Autor: Avarax (22 l.) (---.net020-g2.isko.net.pl)
Data: 2013-05-15 19:43
Witam
Chciałem przedstawić pewien dręczący mnie problem.
Mam 22 lata, od około 5 lat Chrystus jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Od tego czasu modlę się, regularnie czytam Pismo Święte i uczestniczę w życiu Kościoła. Od tego też czasu staram się żyć zgodnie z przykazaniami Bożymi. Wiadomo, bywało różnie, ale zawsze wiedziałem czego chcę. Pragnąłem żyć zgodnie z ewangelią i do tego dążyłem. I szczerze, dzięki Bożej łasce, nie miałem w zasadzie problemów z grzechami ciężkimi.
I oto pojawił się problem. :-)
Rok temu poznałem dziewczynę w moim wieku. Tak samo, jak ja, jest praktykującą katoliczką. W dodatku nosi ona szkaplerz. Wkrótce jakoś tak się potoczyło, że zaczęliśmy się spotykać, a potem "być ze sobą". A jeszcze potem powiedzieliśmy sobie "kocham Cię" i tak trwa do dziś. Jako, że oboje jesteśmy wierzący, to jest jasne, że chcemy zachować czystość.
Niestety to nie takie proste!
Z czasem zaczął się pojawiać problem. I z każdym miesiącem mam wrażenie, że jest coraz większy. Otóż oboje się męczymy. Czym się tak męczymy? Właśnie żyjąc w czystości! Trwamy w niej dzielnie, ale mamy tego szczerze dość. To właśnie mnie martwi. Wcześniej raczej nie miałem problemu z grzechami ciężkimi, bo po prostu nie chciałem grzeszyć, więc jakoś mnie szczególnie nie kusiło. Teraz jest zupełnie inaczej. Ja marzę o niej, marzę by być jak najbliżej niej, by nic już nas nie rozdzielało. Byśmy mogli czuć się przy sobie zupełnie swobodnie i naturalnie. Ona czuje podobnie. Zaczęliśmy po prostu marzyć o tym, żeby zgrzeszyć, żeby wreszcie się poddać, żeby nie było tych sztucznych hamulców i granic. Byśmy mogli się poddać temu co czujemy. Trwamy jednak w czystości, gdyż niestety mam na tyle silną wolę (zapewne z Bożej łaski!), że mimo, że całym sobą chcę czegoś innego, to nie potrafię się poddać. Przynajmniej jak na razie. A gdybym ja się poddał, to ona zapewne również. Nie chcę się poddać, gdyż z drugiej strony nie chciałbym zdradzić Boga, nie chcę by z kolei grzech rozdzielał mnie z Nim, tak jak nie chcę, by coś rozdzielało mnie z nią.
Trwamy. Staramy się odwrócić od tego myśli. Robić różne rzeczy, oglądamy filmy, chodzimy do kościoła, na spacery, dużo rozmawiamy, również bardzo dużo o Bogu, ale one i tak przychodzą. Cały czas jest między nami napięcie... po prostu tego nie da się zlikwidować!
Problem polega na tym, że ja zaczynam czuć, że już nie mogę. Ciągła walka mnie męczy, tym bardziej, gdzie zdecydowana większość (powiedzmy 95%) znanych mi par się tak nie męczy. Zazdroszczę im, że ja tak nie mogę. Chociaż z drugiej strony mam coś, czego oni nie mają. Wiarę. Tylko ja czuję, że jeżeli to potrwa dłużej, to ja chyba oszaleję. :-) Po prostu zaczynam być tą sytuacją załamany... marzę o kapitulacji. W naszych rozmowach rozważamy ją coraz częściej. Zaczynam nawet myśleć o tym, by zdecydowanie ograniczyć spotkania z nią, bo po prostu czuję, że się wykańczam. O wiele łatwiej było mi być chrześcijaninem, gdy nie miałem dziewczyny. Ale wtedy z kolei, chyba serce by mi z tęsknoty umarło ;-).
Jaka to ciężka choroba, zakochać się!
Dlaczego tu napisałem? Chyba głównie po to, żeby się trochę wyżalić, bo jak tak dalej pójdzie, to będę musiał chodzić do psychologa ;-). A poza tym, może ktoś napisze mi coś mądrego.
Dodam jeszcze, że ślub teraz niestety odpada... oboje studiujemy, ona nie pracuje, gdyż skupia się na nich, a ja pracuję tylko tak, żeby sobie dorobić w weekendy :-). I myślę, że taka sytuacja jeszcze potrwa co najmniej 3 lata. Znaczy najwcześniej za tyle będziemy mogli wziąć. Ale Bóg mi świadkiem! Gdybym miał pieniądze, to oświadczyłbym się już jutro :-). Postawiłem nawet w lotto ;-)
Pozdrawiam
|
|