Obok pogorzelców nie przechodzi się obojętnie. Doświadczają tragedii, wstrząsu, z którego trudno się pozbierać. Szczególnie samemu. Dlatego tak potrzebna jest pomoc. Teraz wyobraźmy sobie, że pożogą jest wykorzystanie seksualne.
Pożar był wielki. Cudem uszli z życiem, ale stracili cały dorobek. Poparzenia będą leczyć latami – słyszymy. Obok pogorzelców nie przechodzi się obojętnie. Doświadczają tragedii, wstrząsu, z którego trudno się pozbierać. Szczególnie samemu. Dlatego tak potrzebna jest pomoc. Teraz wyobraźmy sobie, że pożogą jest wykorzystanie seksualne. Dorobkiem, który spłonął – utracone dzieciństwo, młodość i szanse, a poparzeniami – wewnętrzne spustoszenie, z którym skrzywdzony zmaga się latami, czasem całe życie. Czy wobec takiej osoby potrafimy być miłosierni?
Milczenie zranionych
Moje obserwacje i rozmowy z pokrzywdzonymi pokazują, że zdecydowanie zbyt często nie potrafimy. „Łatwiej nam nieść pomoc, gdy mamy bezpośredni kontakt z krzywdą: ktoś padł ofiarą wypadku czy katastrofy, my widzimy zdarzenie, jego skutki i bez większych przeszkód potrafimy ocenić, że pomoc jest potrzebna. Poszkodowany nie wyłudza, nie wymyśla. Skutków wykorzystania seksualnego najczęściej nie widać. Trudno wtedy wejść w empatyczne myślenie” – mówi Jakub Pankowiak, który sam doświadczył w dzieciństwie wykorzystywania seksualnego przez księdza. Doświadczył też odrzucenia ze strony diecezjalnego biskupa i niektórych duchownych, gdy zgłaszał swoją krzywdę. Osobiście spotkał się też z zarzutami, że wyłudza i wymyśla.
To wtórna wiktymizacja, czyli ponowne zranienie. A taka rana jest poważna. Pokrzywdzona kobieta, która swoją historię zdecydowała się opowiedzieć w książce Zranieni. Rozmowy o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele, to proces kanoniczny nazywa „najbardziej dramatyczną rzeczą, jaka ją kiedykolwiek spotkała”. Wspomina też, jak odtrącenie przez ciotkę, której jako mała dziewczynka opowiedziała o tym, co robił jej ksiądz, zamknęło ją w traumie na lata.
Wciąż słychać zdziwione głosy ludzi, którzy nie rozumieją, dlaczego skrzywdzeni na tle seksualnym przez lata milczą. Specjaliści mówią zgodnie – milczenie ofiar to jedna z głównych cech charakterystycznych dla wykorzystywania seksualnego i skutek manipulacji, jakich dopuszczają się sprawcy. Obrazowo tłumaczyła mi to Jolanta Zmarzlik, terapeutka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę: „«Nie mów, bo mama cię znienawidzi», «Nie mów, bo trafisz do poprawczaka», «Nie mów, bo pójdę do więzienia i nasza rodzina się rozpadnie». To rezonuje przez lata”.
Jakub Pankowiak zwraca też uwagę na inny aspekt. „Mówienie o krzywdzie, jaką jest wykorzystywanie seksualne, burzy pewien ład i spokój, zarówno w człowieku, jak w społeczeństwie. Sam to przerabiałem, słyszałem to też od innych pokrzywdzonych – że ujawnienie mojej historii sprawi, że runie moja codzienność, która nie była idealna, bo obciążały ją wydarzenia z przeszłości, ale była stabilna” – komentuje.
Zmierzyć się z dramatem
Dosadniej o problemie polskiego społeczeństwa i Kościoła w mierzeniu się z dramatem wykorzystywania seksualnego mówi ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. „Nieraz problemem nie jest niechęć do okazania miłosierdzia, a wręcz nienawiść do osób, które mówią o swojej krzywdzie albo nagłaśniają problem wykorzystywania seksualnego w Kościele” – zauważa. „Głośno mówię o tym od dwudziestu trzech lat, gdy wróciłem z kilkuletniego pobytu za granicą. Przez sześć lat studiowałem i pracowałem duszpastersko we Włoszech, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Dzięki temu poznałem tamtejszy Kościół i problemy, z jakimi się mierzy. Z tą wiedzą wróciłem do Polski i byłem przez kilka lat głęboko przekonany, że mamy szanse, by nie powtórzyć błędów Irlandii, Belgii, Holandii czy USA. Boleśnie się rozczarowałem” – opowiada. Jak wskazuje, w Polsce mocno rezonuje myślenie o Kościele jak o oblężonej twierdzy: „Przez dziesięciolecia jak mantrę powtarzano zasadę, że wszystko, co mówiono źle o księżach i biskupach, to atak na Kościół. Przecież to absurd. Nie odróżniano sprawiedliwej krytyki od niesłusznego ataku”.
