Autor: Przestraszona (193.188.199.---)
Data: 2016-07-16 12:06
Nie myślcie sobie mnie źle, proszę. Chodzę do kościoła, nie wyobrażam sobie być niewierzącą, sporo wiem z Biblii, mam za sobą 4 pielgrzymki (jeszcze na studiach; oczywiście w intencji małżeństwa), byłam na mszach o uzdrowienie (bo szukając tej właściwej osoby weszłam na kilka lat w ezoterykę, poza tym jako nastolatka usłyszałam kilka razy od taty w złości, że nikt mnie nie zechce, i będę porzucana - strasznie to przeżywałam i chyba uwierzyłam, bo gdy byłam w związkach, często mi się tamte słowa przypominały), codziennie mówię pacierz, raz lepiej, raz gorzej, wiele razy w ciągu dnia dziękuję Bogu za co, co się akurat udało, w myślach błogosławię napotkane osoby, domy, które odwiedzam też, bo to to jest, moim zdaniem, coś dobrego, co cieszy. Wyrażam Mu też wdzięczność za to, że z zakompleksionej nastolatki z czymś, co dziś uważam za coś w rodzaju depresji, stałam się raczej śmiałą, energiczną kobietą, która cieszy się z życia (może z poprzednich wpisów wynikało, że jestem zgorzkniała i smętna, ale jest zupełnie odwrotnie), ma satysfakcję z relacji z bliskimi i znajomymi oraz przepada za swoją pracą, ma zainteresowania i teraz lubi siebie. Z wolą Bożą to jest u mnie tak, że tylko w tej jednej sprawie się boję, bo zawsze byłam pewna, że moim powołaniem (oprócz tego zawodowego) jest życie w małżeństwie. W innych kwestiach tego lęku nie ma, ani oporu, żeby było inaczej, niż po mojej myśli.
Może uznacie to za tupet, ale modląc się, przypominam Bogu, że moją wolną wolą jest bycie w związku (małżeństwo) i jeśli jest prawdą, że On szanuje wolną wolę człowieka, to moją też w tym względzie uszanuje. I nie wiem już, jak Go prosić o sytuację, w której z tym właściwym się poznamy.
Pozdrawiam wszystkich, którzy mi odpisali, pomodliłam się za Was wczoraj wieczorem. Niech Was Bóg błogosławi:-)
|
|