Autor: Mateusz (31.42.19.---)
Data: 2017-03-17 16:48
"Witam. Jestem "starym kawalerem", osobą samotną, która swojej bezżenności nie chciała".
Też serdecznie Ciebie witam i od razu się zapytam (nie czuję, że rymuję), dlaczego od samego początku podkreślasz swoje braki i niepowodzenia? Spójrz, to zdanie mogłoby wyglądać na przykład tak: "Witam, jestem osobą zdrową, posiadającą kochającą rodzinę(bo wierzę, że w takiej się wychowałeś), której w życiu udało się co prawda zdobyć <takie, czy inne> wykształcenie, jednak nie udało mi się jak dotąd znaleźć drugiej połówki". Niby to samo, a jednak zobacz-wzmianka o samotności pojawiła się na samym końcu, z zaznaczeniem, że prawdopodobnie nie jest to stan permanentny. Zawsze, gdy mówisz o sobie innym, czy też jedynie myślisz-zaczynaj od pozytywów, bo w ten sposób budujesz pozytywny obraz siebie. Koncentrując się na powtarzaniu, że jesteś starym kawalerem tworzysz z kolei tak zwane samospełniające się proroctwo-z jednej strony nie chcesz, żeby tak było, ale z drugiej nieświadomie dążysz do tego.
"Czytając niezliczone artykuły na ten temat opublikowane na portalach katolickich znajduję jedynie przestrogi przed tym, żeby nie wpadać w syndrom starokawalerstwa, tzn. niedojrzałości, niegotowości na poważny związek itd".
W takim razie nie tylko je czytaj, ale staraj się też je analizować. Syndrom starokawalerstwa, które sam zdefiniowałeś, najwyraźniej nie dotyczy Ciebie. Przykładowy "stary kawaler", który pod tę definicję podpada, to ktoś, kto na przykład wyżej ceni sobie zabawę i przyjemności, niż budowanie rodziny, w związku z czym nie chce jej zakładać i nie angażuje się w znajomości z płcią przeciwną. Możliwa jest też aberracja w tej definicji w stronę kogoś, kto spotkał już jakiś czas temu odpowiednią osobę, od kilku lat "chodzą ze sobą", ale jednak któreś z nich ucieka cały czas od rozmów na temat narzeczeństwa i potem małżeństwa. Bo jak to, ludzie mieliby zacząć mówić o Asi i Janku (na przykład), że są małżeństwem. Przecież małżeństwo zawierają osoby starsze od nich (kolejny stereotyp), w związku z czym dają sobie jeszcze czas. Rok, potem dwa lata, trzy, cztery i w końcu albo się rozstają, doszedłszy do wniosku, że się "wypalili", albo też stwierdzają, że małżeństwo i tak wiele by nie zmieniło. Troszkę się rozpisałem, ale to jedynie dlatego, abyś mógł stwierdzić, czy zaliczasz się do którejś z tych dwóch grup. Prawdopodobnie nie-chciałbyś mieć żonę, być jej mężem, jednak do tej pory nie spotkałeś odpowiedniej osoby. Szukaj więc dalej - do momentu, aż ją znajdziesz, bądź uznasz, że dalsze poszukiwania są bezcelowe (nie życzę Ci tego, ale tak też może być).
"Pozostałem samotny i mam wrażenie, że Kościół niewiele ma do zaproponowania osobom w takiej sytuacji. Nie jest to droga małżeńska, pomimo iż chciałem małżeństwa".
Kościół ma Ci przede wszystkim do zaoferowania Eucharystię, która daje zbawienie, oraz inne sakramenty, abyś nie upadał w trudnościach. Zresztą, czy uważasz, że Kościół naprawdę oferuje więcej małżonkom, niż osobom takim jak Ty? I oni i Ty przychodzicie do świątyni w tym samym celu - aby oddać chwałę Bogu oraz dzięki darowi Ciała i Krwi Pańskiej czerpać siłę do walki z trudami codzienności, które dotyczą każdego bez względu na stan. Ty dodatkowo możesz robić to częściej, bo nie posiadasz obowiązków wynikających z małżeństwa.
"Jaką więc drogę stawia Bóg przed człowiekiem samotnym nie z własnej woli? Jaki jest Boży sens takiej samotności?"
Przed człowiekiem samotnym jest ta sama droga, co przed każdym innym-droga do nieba, do świętości. Można ją porównać do zwykłej drogi, o długości powiedzmy czterech kilometrów, którą mają przebyć trzy osoby o różnym statusie materialnym. Jedna wsiądzie do samochodu i pokona ją szybko i komfortowo (taka alegoria dobrze dobranego małżeństwa), druga trochę wolniej, na rowerze(tu przykładem mogą być osoby żyjące samotnie i udzielające się w jakiś wspólnotach, co wiąże się niekiedy z większym wysiłkiem niż życie w małżeństwie) - trudu jest więcej, ale są również korzyści, na przykład wdzięczność ludzi, podobnie jak więcej świeżego powietrza, którym można odetchnąć jadąc rowerem. Ktoś inny wreszcie nie ma samochodu, nie łapie równowagi na rowerze(czyli nie realizowałby się będąc na stałe w jakiejś wspólnocie), ale oto dochodzi do skądinąd bardzo odkrywczego wniosku - ma nogi, może chodzić! I pokonuje te cztery kilometry na piechotę, w swoim tempie. Która z tych osób dotrze do celu? Odpowiedź: wszystkie. Bo małżeństwo jest jedynie środkiem do osiągnięcia celu, dojścia do nieba, ale nie celem samym w sobie. Co więcej, jak już wspomniałem, powinno być ono dopasowane, choćby w średnim stopniu, aby było szczęśliwe. Inaczej istnieje ryzyko, że skończysz jak bohater pewnej opowiastki, którą kiedyś opracowałem-Jan Jakiś. Był to człowiek, który pewnego dnia zrobił po raz kolejny już listę sprawunków: miał znaleźć jakieś masło, jakiś olej, jakiś proszek do prania i jakąś żonę(wciąż był jeszcze kawalerem). Było to oczywiście irracjonalne, bo o ile w razie gdy jest się niezadowolonym z jakiegoś produktu, można go wymienić, a gdy to niemożliwe, więcej go nie kupować, o tyle małżeństwo ważnie zawarte jest na całe życie, bez możliwości reklamacji, w związku z czym przyszła żona nie może być po prostu "jakaś". Między nią, a przyszłym mężem musi być miłość, zrozumienie, zaufanie, wspólna wizja przyszłości, wsparcie. I życzę Ci, żeby tak było w Twoim przypadku.
|
|