecze mnie całe ciało, wszystko mnie boli, czuję rozpacz. Tak jest cały czas. Nie widzę sensu w niczym. I nie mogę powiedzieć, że zaniedbałam obowiązek leczenia się. Brałam leki, chodzę na terapię, za którą płacę 130 zł za 50 minut rozmowy, z której za wiele nie jestem w stanie wziąć, bo tylko myślę, że już za chwilę okaże się schizofrenia. Już nie mam siły żyć, nie rozumiem dlaczego Bóg chce, abym tak cierpiała, jeszcze te ciągłe myśli o więzieniu, o klatkach. Niby wiem, że nie ma powodu, dla którego miałabym się w nim znaleźć, a jednak cały czas o nim myślę. Już nie mogę. Nie mam siły. Nie wiem jaki cel może mieć w tym Bóg. Mam myśli samobójcze, błagam Boga, żeby sam mnie zabrał, a On nie robi nic, po prostu nic. Dlaczego? Codziennie aktem woli przebaczam wszystkim tym, którzy mnie zranili, bo wiem, że wiele chorób bierze się z braku przebaczenia, chodzę do spowiedzi, Komunii. Modlę się nawet leżąc na podłodze krzyżem. Tylko nie mówcie mi o egzorcyście, już byłam, został odprawiony egzorcyzm wielki chyba 6 razy, działy się niby rzeczy jak na filmach, w sensie darłam się, miotałam itp. Ale byłam całkowicie świadoma tego, co się dzieje, więc zrozumiałam, że tak rozpaczliwie chciałam się uwolnić od tego cierpienia, że po prostu chyba udawałam. Chciałam, żeby egzorcyzmy mi pomogły. Nie pomogły. Jest mnóstwo osób, które się za mnie modlą, przyłączyłam się do Odnowy w Duchu Świętym, jeżdżę na Msze o uzdrowienie i nic. Jest coraz gorzej, zdecydowanie coraz gorzej. Błagam Boga tylko o to, żeby się wypełniła Jego wola, ale nie rozumiem dlaczego On pozbawił mnie wszystkiego - miłości, zdrowia, pieniędzy itp. Moja młodsza siostra wychodzi za rok za mąż. A ja? Mam 25 lat. Na dodatek zawsze miałam cerę jak pupa niemowlaka, a odkąd zachorowałam zostałam obdarzona jakimś trądem. Czy ktoś umie w tym rozpoznać jakikolwiek sens?
|
|