logo
Niedziela, 12 maja 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: Grzegorz (213.173.209.---)
Data:   2001-08-31 21:34

Dziękuje za wypowiedzi w wątku 'Czy będąc katolikiem można ćwiczyć karate?'. Nie jestem fakatykiem, i nie nie popadam w skrajności. Karate jest to dla mnie sport. Jeden uprawia taki, ktoś inny taki. Ja ćwiczę wschodnie walki. Przecież nie jeden katolik został mistrzem świata, i wcale o Panu Bogu nie zapomniał, wręcz przeciwnie. Podobnie ta rzecz ma się u mnie. Ćwiczę dużo, nawet więcej, bo codziennie. Ale również poświęcam dużo czas na modlitwę, rozmawiam z Bogiem o moim życiu i o życiu bliskich mi osób. Nie stawiam, na jednej szali Boga i karate. Bóg był, jest i będzie ważniejszy od sportu jaki uprawiam. Codziennie jestem na Mszy św., czytam Pismo św. i uważam, że można być wierzącym i praktykującym, oraz ćwiczyć wschodnie sztuki walki. Co mi to daje zapytacie? Dużo. Karate nauczyło mnie samodyscypliny, nauczyło mnie stawiać sobie wysokie wymagania, już nie tylko natury fizycznej ale również moralnej. Skończyłem studia wyższe, obecnie kończę doktorat, gdybym nie ćwiczył z pewnością tak daleko bym nie zaszedł. I jeszcze jedno, myślę że ważne. Otóż w tych waszych wypowiedziach wyczywam jakiś katolicki lęk przez Dalekim Wschodem w rzeczy ogólnej. Zasadniczo - katolik i karateka - po prostu jest nie do przyjęcia.
A co Bóg na to wszystko ? Wszscy dzisiaj boimy się wyjść na ulice, także
ksiądz ma cykora kiedy idzie z Panem Jezusem do chorego w ciemnej ulicy. Nie
wiem, czy boi się o Pana Jezusa, czy o siebie. Ćwiczę już kilka lat, nigdy
nie stosowałem przemocy, i nigdy nie wykorzystałem swojej wiedzy przeciwko
człowiekowi. Więcej, mam więdzę taką iż mógłbym zabić, nie ukrywam tego.
Wiem o tym również i świadom jestem, że ktoś kiedyś może mnie potrzebować,
aby zachować swoje życie i zdrowie. Bóg może mnie potrzebować dla kogoś
innego. Czytałem kiedyś wiele o Gwardii Papieskiej - przecież oni również
ćwiczą elementy wschodnich walki, po to by chronić Papieża. I ćwiczą
codziennie. Papieża można chronić, ćwicząc Walki Wschodnie, a ci zwykli,
chodzący po ulicy bracia i siostry nasze, kto ich ochroni ? Bóg posługuje
się ludzmi, czy może posłużyć się karateką, by chornić swoje owieczki przez
brutalniością, przemocą i bandyctwem. Czy katolicy muszą być chłopcami do
bicia? Czy wszyscy chrześciajnie, mają zostać męczennikami ?
Odpowiedzcie? Odpowiedzicie na to pytanie!

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: lapinek (---.warszawa.cvx.ppp.tpnet.pl)
Data:   2001-09-01 04:15

Z tego co zrozumiałam z nauki KK, najważniejsze zawsze są intencje. Jeżeli uprawiasz sport dla przyjemności, kondycji, zdrowia, a nie po to, żeby stosować przemoc, to w ogóle nie widzę żadnych przeciwskazań. Jeśli chodzi o pewne niezdecydowanie wielu katolików w kwestii słuszności wyboru właśnie tej, a nie innej dyscypliny, to myślę, że jest to bardziej związane z obawami dot. powiązań z filozofią wschodnią, a nie z samym faktem, że biegłość w tej dyscyplinie można by ewent. wykorzystać nie "po chrześcijańsku". Przecież już to, że pytasz czy sam fakt uprawiania tej dyscypliny nie dyskwalifikuje Cię jako katolika, świadczy o tym, że nie jesteś osobą, która wyjdzie trenować pięści na przypadkowych przechodniach. Natomiast wiele osób ma blade pojęcie o walkach wschodu, i to, co o tym wiemy, to tylko jakieś mrzonki z filmów, gdzie przy okazji walk i treningów pokazane są różne dziwne medytacje, być może związane z religiami wschodu. Może właśnie jest tak jak piszesz, że to te medytacje, ta filozofia nastawia ludzi sceptycznie... Nie wiem, bo jej nie znam, choć wydaje mi się, że medytacja nie wywołuje agresji ani chęci odejścia od Boga. Wiem też, że wszystko co mamy, jest Talentem od Boga i mamy go dobrze zużytkować.
Jest wyraźna różnica w użyciu siły w obronie i w użyciu siły w ataku. KKK wyraźnie podkreśla prawo człowieka do obrony i samoobrony, nawet oczyszcza go z grzechu naruszenia nietykalności drugiej osoby, jeśli miało to miejsce w koniecznej obronie.
Osobiście bardzo się cieszę, że po "naszej" ;-) stronie są też ludzie mocni nie tylko duchem. W końcu słynne pytanie "Papież? A ile czołgów ma Papież?" powinno nas do czegoś mobilizować, nie? ;-). No i w końcu każdy broni Kościoła jak potrafi; każdy na miarę swoich Talentów, jeden charyzmą, drugi słowem, inny modlitwą, jeszcze inny pieniądzem, a Ty być może zostaniesz kiedyś "bodyguardem" Papieża! Pozdrawiam i życzę sukcesów.