Także Adam Żak SJ, koordynator ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski, mówi wprost, że Kościół w Polsce nie potrafi korzystać z doświadczeń z zagranicy. „Nawet jeśli są w Kościele w Polsce osoby, które uważają, że trzeba coś zrobić, nierzadko blokuje je bezradność – ale jak? Przecież tego nie można, tamtego nie można” – mówi w rozmowie, która ukazała się w zbiorze Zranieni.
Tymczasem, jak wynika z danych opracowanych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, od połowy lipca 2018 roku do końca 2020 roku w diecezjach i zakonach męskich zgłoszono kolejnych 368 spraw dotyczących wykorzystywania seksualnego przez osoby duchowne. Zaledwie 10 procent z nich uznano za niewiarygodne i odrzucono.
Wzrost liczby zgłoszeń jest lawinowy (a mówimy tylko o sprawach, o których poinformowano diecezje albo zakony, a nie o wszystkich przypadkach wykorzystania seksualnego przez duchownych; tych z pewnością jest więcej). Wcześniejsze dane z dwudziestu ośmiu lat mówiły o 382 zgłoszeniach, czyli średnio trzynaście na rok. W ostatnim badanym okresie średnio rocznie przybywa aż 147 zgłoszeń. Dotyczą one zarówno wydarzeń z przeszłości, jak i tych dramatów, które rozegrały się, gdy dyskusja o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele w Polsce była coraz głośniejsza. A problem równie głośno negowany przez niektóre środowiska.
Pomóc pokrzywdzonemu
Co zatem możemy zrobić?
Po pierwsze przyjąć do wiadomości, że to realna tragedia, której doświadczają ludzie w Kościele. Że są księża, zakonnicy i zakonnice, którzy dopuszczają się wykorzystywania seksualnego małoletnich i/lub dorosłych. Że ukrywanie sprawców to przestępstwo i współudział w krzywdzie kolejnych ofiar. Że krzywda dziewczynek i chłopców, kobiet i mężczyzn, której doświadczają oni z rąk osób świeckich, nie jest ani lepsza, ani gorsza od krzywdy z rąk księdza – jest dojmująco bolesna. Takim osobom również należy się zrozumienie, pomoc i wsparcie, a niejednokrotnie i skrzywdzeni, i krzywdziciele są członkami Kościoła. Fakt, że do wykorzystywania seksualnego dochodzi też w innych niż kościelne środowiskach, absolutnie nie jest usprawiedliwieniem dla Kościoła.
Wtedy może łatwiej będzie się zatrzymać jak miłosierny Samarytanin, choć opowieść o nim wydaje się już tak wyświechtana. Ten obraz z dziesiątego rozdziału Ewangelii według św. Łukasza często jest przywoływany w kontekście pomocy osobom zranionym na tle seksualnym. Ksiądz Artur Chłopek, duszpasterz osób pokrzywdzonych wykorzystaniem seksualnym z diecezji krakowskiej, podczas jednej z Modlitw za Zranionych w Kościele, które odbywają się cyklicznie w Krakowie od czerwca 2019 roku, czerpiąc z tej właśnie przypowieści, przedstawił pięć kroków, by pomóc pokrzywdzonemu: zobaczyć go, wzruszyć się głęboko, podejść, opatrzyć rany i działać z innymi. Tak proste i tak trudne jednocześnie.
Wstyd, który uwiera
Wielu sprawców wykorzystania seksualnego nijak się ma do wizerunku zakapturzonego chuligana, który goni dzieci w parku. Wykorzystują „w białych rękawiczkach”. Dla otoczenia potrafią być uprzejmi i pomocni, uśmiechnięci i inteligentni. Świetni manipulatorzy. A skrzywdzony? Jest oblepiony siecią, jaką sprawca misternie utkał. Denerwuje się, jąka, płacze. Jak atakowane zwierzątko – ucieka albo sam atakuje. W głowie dudni mu wtłoczone przez sprawcę zdanie: „Nikt ci nie uwierzy” albo: „To twoja wina”. To kłamstwa, z których bardzo trudno się wydostać.
Przyjęcie zranionej osoby stawia nas też wobec trudnej prawdy, jak mówi Marta Titaniec z Fundacji Świętego Józefa Konferencji Episkopatu Polski – uwierającej. „Kataklizmy są rzeczywistością zewnętrzną, na którą nie mamy specjalnie wpływu jako ludzie, czy się pojawią, czy nie i kogo dotkną. W przypadku wykorzystania seksualnego krzywdę zrobił drugi człowiek. Stajemy tu więc niejako z prawdą, że jako ludzie potrafimy również krzywdzić i zadać ból. Ta świadomość jest trudna do przyjęcia. Pojawia się taki wewnętrzny wstyd, który uwiera” – zauważa.
