Autor: Sas (---.dynamic.chello.pl)
Data: 2017-03-22 17:46
Dziękuję za odpowiedzi. Dodam, że mój post miał inny tytuł, ale moderator go zmienił i przez to umknął chyba sens mojej wypowiedzi.
Bo strasznie mi ta msza namieszała w głowie. Jestem ogólnie zamknięta w sobie, moja rodzina i przyjaciele wiedzą tylko, że miałam podejrzenie choroby, które potem dementowałam. Wie mój mąż. I nikt nie wie o moim życiu duchowym, modlitwach o uzdrowienie. Czasami mam ochotę o tym rozmawiać, prosić o modlitwę, wsparcie, ale boję się plotek, rozmawiania na mój temat, prób pomocy ze strony przyjaciół (dodajmy - przyjaciół głęboko ezoterycznych, a ja nie chcę takiej pomocy), lękam się tego, że cała rodzina była przerażona moją wstępną diagnozą, a teraz dzięki szczątkowej wiedzy są spokojni. Wolę, żeby właśnie tacy byli niż przeżywali. Bo ja potrzebuję spokoju i normalnego życia. Myślałam nawet, że gdyby był już ten cud uzdrowienia, może jakoś ulżyłoby mi, że nikogo nie oszukuję i nie tęskniłabym do potencjalnej pomocy ezoterycznych przyjaciół. I do czego to wszystko zaprowadzi?
Mój problem z okiem to jedna z manifestacji stwardnienia rozsianego i to akurat nie było mierzalne w badaniach okulistycznych i neurologicznych, więc i teraz lekarz nie mógłby stwierdzić chwilowej poprawy, która była. Może Pan Bóg dał mi chwilę uniesienia, żeby moja dusza już zawsze rwała się do Niego, gdy jest trudno - albo by nie ustawać w wierze.
Czosnek... ciekawe porównanie. Może właśnie ja tak podświadomie traktuję Pana Boga? Wiele pracy jest przede mną...
Dziękuję za wszystkie dobre słowa.
|
|