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: antek (---.jgora.dialog.net.pl)
Data:   2001-09-02 19:29

Grzegorz
To że odważyłeś się o tym napisać , to piękny przejaw Twojej Woli i pojmowaniu
współczesnego świata i Wiary. Bóg chadza swoimi ścieżkami i myślę że Wasze
ścieżki spotkają się tak jak Franciszka
"."

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: Jakub (195.94.193.---)
Data:   2001-09-03 09:11

Witaj Grzegorzu !

Katoliy nie muszą być chłopcami do bicia i nie powinni nimi być. Kto tak myśli, źle pojmuję swoje powołanie. Każdy człowiek ma wolna wolę i rozum. Jeżeli jesteś człowiekiem wierzącym, to jestem pewien, że potrafisz swoje talenty, którymi obdarzył Cię Bóg, wykorzystać we właściwy sposób.
Kazdy człowiek ma zadanie do wykonania w swoim życiu. Jeden jest powołany do życia samotnego, drugi do małżeństwa. Realizując swoje powołanie oprócz obwiązków jakie daje nam do wykonania nasz stan, należy do nas rozwijać również swoje umiejętności.
Kazdy z nas sam musi zadbać o swój rozwój osobisty i potrafić wykorzystać swoje umiejetności do czynienia dobra. Wazne w tym wszystkim jest to, aby w naszym zaangażowaniu daną dziedziną, nie zatracić wiary w Boga, aby te nasze zainteresowania nie stały się "bogiem", aby nie były w sprzeczności z KKK. Umiejętność obronienia się samamu przed napastnikiem, a tym bardziej pomoc słabszemu jest jak najbardziej słuszna i właściwa.
Nie chodzi o lęk przed Dalekim Wschodem, bo warto wiedzieć o kuturze tych krajów. Lecz ja, jako katolik nie mogę przyjmować ich doktryn sprzecznych z wyznawaną wiarą; przyjmować zachowań, czy medytacji, które kłócą się z chrześcijaństwem.
Jeżeli, to co robisz jest zgodne z Twoim dobrze ukształtowanym sumieniem w rozumieniu wiary katolickiej, to nie widzę żadnych sprzeczności.

Pozdrawiam. Życzę obfitości łask Bożych. Jakub.

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: Tadeusz (213.25.39.---)
Data:   2001-09-03 10:20

Bóg się nie spieszy, dlatego wszystko co czyni jest doskonałe. Czasem dobre jest oczekiwanie. Teraz na uzupełnione pytanie można rzeczowo próbować odpowiedzieć. Czasem dobrze jest wszystko wyrzucić jak na spowiedzi, chociaż to Forum żadną miarą nie może stać się konfesjonałem.

Fanatyzm rzeczywiście jest skrajnością, która rodzi się z braku postępu rozumu za wiarą, która w efekcie staje się wiarą fałszywą. Zdecydowanie jednak trzeba odróżnić fanatyzm od radykalizmu ewangelicznego, który to wyznacza ową wąską ścieżkę prowadzącą do Nieba. Czym jest ów radykalizm? W skrócie można go określić ukazując ścieżkę błogosławieństwa dla ubogich w duchu. Okaże się wtedy, iż za św. Pawłem można będzie powiedzieć: „Wprawdzie wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia, ale nie wszystko przynosi korzyść”. Może się więc okazać, że gdzieś po drodze zgubiliśmy nie zauważywszy nawet tego braku - pokorę – pierwszą cnotę w duchowym postępie na drodze Łaski, której niezauważalny brak po latach doprowadzi w najlepszym razie do zachowania pozorów pobożności, ale jednocześnie pozbawienia się jej wewnętrznej mocy. Bez tej wewnętrznej mocy praktyka chrześcijańska staje się próżną pantomimą, w jakiej gustował taki św. Augustyn przed swym nawróceniem.

