Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2008-06-13 10:34
Twoje sumienie nie umarło, skoro o ten ratunek pytasz. To znaczy, że cię dalej męczy :))))
Co więc rozumiesz przez "umarłe sumienie"?
1. - Czy to, że coraz bardziej przestajesz odróżniać dobro od zła, czyli sumienie za mało cię gnębi (a dokładniej: ty go nie umiesz usłyszeć),
2. - Czy to, że ty słyszysz głos sumienia, wiesz co jest dobre a co złe, ale cię to nie wzrusza i robisz źle, bo "nie masz sumienia"?
3. - Może jeszcze być tak, że wiesz że coś jest złe, wcale nie chcesz tego zła, a mimo to ciągle do tych grzechów wracasz. Można wtedy powiedzieć, że sumienie działa za słabo, skoro ci to nie pomaga przezwyciężyć pokusy.
Od końca.
Ad 3. Tak bywa przede wszystkim wtedy, gdy jest jakiś nałóg. Człowiek po jakimś czasie nienawidzi tego grzechu, ale nie umie się wyzwolić z niego. Potem nienawidzi siebie, że robi coś, czego sam nienawidzi. Żeby zapomnieć choć na chwilę, że się nienawidzi - dalej grzeszy, bo tylko tak umie "zapomnieć" o kłopotach. To jest bardzo charakterystyczne przy nałogach. Ale tutaj sumienie działa prawidłowo. Mówi co jest złe. Człowiek słyszy, wie, co jest złe. To jest niewola, a nie problem z sumieniem. Nałóg się rodzi przez powtarzanie grzechu i szukanie w nim "ratunku". Potem sumienie może krzyczeć, ale niewolnik grzechu słucha ciała a nie sumienia. Jeśli się nie spotkało Boga, to nałóg mniej boli. Im bardziej boli - tym lepiej działa sumienie. To właśnie sumienie pokazuje tę ogromną sprzeczność między tym, czego się już dobrego pragnie swoją wolą, a tym, co się złego robi jakby wbrew sobie. Najbardziej to widać właśnie przy znanych nałogach, ale to w ogóle dotyczy każdego grzechu w czasie, gdy człowiek sercem naprawdę już przylgnął do Boga. Serce odczuwa potrzebę świętości, a ciału jeszcze do tego daleko. O tym pięknie pisze św. Paweł: "Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę - to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre" (przeczytaj całość Rz 7,14-24). Skoro wiem, że to jest złe, to znaczy, że sumienie działa. Ale na wyzwolenie się z grzechu potrzeba czasu. Gdy jest dobrze - może nam się wydawać, że wszystko już za nami. Gdy przychodzą w życiu kłopoty - to i problemy z grzechem często powracają. Tu trzeba być dla siebie bardzo cierpliwym. Nienawiść do siebie nie tylko nie pomaga, ale psuje wszystko. Trzeba umieć sobie wybaczać, tylko wtedy będzie siła do pracy nad sobą.
Ad 2. Najgorsze jest to drugie. Wiesz, że to złe, ale tego chcesz, bo tak ci wygodniej, lżej, przyjemniej. To takie właśnie życie powoli zabija sumienie. Kiedy słyszysz głos sumienia, ale na zimno wybierasz zło. Z wyrachowania: zło przyniesie teraz, dzisiaj, większą korzyść materialną albo większą przyjemność. To już trudno nazwać upadkiem, to jest właściwie trwanie w grzechu. To jest jakaś decyzja: wybieram zło. To postawa np. w życiu rodzinnym (bez ślubu kościelnego, używając środki antykoncepcyjne), w pracy (kariera choćby przez seks z prezesem czy deptanie kolegów z pracy). Jeśli się ciągle odrzuca głos sumienia, za jakiś czas przestaje się już go słyszeć ("wszyscy tak robią", "muszę tak zrobić", "w takiej sytuacji to inna sprawa"). To jest najgorsze, bo to sprawa twojej woli. Nikt nie ma dojścia do twojej woli. Tak naprawdę, to w pewnym sensie ani szatan, ani Pan Bóg który tę wolę ci podarował. Tylko ty możesz coś z tym zrobić. Tylko ty wybierasz między dobrem a złem, między Bogiem a szatanem. Ktoś z zewnątrz może tylko być twoim sumieniem: mówić, że to złe. Tylko ty możesz zdecydować, co wybierasz. To może być albo prawdziwe nawrócenie, że dzisiaj decydujesz: chcę być dobry, wybieram Boga - i od dziś wszystko zaczynasz zmieniać, zaczynając od największego grzechu. Albo, co wbrew pozorom jest trudniejsze: maleńkimi kroczkami zmieniasz swoje życie. Od najłatwiejszych, najdrobniejszych spraw. Radykalizm przynosi więcej bólu i trudu naraz. Ale następne decyzje i walki wewnętrzne są łatwiejsze, bo już jesteś wewnętrznie przemieniony. Drobne kroczki wydają się łatwiejsze, ale wtedy droga jest tak daleka, że pewnie gdzieś się zatrzymasz, że cię stare grzechy dogonią. I - znów trochę dziwne - na pierwszej, trudniejszej drodze, jest więcej radości. Tam po prostu jest Bóg. Całym sobą idziesz do Boga. Na drugiej drodze - jeszcze nie idziesz do Boga, na razie uciekasz od szatana. Łatwiej jest "iść do" niż "uciekać od".