Marta Titaniec ma kontakt z wieloma osobami, które zostały wykorzystane seksualnie w Kościele. Jej doświadczenia potwierdzają, jak ważna jest reakcja otoczenia na krzywdę zranionych. „Widzę, że oprócz tego, że system był wadliwy, bo mechanizmy, jakie funkcjonowały, nie pomagały w oczyszczeniu, to przeszkodą na drodze ujawnienia krzywdy byliśmy również my – najbliższe otoczenie pokrzywdzonych. Zbyt często słyszę, że oprócz doznanej krzywdy wykorzystania seksualnego kolejne krzywdy generowali najbliżsi, potem nauczyciele – lekceważąc, nie rozumiejąc, dziwiąc się, że ksiądz czy inny szanowany człowiek mógł robić coś takiego. Dotyczy to zarówno rzeczywistości i Kościoła, i społeczeństwa” – mówi. I dodaje: „Pomoc takim ludziom jest też dużo bardziej wymagająca niż tylko przelew na konto z jakimś dopiskiem, nie deprecjonując tej formy pomocy oczywiście. Wymaga bowiem naszego zaangażowania, dania czegoś, co trudno dzisiaj zaoferować: czasu. Dużo mniej osób może to zaoferować”.
W przytaczanej przypowieści o Samarytaninie dotyka mnie jeszcze jedno – człowiek, który wpadł w ręce zbójców, leżał pół umarły. Pół umarły. Zdaje się, że te dwa słowa bardzo dobrze opisują skutki wykorzystywania seksualnego. Tylko łatwo to przegapić, bo jak wskazuje Marta Titaniec, „rany duszy i serca są mniej widoczne i niejako «subiektywne», to znaczy nikt nie jest w stanie zobaczyć fizycznie, jak to może boleć”.
Droga do przejścia
Najstarszy zgłoszony przypadek wykorzystywania seksualnego, przedstawiony w ostatniej kwerendzie, dotyczy wydarzeń z 1958 roku. „Proszę pani, a kto wtedy o jakiejś pedofilii w Kościele wiedział? To było nie do pomyślenia!” – usłyszałam takie zdania nieraz. Ostatnie lata w Kościele w Polsce to czas mierzenia się z problemem wykorzystywania seksualnego. Idealnie by było, gdyby empatia i zrozumienie wobec tego dramatu stały się doświadczeniem masowym i jednoczesnym. Tak nie jest, bo potrzebujemy zmiany mentalności całego społeczeństwa, a to proces długi i powolny. „Nie oceniałbym jednak łatwo tych, którzy mają trudność z zaakceptowaniem, że w Kościele dochodziło i pewnie dochodzi do takich przestępstw. Też mają drogę, którą muszą przejść” – mówi Jakub Pankowiak.
Świadomość tego, że ludzie w społeczeństwie, w tym członkowie Kościoła w Polsce, w różnym tempie dojrzewają do zmierzenia się z problemem wykorzystywania seksualnego, może przynieść pewną wyrozumiałość, skądinąd potrzebną, by nie wybuchały niepotrzebne wojny domowe, które zamiast dróg wyjścia przynoszą kolejne rany. Jednocześnie nie może być to wymówka i łatwe usprawiedliwienie. Bo gdy pozna się, jak wielką krzywdą jest wykorzystywanie seksualne małoletnich, trudno odwrócić głowę. A przecież: „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 25,45).
Justyna Kaczmarczyk
Życie duchowe jesien 108/2021
Doświadczenie świeckich małżonków, dających życie swojemu dziecku, może zrodzić nowe pytania wobec takich tajemnic wiary, jak zbawienie dzieci, które umarły bez chrztu, grzech pierworodny czy niepokalane poczęcie Maryi. Niniejsze rozważania nie oferują pełnych odpowiedzi na stawiane pytania, zaledwie zakreślają kierunek, w jakim – jak sądzę – należałoby pójść, aby je znaleźć. Zapewne też będą rodzić kolejne pytania...
Syn marnotrawny był człowiekiem – według dzisiejszych standardów – otwartym. Nie widział swej przyszłości w ciasnych ramkach instytucji, jaką był klan rodzinny. Był ciekaw świata, chciał przygód, nowości, świeżych inicjatyw w życiu. Zwrócił się więc do ojca z żądaniem: „daj mi część własności, która na mnie przypada” (Łk 15,12), i gdy otrzymał swoją należność, ruszył w świat.