Nic dziwnego w tym, że katolicy boją się wschodnich sztuk walki, których nie znają, skoro boją się pieniądza, który - widzą dobrze – jakie czyni spustoszenie w ich braciach dochodzących do władzy. Czy bogaty nie może być ubogim w duchu? Żadną miarą! Ale w 99% staje się łupem mamony, mimo najszczerszych chęci i dobrze zapowiadających się obietnic. Dlaczego? Tylko z jednego powodu: działanie Łaski nie poprzedza działania człowieka. Wtedy już Łaska nie chroni, a ukazuje się wola człowieka odłączona od woli Boga.

Podobnie jest z każdą formą działania, która powstała w ścisłym związku z określoną filozofią i jest nią przesiąknięta już jako forma. Aby jaśniej to uzasadnić użyję następującego porównania: Co dla chrześcijanina jest największym znakiem? Odpowiemy, że Krzyż Chrystusa. Czy więc sam znak krzyża uczyniony nawet dłonią w powietrzu jest li tylko symbolem, czy też czymś znacznie więcej? Otóż ten sam znak będący niejako formą staje się dla wierzącego niejako kanałem Łaski. Dobrze się o tym przekonał ten, który walczył z demonami, a za pomoc miał jedynie przydrożne krzyże. Dopiero wtedy w pełni okazała się moc płynąca z Krzyża. Inaczej nawet by tego nie przypuścił.

Podobnie jest z każdą inną formą, która niejako przenosi idee, w których została poczęta. Te idee oddziaływują za pośrednictwem inspiratorów owych idei, nawet wtedy, kiedy nie odnosimy się bezpośrednio do tych idei i zachowujemy jedynie formę. Tu formę stanowi pewien styl walki, który wykrystalizował się w przeciągu wielu lat nie bez wpływu niewidzialnych inspiratorów. Te idee w żaden sposób nie dają się pogodzić z chrześcijaństwem. A jednocześnie sama forma oddziałuje na człowieka mniej więcej tak jak oddziałują pewne zaczarowane przedmioty. Jednemu mogą bardzo zaszkodzić, drugiemu szkody nawet nie wyrządzą. A jednak w 99% przypadków przy obecnej kondycji duchowej człowieka są wielce szkodliwe. I prawdą jest, że Bóg może wspomóc w nadzwyczajny sposób i uchronić przed szkodliwymi wpływami. Co stanie się jednak, gdy zgubimy pokorę?

A to jest pierwsza przyczyna, dla której chrześcijanie winni stawać się dobrowolnymi męczennikami. To męczeństwo wcale nie polega na przyjmowaniu czegokolwiek ponad to, co Bóg dopuszcza. Bł. O. Pio mawiał, że w życiu płaci się za wszystko: za dobro i za zło. Za wszystko! I płacił za dobro np. takimi atakami szatana. Jednak dobro owocuje na życie wieczne, a zło na wieczne potępienie. Jest więc nietrudno wybierać. Przynajmniej tak się wydaje, gdyż dokonywane wybory często świadczą o czymś przeciwnym.

Jednocześnie Aniołowie mogą chronić każdego, kto w modlitwie ucieka się do Bożej pomocy. A można poznać pomoc jeszcze wznioślejszą i bardziej skuteczną niż obrona Aniołów. Jest nią sama Miłość Boga, która rozbroi każdego przeciwnika, a zmusi do ucieczki tego, kto dobrowolnie oddał się we władanie demonowi i nawet Miłość nie może go rozbroić. Taki człowiek pewny Bożej Miłości nie zna lęku, chociaż jest bezbronny. To sam Bóg go umacnia w takich chwilach i rozprasza jego nieprzyjaciół, tak iż nawet włos z głowy mu nie spada.

Aby dokładniej sobie uzmysłowić o oddziaływaniu formy, odsyłam do Starego Testamentu do miejsca, gdzie Mojżesz otrzymał od Boga nakaz wykonania Przybytku i jego sprzętów dokładnie według wzoru, który został opisany, a który też ujrzał w widzeniu.

Na koniec przytoczę fragment o ubogim w duchu z „Poematu Boga-Człowieka” – Dzieła, którego nigdy nie przestanę polecać.