Tak czy inaczej - ratunkiem tutaj jest twoja decyzja. Tylko twoja decyzja.
Ad 1. To jest właściwie sprawa najprostsza, jeśli tylko chcesz. Najpiękniej to widać u ludzi właśnie nawróconych. Jest wtedy taka ogromna troska o własne sumienie i nadsłuchiwanie co ma do powiedzenia. Bardzo często przed nawróceniem sumienie było prawie umarłe, albo zupełnie niewykorzystywane.
Pierwsze - to zacząć słuchać sumienia. Może nie wszystko jeszcze wie, może mówi za cicho, może jest trochę chore - ale jeśli nie zaczniemy go słuchać, to żadne kształtowanie sumienia nie pomoże. Zresztą jak kształtować sumienie, którego się nie słyszy? SKąd mogę wiedzieć, czy jest prawidłowe?
Słuchać - czyli to co wiem, wykorzystać w życiu. Czynić dobro, odrzucać grzechy. Ale wymyśliłam, prawda? Oryginalne i przemądre :))). Ale naprawdę na tym to polega. Nie zagłuszać tego co mówi, nie odkładać na jutro, nie wyszukiwać argumentów przeciw, nie usprawiedliwiać się. To na dziś, na teraz.
Drugą sprawą jest właśnie kształtowanie sumienia. Trzeba mu dostarczać informacji. Są rzeczy, które każdy człowiek wie. Nie zabijaj, nie kradnij. W drobniejszych sprawach trzeba się już nieraz dobrze zastanowić. Są jednak sprawy, które dotyczą naszej wiary, te trzeba poznać, dopytać się o nie i w konfesjonale i poza nim. Na początek wykorzystywać gotowe rachunki sumienia, bo może jakiś grzech dobrze się ukrył przed nami. Kościół proponuje codzienny rachunek sumienia, bo wtedy więcej pamiętamy, łatwiej nam siebie zobaczyć, lepiej słyszymy sumienie. Trzeba jednak pamniętać, że prawdziwy rachunek sumienia to nie tylko grzebanie w brudach, ale spojrzenie na siebie poprzez Bożą miłość, która ciągle nas obdarza. Jaki jestem? Co dobrego dziś zrobiłem? Co się nie udało? Czego pragnę? Dziękuję, przepraszam, proszę. Rachunek sumienia, to też modlitwa. Tylko wtedy pomaga. Bez Boga tylko dołuje, albo nawet może prowadzić do rozpaczy, częściej do zniechęcenia. Rachunek sumienia trzeba robić na spokojnie, powoli. Na przykład codziennie rozmyślać o innym przykazaniu. Albo codziennie inny fragment Ewangelii (po kolei czy dzisiejsze czytania mszalne). Jeśli się coś robi systematycznie, masz większą pewność, że nie chowasz niczego przed Bogiem. Jeśli nie robi się wszystkiego naraz, masz większą pewność, że uda się to zapamiętać i naprawdę zmienić. Dlatego rachunek sumienia musi się łączyć z postanowieniem poprawy. Ale konkretnie: co zmienić i jak zmienić. Inaczej to będzie sztuka dla sztuki. A przecież nie chodzi o to, żeby znaleźć w sobie jak najwięcej grzechów, ale o to, żeby z upadków powstawać. Jeśli oczyścimy jedno podwórko, sumienie pokaże nam co dalej. Ogromnym Bożym Miłosierdziem jest to, że nie widzimy wszystkich swoich grzechów naraz, tylko odkrywamy je po kolei. Widzieć wszystkie swoje grzechu naraz i mieć świadomość ich brzydoty oraz tego, że Jezus za nas umierał, doprowadziłoby tylko do rozpaczy, nie do wzrostu. To byłby przedsmak piekła. Pozwólmy więc w pracy nad sobą, żeby Duch Święty działał na miarę naszych sił i możliwości wzrostu. Może to jest powoli, ale skąd wiesz, czy potrafiłbyś więcej? Chodzi tylko o to, żeby codziennie było w nas to dobre napięcie wewnętrzne: chcę być dobrym człowiekiem każdej sytuacji, chcę by w tym pomagał mi Bóg. A pomoc Boża to modlitwa, częsta spowiedź, częsta komunia święta. Kiedy serce jest czyste, dużo lepiej słyszy się własne sumienie.
To tak, hmm... pokrótce :))))))))))))))))
|
|