Autor: Martyna (---.leon.com.pl)
Data: 2017-03-04 20:21
Cześć Waldi! Poniekąd Cię rozumiem. Niby nie jestem sierotą, ale właściwie rodzice pozostawili mnie na pastwę losu i wrócili dopiero po latach, gdy byłam już osobą dorosłą. Wychowywałam się z dziadkami, w rodzinie alkoholowej, nieustannie słysząc, że jestem zerem, idiotką i będąc straszoną, że i tak mnie wywalą (ciągle podkreślali, że trzymają mnie tam z łaski). Nigdy nie okazywano mi miłości, dla mnie to jakieś puste hasło.
Rozumiem zarówno Ciebie, bo domyślam się, jak się czujesz, jak i ludzi z forum, którzy dość ostro próbują Cię postawić na nogi. Wydaje mi się jednak, że przy takich trudnościach jak moje czy Twoje, konieczna jest najpierw pomoc dobrego terapeuty/psychologa. Po prostu pozwolić sobie na skorzystanie z pomocy.
Ja jestem po terapii indywidualnej oraz grupowej, należę do wspólnoty 12 kroków, a mimo tego wciąż zmagam się z poczuciem odrzucenia przez ludzi i Boga, nieumiejętnością okazywania miłości, bardzo częstymi stanami depresyjnymi oraz niejednokrotnie czymś na kształt ateizmu, choć raczej to jest właśnie to głębokie przekonanie, że nie może istnieć Ktoś, Kto jest Miłością (bo przecież na nią nie zasługuję, nie wiem, czym jest, a w dodatku tyle przeżyłam, że to mało prawdopodobne, żeby istniał Ktoś miłosierny i dobry w obliczu takiego cierpienia na tym świecie) = piszę tutaj o swoich trudnych momentach, a nie o trwałych przekonaniach i poglądach.
Wybacz, że tyle o sobie, ale my poranieni chyba już tak mamy :-) Zgadzam się z Tobą, że ludzie, którzy nie przeżyli długotrwałego piekła w najważniejszych latach rozwoju, po prostu nie będą w stanie tego w pełni zrozumieć. I owszem, jesteśmy niedojrzali, bo kto miał nas tej dojrzałości nauczyć? Ja uczę się tego powoli, mozolnie, dopiero teraz, przed trzydziestką. I nadal jest ciężko.
Podsumowując:
1. Dobry psycholog/terapeuta. Generalnie ludzkie wsparcie, którego możesz faktycznie nie zaznać we wspólnotach (nie w takiej formie, jakiej prawdopodobnie potrzebujesz).
2. Świadomość, że ten ból będzie nam towarzyszył do końca. Owszem, wiele można przepracować, ale jednak to taki krzyż do końca życia... przy czym potem da się go jakoś dźwigać - przed terapią miałam myśli samobójcze i kilka prób, bo było to niestety nie do zniesienia.
3. Nie neguj swojego cierpienia, powtarzając sobie "inni mają gorzej, nie mam raka, trzeba się wziąć w garść" (nie ma sensu zaprzeczać czemuś, co czujesz całym sobą), ale też nie demonizuj go. Uznaj szczerze "faktycznie, dostałem w kość od życia, ale chcę z tym coś zrobić".
Pozdrawiam Cię ciepło :)
|
|