BŁOGOSŁAWIENI UBODZY W DUCHU
Pan Jezus mówi: „W Moich różnych błogosławieństwach mówiłem o wymaganiach koniecznych do ich osiągnięcia oraz o nagrodach, które zostaną udzielone błogosławionym. Ale chociaż wymienione przeze Mnie kategorie są różne, to nagroda jest ta sama, jeśli dobrze się przyjrzycie: cieszyć się tym samym, czym cieszy się Bóg.
Różne kategorie... Ukazałem już, jak Bóg troszczy się stwarza-jąc Swą myślą dusze o najróżniejszych skłonnościach, aby ziemia cieszyła się właściwą równowagą we wszystkich swych potrze-bach: wyższych i niższych. Nie Bóg jest temu winien, że potem tę równowagę naruszył bunt człowieka, pragnącego stale przeciwsta-wiać się Woli Boga, który go z miłością prowadził po właściwej drodze.
Ludzie stale niezadowoleni ze swej sytuacji - krzywdząc napra-wdę, rzeczywiście lub też zamierzając krzywdzić - wdzierali się do obozowisk drugiego człowieka lub zakłócali jego spokój. Czymże są wojny światowe, wojny rodzinne, wyznaniowe, jeśli nie aktami niesprawiedliwości? Czymże są społeczne rewolucje, czym są dok-tryny przyjmujące miano „społecznych"? W rzeczywistości są tyl-ko gwałtem i sprzeciwem wobec miłości. One bowiem nie chcą i nie potrafią praktykować sprawiedliwości, jaką głoszą, lecz rozsze-rzają się zawsze gwałtownie. Nie przynoszą ulgi uciśnionym, lecz powiększają ich ilość (uciśnionych), dając korzyść małej liczbie tyranów. Ale tam gdzie Ja, Bóg, króluję, nie dochodzi do tych oszustw. W duchach naprawdę Moich i w Moim Królestwie nic nie zakłóca porządku.
A oto jak są przeżywane i nagradzane liczne formy wieloaspek-towej świętości Boga, który jest sprawiedliwy, czysty, pełen poko-ju, miłosierny, pozbawiony chciwości złudnych bogactw, radosny radością Swojej miłości.
Pośród dusz jedne skłaniają się ku jakiejś jednej formie, inne - ku innej. Skłaniają się w sposób szczególny, w świętym bowiem wszystkie cnoty są obecne. Jest jednak [zawsze] jedna, dominują-ca, z powodu której ten święty jest szczególnie czczony przez lu-dzi. Ja jednak błogosławię go i wynagradzam za wszystkie. Nagro-dą jest „cieszenie się Bogiem" tak dla pragnących pokoju, jak i dla miłosiernych; dla miłujących sprawiedliwość jak i dla prześladowa-nych niesprawiedliwie; dla czystych, jak i dla strapionych, dla łago-dnych, jak i dla ubogich w duchu.
Ubodzy w duchu! Jakże źle jest to rozumiane nawet przez tych, którzy pojmują we właściwym sensie to określenie! Dla ludzi po-wierzchownych - w ich głupiej ironii i ignorancji, która o sobie sądzi, że jest wiedzą - ubogi w duchu oznacza „głupi”. Najlepsi są-dzą, że duch to inteligencja, myśl, bardziej zmaterializowani - że to przebiegłość i złośliwość.
Nie. Duch o wiele przewyższa inteligencję. To król wszystkiego, co jest w was. Wszelkie fizyczne i psychiczne sprawności są dla te-go króla jak poddani i słudzy. Tam, gdzie jakieś stworzenie synowsko oddaje się Bogn, potrafi zachować rzeczy na - właściwym im miejscu. Tam zaś gdzie [stworzenie] nie jest synowsko oddane [Bogu], pojawia się bałwochwalstwo. Sługi stają się królowymi, zrzucającymi z tronu ducha - króla. Anarchia wywołuje zniszcze-nie - jak wszelka anarchia.
Ubóstwo ducha polega na posiadaniu najwyższej wolności w odniesieniu do wszystkiego, co stanowi rozkosz dla człowieka. Dla niej człowiek dochodzi [nieraz] nawet do popełnienia zbrodni materialnej lub do zbrodni moralnej - nie ukaranej. Zbyt często bowiem wymyka się ona prawu ludzkiemu, a wywołuje nie mniej ofiar, a nawet liczniejsze. Konsekwencje ich nie ograniczają się do odebrania życia ofierze. Czasem odbierają szacunek i chleb ofia-rom oraz członkom ich rodzin.
