Autor: Michał (---.range109-149.btcentralplus.com)
Data: 2013-03-18 21:13
Nie przeprowadziłem żadnej kwerendy, więc są to moje osobiste dywagacje, ale jest rzeczą zastanawiającą, że pojęcie "ojciec" pojawiło się w Kościele w odniesieniu do zakonników, a nie kleru diecezjalnego, aż do późnego średniowiecza obarczonego rodzinami. Tymczasem wobec zwycięstwa chrześcijaństwa w Imperium Romanum, ci chrześcijanie, którzy chcieli zachować pierwotną gorliwość rozpoczęli ucieczkę na pustynię, czyli zaczął się bardzo żywiołowo rozwijać ruch monastyczny. Nie miejsce na to by opowiedzieć jak to wszystko wyglądało, ale zasadniczo mnisi rozpoczęli ucieczkę od świata przed jego pokusami, by zachować pierwotną gorliwość chrześcijańską, która mocno podupadała. W walce z pokusami świata doczesnego, dużą rolę odegrała walka z pokusami cielesnymi, niezależnie od tego czy byli to anachoreci, czy cenobici. Kobieta w dziełach przypisywanych ojcom pustyni była uosobieniem wszelkiego zła, a ideałem życia monastycznego było uwolnienie się od pokus seksualnych i celibat (ponoć św. Augustyn, który także próbował zorganizować wspólnotę monastyczną, uważał, że grzech pierwszych rodziców miał charakter seksualny). Mniejsza o ten barwny i burzliwy początkowy okres, w którym wokół uciekających od świata mnichów i pustelników wyrastały całe miasteczka złaknionych kontaktu z uciekającymi przed nimi mnichami pielgrzymów (takim pustelnikiem był np. Szymon Pustelnik, który zrozpaczony ciągnącą za nim rzeszą wielbicieli, jako jedyny sposób oddzielenia od tłumu uznał wybudowanie pustelni na kilkudziesięciometrowym słupie, pod którym pielgrzymi na lata rozbili miasteczko). Dopiero Pachomiusz, Antoni Pustelnik i Benedykt z Nursji nadali tym ruchom charakter zorganizowany i uporządkowany. Ale wtedy właśnie ojców pustyni zaczęto nazywać ojcami, czego nie czyniono wobec kapłanów diecezjalnych. Tymczasem fizycznie to ci ostatni byli obarczeni rodzinami i dziećmi, a nie mnisi, z założenia żyjący w celibacie.
Tytuł "ojciec" w Kościele Zachodnim zarezerwowany był początkowo dla biskupów, a dopiero od IV w. (zwycięstwa chrześcijaństwa) przypisano go wyłącznie biskupowi Rzymu (ostatecznie za Grzegorza VII). W Kościele Wschodnim utrwaliła się odmienna praktyka. Tym niemniej jednak i na Zachodzie, także w XX w. np. panie z Instytutu Prymasowskiego, czyli osławionej "Ósemki", o swoim duchowym przewodniku - kard. Wyszyńskim nie wyrażały się inaczej niż "ojciec". Podobnie zwracano się do założyciela ruchu oazowego, ks. Franciszka Blachnickiego. Sam tytuł "papież", podobnie jak i Kościół zapożyczyliśmy od Czechów, stąd w naszych uszach nie brzmi tak jak na Zachodzie "Ojciec święty", czy grecka Eccelsia. Tytulatura papieża sięga czasów przedchrześcijańskich, tak rzymskich jak i judaizmu i jest znacznie obszerniejsza np.: patriarcha Zachodu, Pontifex Maximus (dosłownie: "budowniczy mostów"), biskup Rzymu, Wikariusz Jezusa Chrystusa, Następca Księcia Apostołów, Najwyższy Kapłan Kościoła Powszechnego, Prymas Włoch, Arcybiskup i Metropolita Prowincji Rzymskiej, Głowa Państwa Watykan, Sługa Sług Bożych. Charakter władzy papieża najlepiej chyba obecnie oddaje słowo Ojciec Święty, pomijając jurysdykcję papieską, jest najwyższym autorytetem moralnym dla katolików. W końcu XIX w. na podstawie badań historycznych przyjęto, że papieże, nawet najbardziej niegodni, nigdy w historii papiestwa nie popełnili błędu doktrynalnego, choć mylili się w wielu innych sprawach. Nie jest to więc autorytet zawieszony w próżni, tylko z nadania Chrystusa, oparty na doświadczeniu historycznym. Do papieża o rozstrzygnięcie sporu, już w pierwszym wieku odwołała się wspólnota w Koryncie i jego głos był decydujący. Osobna historia to instytucja kardynalatu i sam sposób powoływania (wyboru) papieży. Ale to nie było przedmiotem pytania, choć jest to historia nadzwyczaj ciekawa.
