Autor: Dominika (---.dynamic.gprs.plus.pl)
Data: 2018-07-17 21:19
Pochodzę z rodziny katolickiej, jednak w pewnym momencie życia odwróciłam się od Pana Boga; było to 11 lat temu. W tym czasie popełniałam wiele błędów i grzechów, ale i wyrządziłam wiele krzywd - rodzinie, przyjaciołom, znajomym. Odrzucając wszelkie zasady i normy nie widziałam w tym nic złego; byłam cyniczna, sarkastyczna, złośliwa, a co za tym idzie, dwulicowa. Skrzywdziłam wiele osób, przede wszystkim słownie... Przestałam się modlić, lekcje religii traktowałam jako możliwość ataktu na "katoli" wytykając hipokryzję.
Jedynie moje "usprawiedliwienie" (choć to nieodpowiednie słowo) to fakt, że praktycznie do 20 roku życia byłam zmuszana do chodzenia do kościoła przez mamę pomimo że wiedziała, że jestem osobą niewierzącą. Sama nawróciła się bardzo rygorystycznie po śmierci babci i od tego czasu zabiegała o, jak to określiła, "Abyśmy wszyscy spotkali się przy stole w Niebie z babcią jak za dawnych czasów”. Na młode dziewczę taki przymus działał jak płachta na byka, a im więcej mnie przymuszano, tym bardziej agresywnie i dosadnie krytykowałam Kościół i podkreślałam swój ateizm. Ale to tylko nawias, nie chcę w żaden sposób zrzucać winy na rodziców. Była we mnie jakaś gorycz, jakiś zgniły owoc, który niszczył mnie od środka.
W pewnym momencie życia coś we mnie pękło. Nie wydarzyła się żadna sytuacja, nie spotkałam niczego nadzwyczajnego… Po prostu obudziłam się z miłością do Pana Boga. Było to jakiś rok temu. Przejrzałam swój charakter, zachowanie „w lustrze” i ujrzałam siebie jako małego, wstrętnego człowieka, który skrzywdził wiele osób. Z początku patrzyłam na to nieufnie, często wypierałam się tego… ale dzisiaj wiem, że z całego serca pragnę nawrócenia. Bardzo chciałabym wyznawać jakieś wartości, żyć skromnie i pokornie… jakaś część mnie tęskni do tej chrześcijańskiej niewinności i ufności. Do miłości Pana Boga jako Ojca. Nie stawiania oporu całemu światu, lecz żyć w miłości i ufności.
Mój problem, czego nienawidzę i gardzę samą siebie za to, jest wstyd przed przyznaniem się do nawrócenia, przede wszystkim przed przyjaciółmi i rodziną. Nie wiem dlaczego… Gdy ktoś pyta mnie o mój stosunek do religii, zawsze mówię, że jestem agnostykiem, za co siebie nienawidzę. Nie przejdzie mi przez gardło, że wierzę w Boga. Wstydzę się nosić krzyżyk na szyi, modlić się przy innych ludziach, a wchodząc do kościoła siadam tak, aby nikt mnie nie widział… Nie chodzę na Msze św., chociaż z całego serca tego pragnę. W tym całym galimatiasie najbardziej boję się reakcji mamy, która pomimo swojego głębokiego nawrócenia nie dopuszcza jakby tego względem innych po „nieudanej próbie nawrócenia”. Gdy widzi mnie czytającą Pismo św. często słyszę komentarze o „moim staropanieństwie – że to jest już ostateczna oznaka” (mam 25 lat). To mnie bardzo zamyka i klamkuje do tego stopnia, że zaczynam się naśmiewać z „katoli”. Mam później niewyobrażalne wyrzuty sumienia. Boję się również jej reakcji jeżeli popełnię jakiś błąd czy grzech („Co tydzień latasz do kościoła, a jak nikt nie widzi to takie rzeczy robisz!”); staram się jak najbardziej mogę żyć zgodnie z Pismem, ale czasami po prostu nie wychodzi… Słyszę również komentarze, że "latają na majowe/czerwcowe Ci, co mają dużo za uszami!". To mnie tak zamyka w klatce...Zamykam się na kościół, ale jednocześnie bardzo pragnę do niego dołączyć – bez ukrywania się, wstydu, z podniesioną głową.
Jak mogę się przełamać? Czy w ogóle warto z moją postawą? Pan Jezus żadnego z nas się nie wstydzi, a ja Jego tak bardzo… Czy jest dla mnie jakaś szansa? Nie wiem co robić, mam ogromny mętlik w głowie.
|
|