Autor: xc (---.205.228.133.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data: 2015-07-07 09:06
Ożeniłem się jeszcze na studiach. W kobiecie, którą pokochałem jak tylko ją zobaczyłem. Nie mam wątpliwości, ten moment, gdy ją zobaczyłem pierwszy raz, to było jedyne (do tej pory) doświadczenie mistyczne jakie było moim udziałem. Jakże byłem szczęśliwy gdy odwzajemniła moje uczucie.
Pobraliśmy się w końcówce studiów. Wynajęliśmy małe mieszkanko, pojawiły się dzieci. Nim się zorientowałem byłem ojcem i mężem. Nie bardzo wiedziałem na czym to polega, wiedziałem, że trzeba wziąć się w garść, teczkę z kanapkami i termosem pod pachę i na miasto, walczyć o byt. Był rok 1985, końcówka komuny. Gołe półki, beznadzieja, znajomi wiali za granicę (m.in. do Grecji), jak tylko dostali paszporty.
Wynajęcie mieszkania kosztowało 5000 zł miesięcznie (bez tzw. opłat eksploatacyjnych), ja pierwszą pensję dostałem w wysokości 4000 zł. Więc z jednej roboty do drugiej, z drugiej do trzeciej. W nocy tłumaczenia, w weekendy praca na roli. Miałem wtedy nie tylko 30 lat mniej ale i 30 kilo. Byłem śmiertelnie zmęczony. Gdy jechałem pociągiem natychmiast zasypiałem. W autobusie łapałem chwile aby się zdrzemnąć. Robiłem rzeczy, których nie lubiłem, z ludźmi, którzy nie byli "z mojej parafii". W nocy nie wstawałem do dzieci, o co moja ślubna do dziś ma pretensje, bo nie mogłem. Nie słyszałem ich płaczu, bo spałem jak kamień. Raz zdarzyło się, że kołysząc córkę w wózku, siedząc na taborecie usnąłem. Ona wylazła i poszła sobie na balkon. Żona złapała ją w ostatniej chwili. Śni mi się to ciągle, ostatnio tej nocy.
Jadłem byle co, piłem byle co. Ale jakoś dałem radę. A w zasadzie daliśmy radę. Na pierwszy urlop pojechaliśmy razem po wielu, wielu latach, dopiero gdy dostałem solidną posadę w zagranicznej firmie za godne pieniądze, podparte służbową limuzyną. Gdy miałem już wszystkiego dość, to wyłączałem się i studiowałem "Summa contra gentiles" św. Tomasza z Akwinu. Rzucałem wszystko, zamykałem się w sobie i czytałem. Czytałem coś, co było kompletnym "odlotem" w naszej sytuacji, jakimś narkotykiem, który odrywał mnie w inną rzeczywistość. Co istotne, moja żona to zrozumiała. Mowiła: mężczyzna musi iść na skałę, oderwać się bo inaczej nie da rady. Różnie między nami bywało ale nigdy nie wątpiłem w to, że związałem się z mądrą kobietą.
Po co to piszę? Nie po to by się chwalić, nie po to aby mówić młodym "wam to dobrze, nam to było źle" i takie tam. Piszę po to aby uzmysłowić to, że jest zawsze druga opowieść. Że medal ma dwie strony, że nie jest łatwo się dograć, że trzeba gadać, bo rozmowa jest najważniejsza. Bez niej nic się nie uda.
|
|