Cały ten współczesny, wszechstronny atak - na rodzinę stanowiącą podstawę Kościoła i społeczeństwa, na ojcostwo i macierzyństwo - z oddzieleniem aktu seksualnego od jego skutków prokreacyjnych (akt przyjemnościowy, permisywny, a nie stworzenia, dziecko jest jego zbędnym i ubocznym produktem), czyli całkowite zniekształcenie pierwszego przykazania danego Adamie i Ewie i sprawienie, że staje się ono bezwartościowe, skoro kobiety nie wykorzystują najlepszego dla siebie czasu na prokreację, często ubezpładniając się, a później w sposób farmakologiczny, lub sztuczny wspomagają procesy rozrodcze, oddzielając je od aktu seksualnego (anonimowi dawcy spermy, zapłodnienie in vitro), wywraca dotychczasowe odwieczne podstawy funkcjonowania społeczeństw i buduje je w oparciu o doktrynę nihilizmu. Ludzie tracąc grunt pod nogami, stają się zagubionymi, bezwartościowymi pionkami spisanymi na straty i przesuwanymi na szachownicy wedle aktualnej potrzeby, a nie społecznymi podmiotami. Naturalnym ciągiem tego procesu są wszelkie perwersje seksualne, skoro chodzi tylko o przyjemność, wreszcie oddzielenie płci od seksualności człowieka (ideologia gender), czyli kompletny obskurantyzm polegający na zaprzeczeniu podstawowym faktom biologicznym, negowanie treści Pisma Świętego, prowadzą do takiego barbarzyństwa i ciemnoty, w której twierdzi się, ze płeć jest wyborem "kulturowym", a nie zdeterminowanym przez naturę chromosomami X i Y. Czyli spokojnie na gruncie pseudonaukowym podważa się całą wiedzę biologiczną dotycząca człowieka! Jednym słowem - ideolodzy homoseksualizmu, pedofilii, ideologii gender i tym podobnych aberracji umysłowych twierdzą ni mniej ni więcej, że dzieci, które są własnością państwa, na zasadzie uznaniowego przywileju udzielane rodzicom - przynosi bocian. A skoro tak, skoro nie są ludźmi, to mogą być obiektem rozmaitych eksperymentów "naukowych". Doktor Mengele w całej krasie. A wszystko to z prostego odrzucenia przez ojca Marcina Lutra, przy wszystkich jego zasługach, władzy papieskiej i idei duchowego ojcostwa. Gdy rozpoczynał swoją reformę, nawet przez myśl mu nie przyszło (cierpiał na ewidentny brak wyobraźni) do czego prowadzi jego doktryna.Tak to jest gdy zaczyna się niewinną reformę, która w istocie rzeczy burzy docelowo cały dotychczasowy ład.
Ależ Gosiu - jak najbardziej chodzi o biologicznego ojca! I każdego ojca. Nie słuchaj mamy, nie słuchaj taty, głosiła dziennikarka, która miała o ile pomnę trzech mężów i za swoimi dziećmi nie przepadała, choć prowadziła programy dla młodzieży, współpracująca z pewnym nieznanym eksperymentatorem hipisowskim i witrażystą, synem pułkownika MO, który głosił róbta co chceta, niespełnionym we wcześniejszych dziennikarskich próbach zagospodarowania młodego pokolenia w ramach rozgłośni harcerskiej, będącej wówczas kuźnią wiadomo czego (przyznam, że przez cały okres szkolny czerwone harcerstwo był dla mnie instytucją najbardziej znienawidzoną, której unikałem jak ognia). Cechą charakterystyczną tych działań nie jest zawarte w hasłach wyzwolenie, a typowo bolszewickie czy neobolszewickie (jak kto woli - lewackie) zniewolenie poprzez zastąpienie rzeczywistych autorytetów nowymi "nowoczesnymi". Już teraz zgodnie z prawem dzieci można odbierać tzw. bezwartościowym ideologicznie rodzicom i przekazywać je w nagrodę takim, którzy rokują nadzieję, na ich politycznie poprawne przysposobienie. Nie wiem co to za protestant, ale ja znam takich, którzy zanegowali w ogóle istnienie Kościoła, wychodząc z prostej przesłanki - odrzucenia wszelkich autorytetów, poza nimi samymi. To jest ciekawe, że taki wasz Donald Tusk, czy Stefan Niesiołowski, albo Bronisław Komorowski, przy wszelkiej negacji i ośmieszaniu innych autorytetów, niezgodnych z nimi, siebie każą jednak uważać bezwzględnie za autorytety, których negacja jest surowo karana. Za słowem ojciec, zawsze stoi słowo Bóg, dlatego należy je ośmieszyć i odrzucić. A nawet chrześcijanie są dzisiaj tak otumanieni i ogłupieni, że współpracują ze swymi prześladowcami i wrogami Boga.
|
|