Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2013-12-08 15:16
"Jestesmy tak przywiązani do CZASU, że nie bardzo możemy wyobrazić rzeczywistość bez czasu. Jakimś substytutem jest pojęcie wieczności ale to nie to, bo wieczność jednak jest na osi czasu. Biblijne stwierdzenie "Jestem który jestem" mówi o bezczasowości Boga".
Wiele razy wracasz do tej "bezczasowości" jako lepszym stwierdzeniu niż "wieczność". Ale bezczasowy jest tylko Bóg. Wprawdzie wyraźnie piszesz, że Bóg, ale tak jakby potem chcesz to przenieść na człowieka. A człowiek nie jest bezczasowy, bo byłby Bogiem. Tylko Bóg jest bezczasowy (cała Trójca Święta, choć Jezus narodził się "później"). Bóg JEST kiedyś, teraz i zawsze. Nie ma początku i końca. Natomiast człowiek jest i pozostanie na osi czasu. Dlatego słowo wieczność jest dobre. Nasza wieczność jest w jedną stronę. Po śmierci ziemskiej nasze życie się nie skończy. Ale nie zmieni się nasz początek. To nie będzie "wieczność także w przeciwną stronę". Narodziliśmy się W CZASIE. Nasze dusze nie siedziały na półce, czekając aż wreszcie ludzie zrobią bara-bara. Bóg nasze dusze stwarzał kolejno, w czasie. Dlatego my nigdy nie będziemy bezczasowi. Będziemy natomiast żyć wiecznie. A po śmierci, jeszcze przed końcem świata (który może być końcem CZASU) - czas już nie będzie nam przeszkadzał, nie będziemy już w niego wpisani, nie będziemy go gonić, nic nie będzie od niego zależeć. Mnie to się właśnie najbardziej podoba, (chociaż z tym kręgosłupem wspomnianym przez Eovinę, to też). Będziemy już poza czasem, wieczni - w jedną stronę. W chwili końca świata zmartwychwstaną nasze ciała - też na wieczność. To przecież też będzie na osi czasu, chociaż my po śmierci niby już nie będziemy uwikłani w czas. Czyli w tej naszej wieczności (po śmierci) ten element czasu jeszcze się pojawi. Podobnie jak koniec czyśćca (jakkolwiek czyściec by nie wyglądał, kiedyś - najpóźniej przy końcu świata - on się kończy).
Marta, czyli masz coś ponad 20 lat, i pewnie dlatego patrzysz jeszcze na wszystko przez pryzmat ciała. Wyglądam TAK i chcę jakoś wyglądać. Młodzi ludzie identyfikują się bardzo ze swoim wyglądem, dlatego problemem jest także nasz wygląd w niebie. Tymczasem ciało jest tylko "mieszkaniem". Jak wiesz, po przeprowadzce do innego mieszkania - my nadal pozostajemy sobą. Owszem, możemy czegoś żałować, ale też możemy być bardziej szczęśliwi na nowym miejscu. Nasze ciało - choć chwilami o tym zapominamy - zmienia się bez przerwy. Już samo rośnięcie dziecka radykalnie zmienia jego wygląd. Nie zawsze, oglądając stare zdjęcia dziecka, wiemy kto to jest. Nawet gdy to są rodzinne zdjęcia. Podobnie, kiedy spotykamy kogoś po latach (np. koleżankę ze szkoły), wcale nie musimy jej rozpoznać od razu. Ty jesteś młodziutka, więc pewnie jeszcze wszystkich znajomych rozpoznajesz i zmiana wyglądu w niebie może być problemem :))) Ale zobaczysz jak to będzie w 40-lecie matury :)) Ciężka praca umysłowa: "A kto to jest?". :))
A my sami? My tych zmian na co dzień nie czujemy. Rośnie nam to, potem tamto, tu się zmienia kolor, tam jest coraz rzadziej, tu śruba, tam proteza, ale w sercu człowiek jest taki sam jak dawniej. Owszem, gdy coś dzieje się nagle, w wypadku czy chorobie tracimy nogę, rękę - to przez jakiś czas jest szok i trzeba się do nowego wyglądu przyzwyczaić. Ale my pozostajemy nadal sobą. Ty masz pewnie jeszcze wszystko swoje i na swoim miejscu, więc o tym nie myślisz. Ale jak założysz aparat prostujący zęby, przefarbujesz włosy, albo ubierzesz się zupełnie inaczej - to stajesz się kim innym? To dla młodych wygląd jest problemem, ale później już mniej.
