Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data: 2020-08-17 20:30
Wiesz, jestem pewnie od Ciebie dużo starsza, ale zaczęłam liczyć. W tej chwili mam 8. stałego spowiednika. Tak się układało, że co parę lat (raz po 3, raz po 7 latach stalej posługi) kolejny zakonny ksiądz dostawał list posłuszeństwa i przeprowadzał się do innego miasta. Daleko.
Piszę po to, aby pokazać, że to naturalne: to są układy TYLKO na jakiś czas. Potem - jeśli chcemy - szukamy następnego stałego spowiednika, a nim go znajdziemy, spowiadamy się oczywiście u dowolnego kapłana, Bogu dzięki, jest ich w Polsce mnóstwo.
Takie zmiany nie są złe. Nigdy nie żałowałam. Owszem, wymagają pewnego wysiłku, ale niosą wiele łaski. Nieco inne spojrzenie, inne akcenty, ten sam Pan Bóg. Jednego tylko pilnowałam: tej samej duchowości (tzn. ksiądz z tego samego zgromadzenia) - mi to akurat służy.
Obie strony są wolne, penitent i spowiednik, każda może zrezygnować. Tak jak się zdarzyło u Ciebie. Nie masz siły szukać stałego kierownika? Nie musisz, napradę nie musisz, to nie jest obowiązek katolika ani warunek zbawienia. Nie ma sensu rezygnowanie z sakramentów, gdy nie ma się stałego spowiednika. Najważniejszy jest Pan Jezus.
No więc już wiesz: odpowiedź na pytanie "Czy to znaczy że już nigdy nie przyjmę Pana Jezusa do swojego serca?" brzmi: ale gdzie tam. Spowiedników jest wielu, choćby jutro możesz się wyspowiadać.
Poza tym wiesz, istnieje ryzyko przywiązania się do człowieka. Zmiana chroni i przed tym, że ksiądz staje się dla kogoś zbyt ważny. Ważniejszy od samego Boga.
|
|