Autor: Tomasz (---.dynamic.chello.pl)
Data: 2022-06-22 23:30
Jolu.
Myślę, że jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś w tak intymnej sferze, jak osobiste relacje z Bogiem powinnaś liczyć się z tym, że musisz dla uwiarygodnienia powiedzieć coś o sobie. Zauważ, że nie chcesz za wiele o sobie ujawniać, ale prosisz innych, aby ujawnili to, co leży w najgłębszej głębi ich serca.
Przyjmuje za dobrą monetę to co napisałaś o sobie. Brakuje mi jedynie informacji o tym, w jakim jesteś wieku i czy masz męża i dzieci. To byłoby ważne dlatego, bo mając już takie doświadczenie życiowe łatwiej byłoby Ci zrozumieć, czym jest miłość. Dziewczyny w młodym wieku mogą mieć bardzo naiwne wyobrażenie miłości. Dopiero lata w związku uczą, że można np. kochać własnego męża i dzieci, chociaż czasami miałoby się ochotę je zabić. Miłość to nie chwilowe uczucia, choć one też nie są bez znaczenia. Miłość to coś więcej. Ale dopiero pewien bagaż własnych doświadczeń pozwala głębiej zrozumieć tę prawdę.
Tyle tytułem wstępu. Teraz spróbuje napisać coś o mojej miłości do Boga i o tym, jak ona się narodziła, chociaż będzie to tylko „telegraficzny skrót”. Gdybym chciał opisać wszystko to byłaby to dość pokaźna książka. Poza tym niewiele Ci to by dało. Po co komuś wiedzieć, jak wygląda życie duchowe innych. Życie duchowe każdy ma swoje. Dlatego skupię się na momentach kluczowych (nie wszystkich), które to może pokażą Ci, jak kształtowała się moja droga i gdzie mnie zaprowadziła.
Od dziecka byłem wierzący. Zawsze byłem formalnie „w porządku”. Ale byłem „letni”. W zasadzie nie chodziło mi o Boga – może mówiłem, że Go kocham, ale tak naprawdę kochałem siebie i Bóg był dla mnie ważny tylko dlatego, że mógł mi dać zbawienie. Chodziło mi o własne zbawienie, a nie o Boga. Jednak w pewnym okresie się to zmieniło. Byłem jeszcze młody – miałem poniżej 30 lat.
Zaczęło się od tego, że ni z tego, ni z owego postanowiłem codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej. Chodziłem tak chyba przez dwa lata codziennie. Nic spektakularnego się nie wydarzyło, ale widzę, że Bóg przygotowywał w tym czasie grunt pod to, co miało nastąpić później. Myślę, że ta dobrowolna codzienna Msza była pewnym fundamentem, na którym zaczęła się budowa.
Pewnego razu pojechałem na rekolekcje (były to rekolekcje Ignacjańskie, ale to w sumie chyba nie było takie ważne. Ważne, że był to czas, w którym Bóg mógł działać). Na tych rekolekcjach odkryłem Boga i Jego bezinteresowną miłość do mnie. Wtedy tez Go pokochałem taką miłością „młodzieńczą”, jeszcze niedojrzałą, uczuciową. Była to szczera miłość – może o to Ci chodziło w pytaniu, ale był to dopiero początek. Nie będę opisywać, jak odkryłem Boga – taki opis nic nie da. To trzeba przeżyć samemu, a nie czytać o tym.
Po tym doświadczeniu moje wewnętrzne nastawienie zaczęło się zmieniać. Miałem różne momenty, ale generalnie ta uczuciowa miłość wciąż we mnie była wyraźna.
Następny kluczowy moment nastąpił około rok później, też na rekolekcjach. Wtedy poznałem prawdę o sobie. Przekonałem się, że moim „motorem napędowym” jest miłość własna. To, co już pisałem – mi nie chodziło o Boga dla Niego samego, ale o to, co od Niego otrzymuję. I miałem wtedy takie doświadczenie, o którym napiszę: Byłem pogrążony w głębokim smutku. I w sercu usłyszałem pytanie: Czy gdybym Bóg oczekiwał, że bym się zgodził na to, żebym nigdy, przez całą wieczność miał nie doznać pocieszenia, to jaka byłaby moja odpowiedź? Muszę przyznać, że to pytanie zdołowało mnie totalnie. Było to dla mnie tożsame z wiecznym potępieniem. Długo się zastanawiałem, ale odpowiedziałem szczerze: „Bądź wola Twoja”.
Następnego dnia miała być spowiedź. Przygotowywałem się do tej spowiedzi jak zwykle, ale jak doszedłem do żalu za grzechy to natknąłem się na zaskakującą wewnętrzną blokadę. Bałem się o siebie, bałem się potępienia, ale zamiast żalu za grzechy było wielkie wewnętrzne STOP – ANI KROKU DALEJ. Nie wiedziałem, co robić. Godzina spowiedzi się zbliżała, a ja nie mogłem skończyć przygotowania do spowiedzi. W końcu stanąłem w kolejce do spowiedzi licząc się z tym, że po prostu opowiem spowiednikowi o tej niemożliwości żalu za grzechy. Ale czekając w kolejce kłębiły się we mnie myśli. Nie będę ich tu przytaczał, ale każdym razie ponownie odkryłem miłość Boga i pojawił się we mnie autentyczny żal za grzechy – już nie z tego powodu, że mogę zostać potępiony, tylko z tego powodu, że grzechami ranię Boga. Rozpłakałem się i wtedy właśnie nadeszła moja kolejka do spowiedzi. Tak że wtedy wszedłem w kolejny etap miłości do Boga.
Na tym na razie skończę. Nie jest to wszystko, nie jest to też ostatni etap w tej miłości do Boga (od tego czasu wiele się jeszcze wydarzyło – od tego, co opisałem minęło już ponad 20 lat i w moim życiu duchowym jeszcze nastąpiły różne wielkie przełomy), ale nie wiem, czy pisanie o tym ma sens. Może to, co już napisałem da Ci jakieś światło. Poza tym nie wiem, jak na takie długie wypociny, które tu zamieszczam zareaguje moderator. Dlatego na razie kończę. Jeśli uważasz, że będzie to dla Ciebie pomocne to daj znać – może dopiszę coś jeszcze. Chociaż nie wiem, czy to będzie dla Ciebie pożyteczne – jak pisałem, to trzeba raczej przeżyć samemu, a nie czytać, co przeżyli inni.
|
|