Autor: Atka (---.dynamic.chello.pl)
Data: 2019-06-02 16:31
Jeżeli chodzi o to, czy jestem przeszkodą w ich drodze do szczęścia, to nie jestem. On mnie nie kocha przecież, szanuje i docenia to, jak wiele dla niego zrobiłam. Moja pomoc polega na tym, ze go wspieram, ze z nim rozmawiam, że to ja starałam sie nakłonić go, by zmienił swoje życie, bo gdy go poznałam był załamany, uzależniony od alkoholu i w długach. Nie ma rodziny żadnej, więc po prostu dałam mu wsparcie, wspierałam w chodzeniu na terapię, w leczeniu alkoholizmu, pomogłam znaleźć pracę, by wyszedł z długów. Obecnie jest dobrze, nie widujemy się często, a raz na kilka tygodni, on nie ma nikogo prócz mnie, na świeta go także zapraszam, by nie spędzał ich samotnie. Nie ma między nami bliskości fizycznej- nie przytulamy się, nic z tych rzeczy. Oboje jesteśmy katolikami, a on jest przecież mężem. To ja namówiłam go, by jechał do żony, by starał się mieć z nią choć minimalny kontakt- i się udało. Nie mam obawy, ze on się we mnie zakocha, ze stanę na drodze do ich szcęścia, bo on kocha ją, mnie traktuje jak przyjaciółkę, z jego strony nie ma miłości, gdyby była, to by trzeba było szybko to zakończyć. Choć ja się obecnie takze zastanawiam nad zakończeniem tego właśnie ze względu na siebie. No ale obawiam się, czy to dobry pomysł zostawiać tak samotnego człowieka, z takimi problemami samemu sobie, kiedy on jeszcze nie jest z tą żoną na etapie powrotu? Nie wiem, co robić?
Ale przyznam, że mimo tego, że jestem pewna, ze żadnych głupot nie narobię, by zniszczyć to małżeństwo, że nie uwikłam się w romans, to pragnełabym, by ta miłość ode mnie odeszła, pragnęłabym poznac kogoś, z kim założę wymarzoną rodzinę, kogo będę kochała z wzajemnością. Wiele niepewności mi towarzyszy w obecnej sytuacji, a chyba największą jest to, że boję się, zeby on nie wpadł przeze mnie w to bagno, z którego wyszedł. Najlepszym rozwiązaniem byłoby dla mnie, gdyby wreszcie ta jego zona przejrzała na oczy i pozwoliła mu wrócić do domu, wtedy wiedziałabym, że jest przy rodzinie, że nie jest sam. A z drugiej strony boję się o siebie, ze jako 36 latka nie zdążę już poznać męża, nie zdążę mieć dziecka itp. Tak trudno podjąc jakąkolwiek radykalną decyzję. Dziś modłiłam się o rozwiązanie godzine przed mszą, żeby Pan Bóg dał jakiś znak, jak to zakończyć odpowiednio.
|
|