Autor: Tommek (---.k2media.com.pl)
Data: 2017-01-21 20:31
Nie wiem, czy to dobre miejsce, by się z takim tematem pchać, ale Ok. Najwyżej mnie zignorujcie.
Jestem nauczycielem-polonistą. Pracuję już 15 rok i wiem, że zacząłem pracować czując tak zwane powołanie. Nie znaczy to, że umiałem uczyć, bo studia nie nauczyły mnie praktycznych umiejętności. Tak czy siak 15 rok już pracuję, niemal wszystkie typy szkół mam rozpoznane (tylko nie podstawówkę). Od 10 lat działam w liceum. Dobrym, momentami bardzo dobrym.
Ja jednak z coraz mniejszym zaangażowanymi podchodzę do lekcji. Z coraz większym trudem mobilizuję się do działania, coraz mniej wymagam (po części dlatego, że uczniowie coraz mniej tym polskim się "zachwycają"), z trudem zmuszam się do tego, by robić coś więcej, wymagać, interesować się postępami uczniów.
Siłą bezwładności idę na te lekcję i natychmiast po dzwonku ze szkoły wychodzę.
Staram się nie pokazywać uczniom, że BARDZO wszystko mi jedno, czy się nauczą czy nie. Trzymam fason jako tako, ale wiem, że udaję, że to nieszczere i wymuszone. I, co najgorsze, nawet jakoś lubię pławić się w tym moim rozgoryczeniu i rozczarowaniu.
Stąd moje pytanie - co z tym powołaniem (nauczycielskim)? Jak reagować? Czy to normalne,przejściowe, czy po prostu czas coś zostawić i w nową drogę ruszyć?
Czy podobna "aura" może dotknąć innych obciążonych zawodami z "powołania"? Księży na przykład?
Wiem, że to niezbyt składne, co piszę, ale może ktoś coś odpisze...
|
|