Autor: Monika (157.25.166.---)
Data: 2017-07-08 10:25
Trochę będę drążyć jeszcze - nie dlatego, że nie czytam albo nie przyjmuję tego, co piszecie. Dziękuję za wszystkie słowa, które padły. Bardzo chcę jeszcze drążyć temat, bo może wreszcie znajdę to, co mnie blokuje. Mam poczucie, że jestem blisko dotarcia do sedna problemu.
Ja wiem, że to, co piszecie, jest prawdą. Czuję tak samo. Komuś w podobnej sytuacji pewnie powiedziałabym tak samo. Jednak kiedy w środku tej sytuacji jestem ja, coś mnie blokuje. Bardzo. Od lat.
Znam odpowiedź na pytanie "n". Była w moim domu osoba, która postępowała bardzo podobnie, i stąd wzięła się pewnie moja nieumiejętność odmawiania pomocy. Moja Babcia. Ona rządziła wszystkim, i też powoływała się na Pana Boga kiedy ktoś jej czegoś odmawiał. Niestety, wiedza o tym, że to się stąd wzięło, nie pomaga mi.
W moim domu był pewnego rodzaju spór o relacje z Babcią i jej związek z wiernością Bogu. Ja wiedziałam to, co Wy mi teraz piszecie - że nie trzeba jej ulegać, bo to nie jest dobre. Rodzina też uważała, że nie trzeba jej zawsze ulegać, że uleganie nie jest dobre, tyle że oni jednocześnie uważali, że to wbrew temu, co mówi Bóg. Trudno to wytłumaczyć, ale się postaram.
Niektórzy z mojej rodziny uważali, że Prawo Boże to trochę utopia. Dla przykładu, Pan Bóg mówi, żeby nie kłamać, a czasem kłamanie jest dobre i potrzebne. Pan Bóg mówi, żeby nie mieszkać razem przed ślubem, a czasem to jest dobre. I analogicznie: Pan Bóg mówi, żeby zawsze pomagać i służyć Babci, a czasem to nie jest dobre. To jest postawa niektórych z mojego rodzinnego domu - a przynajmniej tak ją jako dziecko odbierałam.
A mnie zależało na tym, żeby z Panem Bogiem żyć w przyjaźni. I próbowałam jakoś to pogodzić. Artykuły takie jak ten ks. Dziewieckiego znam (dziękuję za przypomnienie, dobrze jest wracać do dobrych rzeczy). Tylko że czytałam takie rzeczy jak ten artykuł, a potem w Kościele albo w domu słyszałam że Bóg chce, żeby "zawsze pomagać", "wszystkim służyć", a rodzina to potwierdzała. Babcia, kiedy jej się czegoś odmawiało, mówiła, że powinniśmy się bać Boga. Reszta rodziny puszczała to mimo uszu - bo oni trochę założyli, że to, czego Bóg chce to i tak utopia, i przyzwyczaili się do tego, że działają wbrew Bogu, pewnie trochę licząc na Boże Miłosierdzie. Ja nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Wierzyłam, że Bóg nie może chcieć czegoś, co jest złe. I jeśli nakazuje pomagać, to znaczy, że trzeba to robić. Nie chciałam uwierzyć, że Bóg faktycznie chce czegoś, co jest utopią, i czego przestrzeganie prowadzi do sytuacji absurdalnych - do tego, żebym pozwalała się krzywdzić. I nadal o tę wiarę walczę.
Ale kiedy idę do Kościoła i słyszę hasło "zawsze pomagaj", to wgniata mnie to w ziemię. To przecież potwierdza wersję mojej rodziny, w którą tak bardzo nie chcę wierzyć.
No i nie wiem jak to pogodzić. Przecież faktycznie słyszę z ambony słowa "zawsze pomagaj", "wszystkim służ", "czegokolwiek nie uczyniliście...".
Wiem do czego prowadzi praktykowanie tych słów rozumianych dosłownie, to mi mówi doświadczenie i zdrowy rozsądek. Na pewno nie prowadzi do dobra. Też mi to piszecie. Ale jednocześnie mówicie, że odmawianie pomocy nie jest wbrew Bogu. Jak to, skoro w Kościele właśnie słyszę, że pomagać mam zawsze i wszystkim?
Nie trzeba mi udowadniać, że odmawiając nie robię niczego złego.
Natomiast bardzo potrzebuję wiedzieć, czy odmawiając na pewno nie łamię Bożego Prawa. I jak to pogodzić z tym wezwaniem do służenia zawsze, wszystkim, i niezależnie od wdzięczności (bo bezinteresownie).
Nie wiem czy udało mi się jasno wytłumaczyć o co mi chodzi.
Proszę o wyrozumiałość, wiem, że dla wielu to może być problem teoretyczny. Zapewniam że dla mnie nie jest.
|
|