Autor: Bogumiła z Krakowa (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2012-12-12 12:41
A ja jednak powiem: odejdź. Chyba że Twoje "ostatnio" oznacza jedną spowiedź i jeszcze nie wiesz, czy za miesiąc będzie to samo. Jeśli jednak trwa to już "chwilę", to odejdź. "Nie rozumiem jak w mojej głowie mogły pojawić się takie myśli i uczucia" - co tu jest do rozumienia, gdy mówimy o nieplanowanych uczuciach? Może jedynie to: zwierzenia bardzo łączą ludzi. Im bardziej otwierasz się przed kimś, tym staje Ci się bliższy. (Potwierdzeniem tego jest też "zdrada": im bardziej się otwarłaś, tym bardziej go potem nienawidzisz lub tym bardziej boli, gdy odchodzi - bo zwierzenia bardzo łączą i rodzą się różne oczekiwania).
Spowiedź w konfesjonale jest ogromnie intymnym spotkaniem, z nikim nie jesteś tak szczera jak tu. Tu mówisz o każdym poruszeniu serca, a jeśli kapłan potrafi i słuchać, i rozumieć, i pięknie odpowiedzieć - to wpasowuje się w jedną z największych kobiecych potrzeb: bycia wysłuchaną. Mężczyźni często jednak nie mają cierpliwości słuchać, a tu masz kogoś, kto umie. Dopóki jest to tylko przyjaźń, to w porządku. Jeśli jednak zaczyna się przekładać na inne uczucia, nie ma na co czekać. Przeczekanie ma sens wtedy, gdy jest realna bliska szansa na zmianę kontaktów, albo gdy nie ma za bardzo możliwości na rozstanie. A tutaj: co ma się zmienić? Wiemy, że w konfesjonale jest Bóg, ale nie da się zapomnieć o człowieku. Uczucia mogą wygasnąć, gdy kapłan parę razy Cię zrani. Ale chcesz być zraniona? Mogą wygasnąć, gdy będziecie spotykać się coraz rzadziej. Ale planujesz ze stałym spowiednikiem spotykać się coraz rzadziej? Mogą wygasnąć uczucia, gdy z rozmów osobistych przejdziesz na rozmowy jedynie służbowe, zdawkowe. Czy można tak zrobić w konfesjonale?
Myślę, że uczucie może raczej urosnąć. I oczywiście coraz bardziej przeszkadzać. Zauważ, że właściwie to już Ci przeszkadza. Bo masz pewien problem psychiczno-duchowy, ważny problem (wszystko co dotyczy konfesjonału jest ważne). I właśnie konfesjonał jest miejscem, gdzie powinno się o tym szczerze powiedzieć, zapytać. A tu jest przeszkoda. I albo musisz problem przemilczeć, co nie jest dobre, bo nie jesteś wtedy cała, albo wciągnąć księdza w pewien układ, który będzie dla niego bardzo kłopotliwy, jeśli nie - niemożliwy do przyjęcia. Bo musiałabyś wyszeptać księdzu do ucha wyznanie miłości, wypowiedzieć szczerze, że jakoś to jednak przeszkadza. I potem co? Ile razy przyjdziesz, kapłan będzie wiedział o Twoim uczuciu, ale nigdy nie będzie wiedział na ile to w tej chwili przeszkadza. Nie będzie do końca pewien tego, co mówisz. Warto przemodlić słowa Pisma Świętego (choć pisane były na trochę inną okoliczność - bardzo tu pasują): "niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi" (1 Kor 7,33). Parafrazując: dopóki jesteś wolna od uczuć do spowiednika - chcesz naprawdę przypodobać się Bogu. Ale jeśli pojawiają się uczucia do niego jak do mężczyzny - świadomie albo zupełnie podświadomie chcesz się mu przypodobać. Podczas spowiedzi zresztą często chcemy wyjść na trochę lepszego i staramy się "powiedzieć tak żeby nie powiedzieć", albo używać mniej drastycznych słów ;)) W sytuacji budzącego się zakochania będzie to jeszcze mocniejsze i jeszcze trudniej będzie się do tego przyznać, a więc z tym walczyć.
