Autor: Mateusz (31.42.19.---)
Data: 2017-10-25 19:40
Czy Twoje życie może być drogą do zbawienia? Oczywiście, że tak, bo innej drogi do Nieba jak tylko poprzez ziemskie trudności i niedogody nie ma. Ważne tylko, aby przeżywać to życie z Bogiem. To tak ogólnie, tytułem wstępu. Teraz przyjrzyjmy się Twoim konkretnym problemom.
"Patrząc tymczasem na wiele współczesnych portali katolickich wydaje mi się, że kreowany tam wzór chrześcijanina jest zgoła inny. Ma to być osoba bardzo aktywna, z marzeniami, nie bojąca się wyzwań, dbająca o swoją powierzchowność, radosna, towarzyska, uśmiechnięta..."
Czy wiesz, jaki jest pierwszy krok do samorozwoju? Jest nim zaprzestanie czytania i powielania gotowych wzorców i porad. Na jakimś portalu przedstawili obraz chrześcijanina, który do Ciebie nie pasuje? W takim razie go przerób. Weź Dekalog i zastanów się nad każdym z dziesięciu przykazań-co Ty(konkretnie Ty, nie ktoś inny) możesz zrobić, aby przestrzegać ich na co dzień? Następnie zapisz wnioski, które się pojawią i staraj się często do nich powracać.
"Znajomi ci żyją zresztą innym życiem niż ja - wychodzą za mąż, żenią się, podróżują, nie znają większych ograniczeń finansowych; wydaje się chwilami że są wolni od wszelkich problemów)".
Czyli problemem prawdopodobnie jest to, że obracasz się w dużej mierze wśród przedstawicieli "kategorii C", znanej też jako "cwaniaki". Są to ludzie, których dążenia w dużej mierze pokrywają się z Twoimi. Problem zaczyna się, gdy oni odnoszą pierwsze sukcesy, następnie planują kolejne działania, znów realizują je bez większego wysiłku i tak w kółko. Co Ty robisz w tym czasie? Próbujesz osiągnąć pierwszy ze swoich celów, zbieżny z jednym z tych, które oni osiągnęli już dawno. Nie udaje się to, więc w ramach samopocieszenia próbujesz przypasować do tamtych ludzi słowa o już odebranej nagrodzie z Mt 6,5-15, czyli powodzeniu w życiu doczesnym w zamian za brak nagrody wiecznej. I tu również może wystąpić problem, bo oni mogą wcale nie chcieć trwać w grzechach ciężkich, prowadząc życie sakramentalne. Po prostu mają więcej szczęścia w życiu. I wówczas istnieją dwie alternatywy: albo się z tym pogodzisz, albo staniesz się sapiącą z zazdrości i zawiści karykaturą samej siebie, życzącą-bądź co bądź-swoim bliźnim popadnięcia w najcięższe grzechy. Poza tym należy pamiętać, że to, co jest dobre dla jednych, wcale nie musi być równie pozytywne dla drugich, nawet jeśli ładnie wygląda obserwowane „z boku”. Kiedyś pisałem o tym na tym forum, w temacie o pozbywaniu się zazdrości.
„Nie mam żadnych wielkich marzeń - dziękuję za to, co mam, ale też od życia się wiele nie domagam. Nie działam w żadnym zorganizowanym wolontariacie - raczej jak mogę pomagam doraźnie, choć i tu zapewne mogłabym być bardziej aktywna”.
Może to zabrzmi dziwnie, ale powiem, że to nawet dobrze, iż nie masz wielkich marzeń. Ktoś inny mógłby oczywiście twierdzić inaczej, ale ja jestem przekonany, że dążenia w życiu dają się podzielić na złudzenia, marzenia i plany. Złudzenia na pierwszy rzut oka wydają się atrakcyjne, ale po dłuższej analizie okazuje się, że nie wyniknie z nich nic dobrego. Marzenia to różne korzystne dla nas rzeczy, których nie jesteśmy jednak w stanie osiągnąć, bo nie dysponujemy(i z różnych względów nie będziemy dysponować) niezbędnymi w tym celu środkami, bądź stale utrzymują się niesprzyjające ich osiągnięciu okoliczności, na których ustanie nie mamy wpływu. Plany wreszcie to te z naszych zamierzeń, co do których wiemy, że jesteśmy odpowiednio przygotowani i mamy wszystko, co niezbędne, aby je osiągnąć. Przeszkodą może okazać się wówczas coś, co niektóre „mądre głowy” postanowiły nazywać „obiektywną rzeczywistością”, a na którą to składają się wszystkie czynniki pozostające poza naszą kontrolą, jak choćby pogoda. W związku z tym, ja polecam aby złudzeń się pozbyć, z marzeń zrezygnować w odpowiednim momencie, a plany zweryfikować.
„Nie wiem tylko, czy takie moje "nijakie" życie się w ogóle Bogu podoba. Nie dodałam, że mam mnóstwo wad - jestem nerwowa, mało pomocna, do tego dochodzi jeszcze uzależnienie od masturbacji i wszelkich nieczystych myśli (robię to odkąd pamiętam, czyli od bardzo wczesnego dzieciństwa - ale to temat na osobną historię, choć nie będę jej tu opowiadać, bo bardzo dużo na tym forum już na ten temat było)”.
Gdyby Twoje życie nie podobało się Bogu, to nie byłoby Cię na tym świecie. Po prostu. Wady, jakie opisujesz, ma naprawdę wielu ludzi-nerwowy tak naprawdę jest każdy z nas, przynajmniej od czasu do czasu, bo to skutek kontaktu ze światem. Jesteś mało pomocna? Tak Ci się tylko wydaje. Nie masz po prostu okazji, aby realizować się na polu udzielania pomocy innym.
„Boję się, że jak stanę kiedyś przed Panem, to nie będę mu miała co powiedzieć. W końcu to, że chodzę do kościoła częściej niż w niedziele nie jest zasługą samą w sobie, robię to przecież bardziej dla siebie, Bóg tego nie potrzebuje...”
Kiedy staniesz przed Bogiem nie będziesz musiała mówić absolutnie nic. Twoje ziemskie czyny będą wówczas mówić za Ciebie. I tak na przykład częste uczestniczenie we mszy jest jak najbardziej zasługą-Twoją zasługą, bo między innymi na tej podstawie(pobożnego uczestniczenia w Eucharystii i korzystania z sakramentów) trafisz kiedyś miejmy nadzieję do Nieba. Masz rację, że robisz to głównie dla siebie i swojego zbawienia-ale właśnie ono na pewno ucieszy Boga.
„Kiedyś - jeszcze jako dziecko - miałam duże upodobanie do różnych praktyk pokutnych (posty, jakieś męczenie się fizyczne, itp.), fascynowali mnie różni święci, modliłam się po kilka razy dziennie. Myślałam chwilami, że może by do tego trochę wrócić, żyć co prawda w świeckim świecie, ale trochę jak w klasztorze”.
Tym wyznaniem przypomniałaś mi pewną popularną kiedyś reklamę i jej hasło przewodnie: jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Zastanów się, gdzie tak naprawdę jest Twoje miejsce-w życiu świeckim, czy konsekrowanym, a następnie podejmij decyzję i żyj tym życiem na sto procent. Bez mieszania „trochę tego, trochę tamtego”.
|
|