Autor: Michał (---.Zabrze.Net.pl)
Data: 2004-08-11 16:48
Ha, ha ha! Zaiste kobiety nie wiedzą co czynią. Lepiej Maju wycofaj ten temat, zanim zaczniesz żałować! Jak długiej odpowiedzi oczekujesz? To znaczy ile stron mam Ci napisać? Wdepłaś, bo ja nie mam żadnych hamulców w tym temacie. Jeśli chodzi o czytanie Pisma Świętego (bo nie o sposób pojmowania chrześcijaństwa), to masz do czynienia z Nawigatorem, Tymoteuszem, starotestamentowcem, czy jaki ich kto tam zwał, wszystkich epitetów nie pomnę. Pismo Święte nauczyli mnie czytać Nawigatorzy i ich metody czytania nie zmieniła nawet teologia biblijna, której rok miałem na PAT (po prostu uznałem tylko, że nie warto z takim mozołem dochodzić samodzielnie do tego, co inni odkryli już dawno przede mną). Dlaczego jestem w swoim czytaniu Pisma Tymoteuszem? Bo nie trafiłem na nic lepszego! Spotykałem Tymoteuszy, którzy przechodzili doświadczenie zielonoświątkowe (rzecz bardzo wstydliwa, bo Nawigatorzy nie uznają takich doświadczeń), natomiast nie spotkałem ani jednego zielonoświątkowca ani katolickiego, ani protestanckiego, który by przyjął w czytaniu Pisma Świętego metodę Tymoteuszy. Skąd się to bierze? Wg mnie z lenistwa umysłowego! Bo Tymoteusze myślą Pismem Świętym. To prawda mogą dojść do wniosków karkołomnych (nie napiszę jakich, bo i tak Administrator wytnie), ale tymoteizm to po prostu sposób myślenia w którym Pismo Święte zajmuje centralne miejce (są inne teorie na ten temat, ale jeśli spotkasz, nie wierz im). Nie ma jednolitego sposobu czytania Pisma Świętego przez Tymoteuszy. Jedni czytają z konkordancją w ręce, po prostu wyciągając i studiując wszystko na dany temat (ja tak nie potrafię). Inni stosują syntezę, łącząc różne, przeciwstawne i pozornie sprzeczne fragmenty na dany temat w jedną całość (bardzo to lubię). Jeszcze inni studiują Pismo Święte rozdział po rozdziale. Tak czytałem np. listy św. Pawła w stanie wojennym. Przez trzy lata po studiach pracowałem w zakładzie zmilitaryzowanym, w którym w zasadzie poza podpisaniem listy obecności nie było co robić. Osiem godzin dziennie na czytanie Pisma Świętego! Rewelacja! Zupełnie jak u benedyktynów. Po mniej wiecej 100 godzin na każdy rozdział każdego listu. Na początku siada się nad pierwszym zdaniem i przez piętnaście minut nic, pustka w głowie. Po pół godzinie dalej pustka, ale nie masz wyścia, zaczynasz się modlić. Po godzinie dalej nic nie rozumiesz, ale modlitwa zaczyna dzialać i przypominają Ci się inne wersety i zaczynasz wchodzić w głąb tego tekstu, pozornie nic nie mówiącego (poczytaj sobie Orygenesa, ten był w tym świetny!). I nagle okazuje się, że odgwizdali fairant i niestety trzeba iść do domu. Ale jutro mam następne osiem godzin pracy zmilitaryzowanej! Przez cały tydzień ( w sobotę 6). Takie czytanie nie ma jednak sensu, jeśli nie możesz podzielić się z innymi. Bo inni mieli to samo zadanie i raz w tygodniu można odkryć do czego doszli. Rewelacja! Przyznam, że ja zawsze bardziej miałem ochotę dowiedzieć się co odkryli inni, niż podzielić się swoimi. Wtedy na prawdę odczuwałem pełnię wspólnoty chrześcijańskiej, to że jesteśmy Kościołem, w którym każdy jest inny niepowtarzalny i ma miejsce nie do zastąpienia. Moje "odkrycia" to była cegiełka, wspólnie stawaliśmy się murem pokaźnej świątyni. Oczywiście można czytać Psalmy, można króciutkie fragmenty Ewangelii, można brewiarz. Ważne, by robić to codziennie, systematycznie, niekoniecznie przeznaczając na to 8 godzin. Wystarczy 15 minut, ale niech to będzie w połączeniu z modlitwą początek Twojego dnia, nie koniec. Jeśli chcesz to robić później - nawet nie zaczynaj, szkoda czasu. To wystarczy, by ten dzień należał do Boga i nie był zupełnie stracony. To zdecydowanie za mało, jeśli chcesz poznać Pismo Święte, rozumieć je i żyć nim! Nie wiem co Ci zaproponować. U Tymoteuszy obowiązkowe było uczenie się na pamięć całych fragmentów Pisma, niektórzy znali tysiace wersetów (ja nie, choć nie pamiętam ile razy przeczytałem Pismo Święte, to jednak nie leży w mojej naturze bycie chodzącą konkordancją, choć wygodne mieć takich znajomych). Najważniejsze by czytać. Jak ktoś to ładnie ujął, Pismo Święte, to nie jest książka, którą ja czytam, to księga, która czyta mnie. Od czasu, gdy tu wlazłem, próbuję przemycić tymoteuszowe metody na Pismo Święte na to forum, pokazując je od kuchni. Będzie więcej pytań to będzie więcej moich rozbudowanych odpowiedzi, aż padniecie i zaczniecie krzyczeć: O tym innym razem! Pismo Święte trzeba pokochać. Nie da się kochać czegoś, czego się nie zna. Książek na temat (świetnych i beznadziejnych) jest multum. Do niektórych trzeba dorosnąć, na inne szkoda czasu. Moja Babcia, która miała tylko 3 klasy wiejskiej szkoły w zaborze rosyjskim, miała gruby, zaczytany egzemparz Pisma Świętego Jakuba Wujka, wydany po polsku w Wiedniu w 1848 r. Zawsze pamiętam ją czytającą Pismo Święte, szczególnie wtedy, gdy coś się działo. Wszystkie marginesy były zapisane uwagami na temat tego co czytała i wszystkimi ważniejszymi wydarzeniami w rodzinie. Jeśli masz trochę czasu, otwórz Nowy Testament i zacznij czytać tak długo dopóki jakieś słowo Cię nie zrani. Bóg specjalnie powkładał w Pismo Święte takie zdania, którymi chce nas dotknąć swoją miłością. Np. "Ten kto we mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie" J 15, 6 Prawda jakie piękne?! Żeby nie było wątpliwości Jezus dodaje: "To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna." J 15, 11 Nic dodać, nic ująć! Ile jeszcze mogę napisać?
|
|