Z Twojego postu wynika, że bardzo rozsądnie do tego podchodzisz. Moim zdaniem - lepiej odejdź od razu. Bo wpakujesz się w bardzo niebezpieczną grę, a w konfesjonale wszystko powinno być czyste. Nie chodzi mi w tej chwili tylko o czystość w sferze seksualnej, ale "czyste" w sensie: przejrzyste, jasne, bez kluczenia, bez przemilczeń. Powinnaś mieć możliwość powiedzenia wszystkiego, bez zahamowań, a Ty będziesz mieć ciągle wątpliwości. I albo będziesz nieszczera wobec spowiednika, albo go wciągniesz w tę grę. Wcześniej czy później i tak będziecie się musieli rozstać. Lepiej wcześniej, zanim to nie urośnie.
A jak się rozstać? To jest zawsze jakiś problem. Ale nie kłam. Jestem przeciwna zwierzaniu się kapłanowi w konfesjonale ze swojej do niego miłości, ale jeśli nie masz żadnego innego pomysłu, to na pożegnanie wydaje mi się, że można powiedzieć prawdę. Szczególnie, jeśli nie będziesz na niego wpadać kilka razy w tygodniu. Że zaczynasz postrzegać go jako mężczyznę a nie tylko kapłana i jednak to trochę przeszkadza. Ale może znajdziesz inny powód? Masz pewne trudności w przychodzeniu w to miejsce? będziesz w najbliższym czasie na wyjazdach? Za miesiąc będę na rekolekcjach, to tam bym chciała iść do spowiedzi (odwleczenie). Albo ogólnie: potrzebuję przemyśleć jeszcze raz sprawę korzystania ze stałych spowiedzi, czy to mi coś daje, czy nie marnuję tylko księdza czasu, więc jeśli można to przez pół roku bym chodziła gdziekolwiek. Czy za pół roku ewentualnie mogłabym wrócić?
Natomiast w jednym przypadku na pożegnanie zachęcałabym do powiedzenia prawdy. Wtedy, gdy kapłan poza konfesjonałem wykonuje wiele gestów przyjaznych, które mogły "pomóc" w rodzeniu się uczuć. Nie mówię o niczym grzesznym. Ale gdy spowiednik lubi przytulić, wziąć za rękę, zaprasza na kawę - to czasem kobiecie jest trudno zatrzymać się jedynie na relacji spowiednik-penitent. Szczególnie młodej dziewczynie i szczególnie, gdy w jej w domu było mało czułości. To dlatego niektórzy kapłani uważają, że ze spowiednikiem powinno być jak najmniej spotkań prywatnych, bo to inaczej wiąże i potem trudniej odejść, gdy trzeba.
W takich okolicznościach przyznanie się przed spowiednikiem (na pożegnanie) do budzących się uczuć czy tęsknoty za tymi gestami będą dla niego płaszczyzną do pracy nad sobą.
I jeszcze ostatnia sprawa: faktycznie na forum często piszemy, żeby się tak nie przejmować uczuciami, bo albo są pokusą szatana, albo naturalną reakcją na jakiś bodziec. Ale takie zdania wypowiadamy wtedy, gdy ktoś martwi się, że uczuciami grzeszy. A przecież żadne uczucie samo w sobie nie jest grzechem: ani zakochanie się w księdzu, ani nienawiść do ojca, ktory molestuje psychicznie. Trzeba te uczucia jakoś przetrzymać. One są obojętne MORALNIE. Nie są grzechem. Natomiast uczucia nie są całkiem obojętne dla naszego życia, mają na nas wielki wpływ i albo bardzo pomagają, albo bardzo przeszkadzają. Nie można ich lekceważyć. Jeśli przeszkadzają wzrastać, to nie bójmy się uciekać.
|
|