Ubogi w duchu nie jest niewolnikiem bogactw. Nawet jeśli nie wyrzeka się ich w sposób materialny - pozbawiając się ich oraz wszelkich wygód, wstępując do zakonu - to potrafi posługiwać się nimi dla siebie w sposób powściągliwy. [Gdy zaś jego] ofiara jest podwójna, wyraża się w cudzie darów dla ubogich świata. Czło-wiek taki pojął Moje zdanie: „Czyńcie sobie przyjaciół z niespra-wiedliwych bogactw". Ze swych pieniędzy, które mogłyby być nieprzyjacielem jego ducha - prowadząc go do rozwiązłości, ob-żarstwa i do braku miłości - czyni swego sługę, który mu wyrów-nuje drogę do Nieba. Jest ona wyścielona - dla bogatego [mate-rialnie, lecz] ubogiego duchem - jego wyrzeczeniami i dziełami miłości, [niosącej pomoc] bliźnim w ich nędzy.
Ileż niesprawiedliwości naprawia i ileż nędz usuwa człowiek ubogi w duchu! Swoje własne niesprawiedliwości z okresu, gdy - jak Zacheusz - miał serce chciwe i zatwardziałe; niesprawiedliwo-ści bliźniego, żyjącego lub zmarłego; niesprawiedliwości społeczne.
Wznosicie pomniki ludziom, którzy byli wielcy jedynie dzięki swej potędze. Dlaczego nie wznosicie pomników ukrytym dobro-czyńcom ludzkości biednej, znajdującej się w potrzebie i zapraco-wanej? [Dlaczego nie wznosicie pomników] tym, którzy sprawili, że ich bogactwa nie służyły zamienianiu własnego życia w stałe świętowanie, lecz czynieniu życia bardziej promiennym, lepszym, godniejszym - dla biednych, dla cierpiących, dla ograniczonych w swoim funkcjonowaniu, dla tych, których potężni pozostawiają w nieświadomości, gdyż ich niewiedza wygodna jest dla ich przeklę-tych zagrywek? Iluż jest takich pośród nie opływających we wszy-stko - a nawet będących tylko nieco mniej ubogimi od innych [bie-dnych] - którzy potrafią jednak poświęcić nawet swoje posiadane „dwa pieniążki", aby przynieść ulgę [czyjejś] nędzy? Ta zaś jest większa od ich [ubóstwa], gdyż brak jej Światła, jakie oni mają! To zaś, że je posiadają, można pojąć ze sposobu ich działania.
Ubodzy w duchu to ci, którzy - gdy tracą środki wielkie lub skromne, jakie posiadają - potrafią zachować spokój i nadzieję. Nie przeklinają, nikogo nie nienawidzą: ani Boga, ani ludzi.
Wielka kategoria „ubogich w duchu", jaką wymieniłem na pier-wszym miejscu - bo można rzec, że bez tej wolności ducha, wzno-szącej się ponad wszelkie rozkosze życia, nie można mieć innych cnót dających błogosławieństwa - dzieli się i jeszcze raz się dzieli na wiele form.
[Ubóstwo duchowe to] pokora myśli, która się nie pyszni i nie ogłasza swej wyższości, lecz posługuje się darem Boga dla Dobra, uznając w Nim jego Źródło. Jedynie to.
[Ubóstwo duchowe łączy się ze] wspaniałomyślnością uczuć, dzięki której człowiek potrafi wyrzec się nawet ich, by pójść za Bogiem. Nawet życia: bogactwa najprawdziwszego i najbardziej instynktownie miłowanego przez zwierzęce stworzenie. Wszyscy Moi męczennicy byli w tym znaczeniu wspaniałomyślni. Ich duch bowiem potrafił uczynić siebie ubogim, aby stać się „bogatym" w jedyne bogactwo wieczne: Boga.
[Ubóstwo to] właściwe miłowanie rzeczy osobistych. Miłować je, gdyż świadczą o Opatrzności, to obowiązek. Mówiłem już o tym w dyktandach wcześniejszych. Nie można ich jednak miłować do tego stopnia, żeby je ukochać bardziej niż Boga i Jego Wolę; miłować je, ale nie do tego stopnia, żeby przeklinać Boga, gdy rę-ka ludzka wam je wyrywa.
W końcu, powtarzam, [ubóstwo duchowe to] wolność od nie-wolniczego [przywiązania] do pieniądza.
Oto rozmaite formy tego duchowego ubóstwa, o którym mówi-łem, że sprawiedliwie posiądzie Niebo. Pod stopy wszystkie nie-trwałe bogactwa życia ludzkiego, aby posiąść bogactwa wieczne... Na ostatnim miejscu umieścić ziemię i jej owoce o mylącym sma-ku: słodkie z wierzchu, a gorzkie w środku... Żyć i trudzić się nad zdobywaniem Nieba... O! Tam nie ma owoców o mylącym smaku. Tam znajduje się niewysłowiony owoc rozkoszowania się Bogiem.
Zacheusz to zrozumiał. To zdanie było strzałą, która otwarła mu serce na Światło i Miłość, na Mnie, który przychodziłem do mego, aby mu powiedzieć: „Chodź". I kiedy przyszedłem do nie-go, aby go wezwać, on JUŻ był „ubogi w duchu" i dlatego zdolny posiąść Niebo.»

