Autor: xc (---.adsl.inetia.pl)
Data: 2013-05-20 11:27
Swoją drogą to naszła mnie taka refleksja lingwistyczno-historyczna.
Kiedyś "bycie w związku" oznaczało tyle co "bycie w związku małżeńskim" lub "bycie w konkubinacie", z akcentem na to drugie. Konkubinat traktowany był raczej jako odstępstwo od reguły, coś co funkcjonuje (bo funkcjonuje) jako "proteza" małżeństwa, kiedy para nie mogła (z reguły z przyczyn formalnych) zarejestrować swojego związku i/lub usankcjonować go sakramentalnie. No i oczywiście konkubinat dotyczył osób dwojga różnych płci.
Dziś "bycie w związku" oznacza tyle, że jesteśmy razem ale nie jesteśmy ani małżeństwem, ani konkubinatem ale czymś zupelnie innym. Konkubinat jest bowiem instytucją jak najbardziej prawną, będąc w konkubinacie ma się określone prawa i obowiązki wobec drugiej strony, choć inne niż w małżeństwie. Np. istnieje domniemanie, że ojcem dzieci urodzonych konkubinacie jest konkubent matki. Nie bardzo wiadomo jakie są prawa i obowiązki w ramach "bycia w związku". Ot jesteśmy razem, bo się kochamy (albo i nie, jak widać na załączonym obrazku) i dobrze nam z tym (albo i nie, jak widać na załączonym obrazku). W malżeństwie (czy nawet konkubinacie) domniemywa się, że ma być dobrze. A jak nie jest dobrze to są określone środki naprawcze (np. mediacja sepracja) lub takie które zmierzają do "cywilizowanego" (o ile się da) "wygaszenia" związku i rozliczenia stron (bo coś takiego jak pieniądze, dobra materialne i prawne też istnieją). Oczywiście w praktyce to różnie bywa ale idea jest mniej więcej taka. Wiadomo też, że w "rozliczaniu" tego typu związków naistotniejsze jest dobro dzieci. Sąd, gdy rozwodzi jakąś parę, to w pierwszym zdaniu pyta się o to czy są dzieci, w jakim wieku i jaka jest ich sytuacja. A potem dopiero zajmuje się rodzicami i ich wzajemnymi relacjami lub ich brakiem.
W związku w którym się po prostu z kimś jest, chodzi o to aby tym którzy w nim są było dobrze. Niby słuszne, prawda? No i jest dobrze, jak jest dobrze. A co zrobić jak nie jest dobrze, tak jak na załączonym obrazku. Przynajmniej jednej stronie? A może to nie o to chodzi aby obojgu było dobrze, może ma być jednej stronie a drugiej tylko mniej lub w ogółe? Kto o tym decyduje? Kto to ustala? Prawo? Obyczaj? Strony między sobą? Tak ale na jakich zasadach? Ustnej umowy? Umowy nienazwanej? Umowy na czas określony? Jaki jest tryb zgłaszania problemu? Rozwiązywania go? Teoretycznie druga strona może powiedzieć: mnie tam jest dobrze, jak nie jest dobrze tobie, to się martw, ja lecę do roboty albo na piwo i nie zawracaj mi głowy. No i nikt nie ma prawa się przyczepić do takiej postawy. Niby dlaczego? Jak ja jestem małżonkiem, to moja żona może mi powiedzieć: czuję się w związku źle, nie ma miłości a obiecałeś mi, że mnie będziesz kochał (mam na to stosowny papier i świadków) i żądam abyś wypełnił swoją obietnicę. Ja mówię: rzeczywiście obiecałem ale... I zaczynamy (albo nie) rozmowę. Przynajmniej mamy szansę zacząć, jest jakiś punkt zaczepienia. Skutek może być różny ale jest punkt wyjścia.
Mówi się o związkach partnerskich. Mnie uczono, że partner to taki ktoś z kim gramy w jednym zespole (z reguły w duecie) w walce przeciwko komuś wedle ustalonych zasad.
Moim partnerem w brydżu jest mój kolega, który siedzi vis a vis mnie po drugiej stronie stolika i z którym razem komibujemy jak położyć rozgrywkę naszych przeciwników.
Moim partnerem jest ktoś z kim stoję po tej samej stronie siatki, grając debla/miksta przeciwko tym co są po drugiej stronie siatki w grze zwanej tenisem.
Nie ma gry i jej reguł nie ma naszego partnerstwa. Nie ma przeciwników - nie jesteśmy partnerami, tylko ludźmi, którzy spotkali się na korcie.
Moim partnerem jest ktoś, z kim prowadzę wspólnie interesy, konkurując na rynku z innim podmiotami w oparciu o wspólnotę naszych interesów i celów, wedle reguł opisanych przez prawo, obyczaj i rynek.
I tak dalej.
Dla partnerstwa muszą (przynajmniej musiały) być spełnione podstawowe kryteria: wspólnota celów i interesów, reguły postępowania, walka/konkurencja z kimś drugim. Z partnerem nie musiały mnie łączyć żadne więzi emocjonalne. Wręcz nie były czasem wskazane, bo miejszają w grze lub interesach.
Tymczasem dziś moim partnerem (często z dodatkiem "życiowym") ma być ktoś z kim przede wszystkim łączą mnie więzi emocjonalne, z którym mogę (ale nie muszę) mieć wspólnych celów i interesów i z którym "gram" ("prowadzę grę" tak jak to rozumie teoria gier) według reguł, które są bardzo, bardzo mgliste i zmienne i nie wiadomo, czy zaakceptowane przez obie strony i nie wiadomo kogo mam pokonać w tej grze. Siebie samego? Jego? Jakiegoś konkurenta? Co jest wygraną w tej grze?
Ochoczo rzuca się słowami: związek, patner, jestem "za", jestem "przeciw" ale nie wiem, czy tak naprawdę wiemy o czym mówimy.
|
|