I w ogóle problem z wyglądem tak naprawdę jest zupełnie czymś innym. Najpierw coś przeszkadza w wyglądzie, bo się dzieci w szkole wyśmiewają, potem - bo trudniej znaleźć sympatię, potem - bo zazwyczaj wiąże się z jakąś chorobą. Garb czy krótsza noga przeszkadza chodzić, sztuczna szczęka utrudnia jedzenie, prawie każda zmiana zewnątrz i wewnątrz wiąże się z dolegliwością. Z bólem albo niewygodą. Ale w niebie?
Piszesz Marta, że czyjaś wypowiedź jest obrzydliwa. A popatrz na swoje pytanie. "czyżby niebo było jakimś domem starców?" - jesteś pewna, że takie pytanie nie jest obrzydliwe? W czym by Ci to przeszkadzało, gdyby w niebie byli sami staruszkowie? Tym pytaniem sugerujesz, że nie wypada, żeby w niebie tak było. Czyli: wygląd starszego człowieka jest czymś, czego się mamy wstydzić.
Jestem pewna, że nie myślałaś w ten sposób, ale podobnie trzeba w odpowiedziach szukać czegoś pozytywnego, a nie obrzydliwości. Każdą wypowiedź można interpretować dobrze i źle.
Ale - chociaż wierzę, że nie chciałaś obrazić ludzi starszych, szczególnie dziadzia - wykorzystam w odpowiedzi tę myśl. Bo kiedy ciągle ludzie szukają tego idealnego wyglądu po zmartwychwstaniu, to właśnie oznacza, że ciągle ciało jest dla nas (nawet jeśli nie najważniejsze) to ogromnie ważne. Czy naprawdę musimy mieć inne ciało? A czy moje w chwili śmierci nie nadaje się do nieba? Bo co? Bo mam za mało włosów, za mało zębów własnych, za krzywy kręgosłup, ręce mi się trzęsą i brakuje mi nogi? A jakie to ma znaczenie w niebie? Czy na jednej nodze będę się bardziej męczyć, chodząc po ścieżkach Nieba? Czy brak zębów spowoduje, że nie dogadam się z wnuczką? Czy ktoś się będzie śmiał z krzywego nosa? Pan Bóg mniej kocha kobiety z amputowaną piersią? Nie wpuści do nieba tych bez wątroby? Albo tych, którzy się nie wydepilowali? Czy my przypadkiem takimi rozważaniami nie obrażamy kogoś? Nie sprawiamy bólu? Czy nie mówimy "ty jesteś za brzydki na niebo"? A przecież nie za wygląd znajdziemy się (lub nie znajdziemy) w Niebie. Czy w niebie mielibyśmy kompleksy, gdy nasze uszy będą inne niż pozostałych?
Owszem, ja też uważam, że będziemy mieć nowe ciało. Ale nowe - oznacza dla mnie taką samą zmianę, jaka wielokrotnie się w nas dzieje: to nadal będę ja, i w swoim nowym ciele nie będę się czuła obco. Nie interesuje mnie na poważnie jak będę wyglądać, podobnie jak nie zajmuję się jak będę wyglądać za 10 lat czy w chwili śmierci. Nowe ciało będzie w tym sensie, że nie będzie ważyło, bolało, przeszkadzało. Natomiast w innym sensie nowe ciało będzie szczególnie potrzebne dzieciom, które umarły w pierwszych godzinach swojego życia. To niekoniecznie muszą być dzieci zabite, nie zawsze też musimy o nich wiedzieć (szczególnie w dawnych czasach). Może dopiero po śmierci dowiemy się, ile tak naprawdę mamy braci i sióstr. I raczej to przemawia do mnie za nowym (w sensie: innym) ciałem niż nasze cielesne braki na ziemi. Bóg mnie kocha taką, jaką jestem, także zewnętrznie, i nie będzie bardziej kochał, gdy się wymaluję.
|
|