Pozdrawiam.

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: Marcin (---.tnn.lublin.pl)
Data:   2001-09-03 15:39

Mysle, ze nie mozna stawiac tych spraw poprzez sformulowanie "katolicy chlopcami do bicia - tak czy nie?". Jest to znany stereotyp, ale ukuty raczej przez ludzi zagubionych lub niezyczliwych katolicyzmowi i ewangelicznej etyce w ogole.

Opiera sie on na przekonaniu, ze jezeli ktos da sie pognebic, to traci godnosc, jest kims gorszym, przestaje byc szanowany. Ten stereotyp gra na naszej ambicji i kompleksach.

Retoryka tego pytania przypomina mi pulapki zastawiane na Chrystusa przez uczonych w pismie. Czy jezeli ktos nas uderzy to mamy doslownie nastawiac drugi policzek? Jezeli odpowiemy "tak", to znaczy ze jestesmy "chlopcami do bicia", jezeli odpowiemy "nie", to znaczy, ze nie wierzymy w slowa ewangelii.

Mysle, ze tak na zdrowy rozum zwyczajnie nie powinno sie odpowiadac na to pytanie, bo jest prowokacyjne i zbyt ogolne. Trzeba od niego uciec. A teraz konkretniej:

1. Jezeli podejrzewalbym, ze ktos pyta sie o to bez zlej woli, z intencja odkrycia najglebszych prawd, odpowiedzialbym bezposrednio - tak, katolik jest chlopcem do bicia. W tym sensie w jakim chlopcem do bicia byl Hiob albo - juz bardziej doslownie - Chrystus. Zydzi oczekiwali od Mesjasza, ze bedzie to wlasnie ktos "znajacy karate", krol, wojownik na miare starotestamentowej historii, a on okazal sie "chlopcem do bicia". Zostal upokorzyny i zabity przez swoich. Ale dzieki temu zrobil cos, co przekraczalo pojecie wiekszosci Zydow i pogan - zalozyl ostateczne krolestwo nie z tego swiata i to dla wszystkich. Od tego momentu, wiara w Niego oznacza rozwoj ducha, ktory wiedzie od "zydowskiego", egoistycznego, rozumienia sformulowania "chlopiec do bicia", do jego transcendentnego rozumienia, do postrzegania swojego cierpienia jako czegos majacego uzasadnienie i dowartosciowanie poza naszym widzialnym swiatem.

2. Katolik ma obowiazek koniecznej obrony siebie i innych, wlaczajac w to wojny, jezeli nie ma INNEGO wyjscia. Ale katolik ma... powiedzmy "obowiazek" znoszenia zniewag, cierpienia, ktore zadaja mu inni i przebaczania im. Katolik odpowiada miloscia na nienawisc i ma mozliwosc wrecz zaniechania swojej obrony wbrew logice instynktu samozachowawczego. Tak bylo z pierwszymi chrzescijanami czy O. Kolbe. Ale to wszystko sa indywidualne przypadki, ktore sa odbiciem i etapem rozwoju duchowego konkretnych ludzi i na tym tle powinnybyc rozpatrywane. Czasem wrecz powinnismy sie wstrzymac z ich ocena, bo nie wszystko jestesmy w stanie ocenic. Nie kazde meczenstwo jest swiete, ale bywa, ze cos co postrzegamy za glupote i naiwnosc, wlasnie jest swiete. Tak wiec nie mozna tutaj uogolniac. Nie wszyscy katolicy sa powolani i dojrzali do krwawego meczenstwa, ale czesto bywa tak, ze gdy ktos nas poniza albo sprawia nam cierpienie i walczymy ze soba, czy mu "odpowiedziec", bo "przeciez nie jestesmy chlopcami do bicia", czy zniesc to z lagodnoscia - w takich przypadkach meczenstwem bywa lagodnosc i do niej jestesmy powolani wszyscy w naszej codziennosci.

3. Proponuje jeszcze inna odpowiedz na Twoje pytanie. Nikt dla mnie jako katolika nie jest "chlopcem do bicia", ani bijacy, ani bici, niezaleznie od ich wiary czy niewiary. Pierwszych trzeba z miloscia na jaka nas stac upominac i pouczac, a drugich bronic. Ale jezeli ja sam staje sie dla kogos "chlopcem do bicia", to BYWA, ze trzeba sie z tym pogodzic i ofiarowac swoje cierpienie Chrystusowi za innych, za tych, ktorzy nas bija.
Jednak wyobrazanie sobie sytuacji, ze "w ciemnej ulicznce idzie ksiadz do chorego z Hostia i ktos go napada, i co wtedy?", uwazam za bezsensowne. To do niczego nie prowadzi. Czy na podstawie tego wyobrazenia - choc prawdopodobnego - nalezy wyposazyc ksiezy w paralizatory i uczyc karate albo aikido? Albo wynajac ochraniarzy?

3. Co do religii Wschodu. Czlowiek obojetny religijnie nie jest przkonany ani do katolicyzmu, ani religii Wschodu. Dlatego - swiatopogladowo - wszystko mu jedno. Czesto przy tym wybiera np. medytacje, bo zwiazana z nia filozofia nie naraza go na wyrzuty sumienia, dyskomfort zmiany swojego postepowania. Wystarczy cwiczyc, a pojawi sie lepsze samopoczucie, lagodnosc itp.

Katolik wierzy w Boga i zle duchy, w dobro i zlo istniejace przez realne byty duchowe, ktore tocza walke o jego dusze. Jesli ktos rzeczywiscie przejmuje sie tym, podejrzewa, ze gdy gdzies nie ma Boga, to znaczy ze jest tam jego przeciwnik, bo Szatanowi zalezy, aby ludzi od Boga odciagnac i aby siebie samego ukryc. Stad wierzacy w Boga unikaja takich "obszarow", gdzie sa duchowe obietnice rozwoju, ktore nie wymagaja Boga objawionego w konkretnej historii zbawiena zawartej w Biblii i jej konsekwencji, czyli nauce Kosciola Katolickiego. Dlatego katolicyzm unika duchowych tradycji Wschodu - ale rowniez spirytyzmu, magii itp. Bo tam pojawiaja sie drogi kontaktu z realnymi bytami duchowymi, ktore w tym goruja nad czlowiekiem, maja nad nim przewage juz nie tylko w zwodniczych pokusach, ale w realnej, ale niezauwazalnej dla czlowieka mocy przejmowania nad nim kontroli. Katolickie podejscie do tych spraw jest wiec bardzo racjonalne i powazne, nie jest to strach przed nieznanym, jakis lek wynikajacy z ciemnoty i kulturalnego zacofania, o co katolicy bywaja podejrzewani.

4. Co do karate. Nie wiem na ile karate czerpie z praktyk duchowych Wschodu, zakladam, ze nic. W swoim sportowym charakterze, mnie tez fascynuja sztuki walki - jako efekty optymalizacji i przystosowania. Rozumiem tez, ze daja samodyscypline, tezyzne, sprawnosc i wynikajace z tego dobre samopoczucie.
Ale jednak sa to sztuki uksztaltowane w warunkach zagrozenia zycia i dajace swoim adeptom poczucie kontroli, sily, mocy, przewagi nad innymi (to samo daje medytacja transendentalna). A im wieksza moc, tym wiekszej dojrzalosci wymaga. Z tego, co wiem, np. w sztukach walki z kregu kung-fu jest miejsce nie tylko na umiejetnosc zabicia przeciwnika w skrajnym przypadku, ale unikania walki jak dlugo sie da lacznie z ucieczka, jako podstawowym "chwytem". Ten fakt zostal rozslawiony filmami z Brucem Lee, ale wiem tez o tym z innych zrodel. Range wojownika rozpoznawalo sie po zdolnosci wytrzymania zniewag, upokorzenia itp. I tu wracamy do poczatku. Zwroc uwage, ze stereotyp "chlopca do bicia" jest wbrew nawet samej sztuce walki.

Dzis ci, ktorzy cwicza sztuki walki, mimo calego ich "pokojowego" wydzwieku, zdobywaja poczucie kontroli, ktora jest bezwartosciowa w naszej sytuacji. W Polsce obecnie - wbrew temu co piszesz i co sie mowi - przecietni ludzie rzadko maja do czynienia z takimi zagrozeniami, ktore uzasadnialyby posiadanie praktycznej badz co badz sztuki walki. Oczywiscie nie chodzi mi o ludzi, ktorych praca polega na ochronie zycia lub mienia innych. Wiec Twoj przyklad z gwardia papieska jest nietrafiony. Jakos nie zauwazylem, zeby uczniowie sztuk walki dyzurowali w nocy w parkach i pustych ulicach czuwajac nad bezpieczenstwem przechodniow.

Dzisiejsi uczniowie sztuk walki maja wiec podwojny problem - co zrobic z posiadanym przez siebie potencjalem praktycznego zastosowania technik walki w sytuacji bez walki? Czy ich trening fizyczny idzie w parze z treningiem pokory i cierpliwosci? Czy uda im sie nie tylko nie podjudzic przeciwnika w celu prowokacji, ale wrecz zniesc jego zniewagi lub uciec "marnujac" tym byc moze jedyna okazje "zablysniecia"? Czy beda w stanie sami siebie kontrolowac - siebie, swoje odruchy, cialo, ktore w wyniku treningu stalo sie bardzo niebezpiecznym narzedziem?

Kazdy ma pokuse pognebienia bliznich w celu polechtania swojego ego, chociazby slowem, najlepiej majac pretekst obrony siebie lub innych. Bardzo wiele filmow sensacyjnych bazuje na takim schemacie - najpierw nagromadzenie gniewu, a potem jatka. Znajomosc technik walki moze takie pokusy wzmagac i/lub czynic bardziej brzemiennymi w krzywdy innych. I chyba rowniez to - obok pokrewienstwa do religii wschodu - budzi w sztukach walki niepokoj wierzacych.

Pozdrawiam

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: antek (---.jgora.dialog.net.pl)
Data:   2001-09-03 18:23

Grzegorzu
"także ksiądz ma cykora kiedy idzie z Panem Jezusem do chorego
w ciemnej ulicy.
Nie wiem, czy boi się o Pana Jezusa, czy o siebie."
Cenię Twoją odwagę i skuteczność w rozwiązywaniu problemów.
Ta otwartość na świat, otwartość w własnych poczynaniach, jest jak mniemam
odzwierciedleniem praktyki wschodnik walk, podoba mi się to, otwarcie a nie
zamknięcie przed otoczeniem. Myślę że tę stronę Twojego Ja roozwinełeś.
Druga strona to zdanie zawarte w cudzysłowie. "Nie wiem ...."
Proszę znajdż odpowiedź na to "Nie wiem".
szczerze pozdrawiam i życze sukcesów
"."

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: Joanna (---.tele2.pl)
Data:   2001-09-03 19:19

Katolicy nie muszą być chłopcami do bicia. Jeśli ktoś moze się obronić to może podjąć decyzję, czy w danej sytuacji ma mocno „przyłożyć”, czy też nadstawić drugi policzek. Człowiek nie umiejący się obronić nie ma wyboru. Sama znajomość sztuki walki nie jest niczym złym, podobnie jak noszenie przy sobie scyzoryka a nawet pistoletu nie jest naganne. Istotne jest jaki użytek robi się z tej umiejetności lub tego przedmiotu. Utrzymywanie swojego ciała w sprawności fizycznej jest rzeczą dobrą i ważną, pod warunkiem, że nie zdominuje innych, istotnych naszych obowiążków. Jednym słowem: można być dobrym katolikiem-karateką. Znam kilku młodych jezuitów, którzy z sukcesem uprawiaja właśnie karate. Jeden z nich zapytany przez ucznia w szkole, czy można być wierzącym-niepraktykującym, odpowiedział pytaniem: czy można być mistrzem karate bez regularnych treningów? I ta odpowiedź przemówiła dzieciom do wyobraźni. A więc można mieć też katechetyczny pożytek z uprawiania sportu. Proszę zatem nadal ćwiczyć. Pozdrawiam

 Re: Czy katolicy muszą być chłopcami do bicia?
Autor: Grzegorz (---.zgora.sdi.tpnet.pl)
Data:   2001-09-06 14:22

Wreszcie mam trochę czasu więc wam odpisuję. Życie jest wciąż dla mnie wielką niewiadomą. Nie planowałem w swoim kapłaństwie, że kiedykolwiek będą ćwiczył karate, a na pewno nie planowałem tego w nowicjacie, czy na studiach teologicznych. Dopiero praca duszpasterska stworzyła takie możliwości, że mogłem podjąć się takiego właśnie wyzwania. I musze powiedzieć, że jest to trudne wyzwanie. Łatwo jest siedzieć w klasztorze i modlić się, czytać poboże kasiążki lub je po prostu pisać. Wygodne życie bez stresowe jest wielką pokusą, by się zbytno nie przemęczać. A tu trzeba wstać rano, ćwiczyć, czytać po japońsku, doskonalić wciąż swoje umiejętność. I nagle okazuje się, że to co tak łatwo przychodziło oglądać na szklanym ekranie nie jest wcale takie proste. Trudno być mistrzem karate, nie ćwicząć, trudno jest być kapłanem nie modląc się itd. Widzę, że mogę te dwie rzeczy ze sobą pogodzić, jest to możliwie i wcale nie przyszkadza kapłaństwu, wręcz przeciwnie otwiera jeszcze bardziej na Boga i ludzi.
serdecznie wszystkich pozdrawiam i błogosławię
Grzegorz

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: